Pod koniec tygodnia działaczki SLD szykują konferencję prasową, podczas której oficjalnie zaapelują do premiera o odwołanie Radziszewskiej. A jeżeli szef rządu nie przychyli się do tej propozycji to lewica zapowiada, że od tej pory będzie dokładnie monitorować działalność pani minister.
- Dla mnie powołanie Radziszewskiej to był taki PRL-owski gest - mówi Katarzyna Piekarska, wiceprzewodnicząca SLD. - W czasach PRL w okolicach 8 marca władza zawsze organizowała imprezy dla kobiet, obdarowując je goździkiem i rajstopami. A teraz kobiety dostają w prezencie panią pełnomocnik, tylko że nic z tego nie wynika, tak samo jak w PRL-u.
Radziszewska została powołana do rządu 6 marca 2008 roku. Według organizacji feministycznych i polityków lewicy przez prawie rok swojego urzędowania nie zrobiła nic dla poprawy sytuacji kobiet w Polsce. Nie współpracuje też ze środowiskami kobiecymi.
- Radziszewska jest chyba bardziej konserwatywna w swoich poglądach niż poprzednia pełnomocnik Joanna Kluzik-Rostkowska z PiS, która na tle obecnej minister wypada na prawdziwą gwiazdę - mówi Marek Balicki, lewicowy poseł. Sama Radziszewska broni się, twierdząc że jej biuro zajmuje się przeciwdziałaniem dyskryminacji obywateli z każdego powodu, nie tylko ze względu na płeć. Minister twierdzi też, że współpracuje z organizacjami kobiecymi ale wszystkimi, a nie tylko feministycznymi.
- Bo te katolickie niczego od niej nie chcą, ani walki z dyskryminacją kobiet, ani zabiegów o dofinansowanie z budżetu zabiegów sztucznego zapłodnienia ani żadnych innych działań dlatego współpraca z nimi jest lekka, łatwa i przyjemna - ironizuje Piekarska. I dodaje, że skoro obecność w rządzie Radziszewskiej nie ma żadnego wpływu na sytuację kobiet w Polsce to szkoda pieniędzy na jej etat.