Zmiana personalna w SLD nie jest zmianą zasadniczą. Istotne zmiany dokonały się nieco wcześniej, w toku rywalizacji pomiędzy Wojciechem Olejniczakiem a Grzegorzem Napieralskim. Mam na myśli wycofanie się SLD z koalicji LiD. To była zmiana podstawowa, określająca miejsce SLD w najbliższym czasie.
SLD wybrał politykę tożsamościową, rezygnując z budowy szerokiej formacji centrolewicowej. Ten zwrot nie był przygotowany, ani poprzedzony dyskusją programową. Był czysto taktyczną zagrywką ówczesnego przewodniczącego partii. Dlatego też zrobił fatalne wrażenie nawet na wiernych sympatykach lewicy. I choć wewnątrz SLD ten ruch spotkał się z pewną akceptacją, to zarazem pokazał cynizm kierownictwa – że program i głoszone hasła są rzeczami drugorzędnymi. Taka oportunistyczna postawa lidera ostatecznie okazała się dla niego nieopłacalna.
Oczywiście w SLD od dłuższego czasu istniało pęknięcie na tle stosunku do koalicji LiD. Tuż po wyborach formuła LiD wymagała odnowienia, a nawet przekształcenia, by współpracę uczynić bardziej efektywną. Gdyby zamiast podążać w kierunku rozwiązania koalicji Lewica i Demokraci Olejniczak podjął próbę jej zdynamizowania i gdyby to z tego powodu przegrał z Napieralskim, wtedy w dłuższej perspektywie zyskałby na tym i on, i cała lewica. Bo w Polsce formacja radykalnie lewicowa nie ma poważnych szans wyborczych, ma je za to formacja o klasycznym profilu socjaldemokratycznym.
Na poziomie haseł w SLD nie dokonał się przy tym żaden zasadniczy zwrot programowy. Mało tego, w uchwałach ostatniego kongresu Sojuszu, sądząc po samych tylko tytułach uchwał, demonstrowane jest wręcz otwarcie na inne partie i związki zawodowe, mowa jest o wspólnej liście szerokiej lewicy w wyborach do PE.
Wygląda więc na to, że jedyną konsekwencją rezygnacji z udziału w koalicji LiD jest dla SLD utrata tzw. strategicznej inicjatywy. Wszelkie działania integracyjne na lewicy, które moim zdaniem wcześniej czy później nastąpią, nie będą się już dokonywały pod dyktando Sojuszu.