W połowie września zarząd Sojuszu Lewicy Demokratycznej zdecyduje, czy poprze zmianę ordynacji do europarlamentu, ale politycy tej partii już zabiegają o miejsca na ewentualnej liście krajowej, która miałaby zastąpić wybory w okręgach.
Jak w ubiegłym tygodniu pisała „Rz", z projektem zmiany ordynacji do Parlamentu Europejskiego, wprowadzającym listę krajową, ma jesienią wystąpić Klub PO. Gdyby ten pomysł poparło PiS, to sprawa byłaby przesądzona. Ale politycy SLD wcale nie martwią się z tego powodu. Ich zdaniem przy dobrze obsadzonej liście taka zmiana przyniosłaby lewicy więcej mandatów. Pytanie jednak, co to znaczy dobrze obsadzona lista. Obecni europosłowie uważają, że najlepsza lista to taka, która na pierwszych miejscach ustawia właśnie ich. Ale ci, którzy dopiero aspirują do Brukseli, mają inne zdanie na ten temat.
- Odnoszę wrażenie, że niektórzy nasi koledzy uważają, iż miejsce w europarlamencie należy im się dożywotnio. A to przecież jest zasób partii, która może nim do woli dysponować - mówi wiceszef SLD Józef Oleksy, który nie ukrywa swoich europejskich aspiracji.
Kłopot z regionami
Oleksy to niejedyny polityk Sojuszu, który chciałby przenieść się do Brukseli. Według nieoficjalnych informacji apetyt na euromandat mają też wicemarszałek Sejmu Jerzy Wenderlich i Andrzej Szejna, szef świętokrzyskiego SLD, który był europosłem poprzedniej kadencji. Ten ostatni w rozmowie z „Rz" powiedział, że pociąga go krajowa polityka, ale świętokrzyski Sojusz oczekuje, iż jako lider powalczy o euromandat.
Gdyby wszyscy ci politycy musieli walczyć o mandat w regionach, to partia miałaby poważny kłopot, bo wiadomo, że przy poparciu rzędu 11-12 procent więcej mandatów niż obecnie nie zdobędzie. A wówczas miejsce na liście, a nawet okręg, z którego się startuje, ma kapitalne znaczenie. Przykładowo Wojciech Olejniczak miałby problem. Jest bowiem europosłem z Warszawy, a w tym samym okręgu wyrósł mu silny konkurent w postaci Oleksego.