Reprezentowanie syna Donalda Tuska jest dla Romana Giertycha, byłego lidera LPR i wicepremiera w rządzie z PiS i Samoobroną, ważnym elementem odcinania etykiety skrajnego narodowca i dryfowania w kierunku mainstreamu.
– Giertych po upadku Ligi Polskich Rodzin wyciągnął kilka ważnych wniosków – mówi „Rz" dobrze znająca go osoba. Pierwszy wniosek jest taki, że nie ma sensu tworzenie partii małej, wyrazistej, skierowanej do wąskiego elektoratu, bo taka formacja zawsze będzie skazana na bycie mniejszościowym koalicjantem, bez większego wpływu na państwo. A to Giertycha – jak podkreśla nasz rozmówca – już nie interesuje. Drugi wniosek: elektorat tak wyrazistej partii jednego tematu, opartej głównie na eurosceptycyzmie, jaką była LPR, jest bardzo chimeryczny.
– Giertych jest spokojny, przyczajony, gra raczej na osłabienie centralnej władzy w Platformie i na Radka, ale docelowo to siebie widzi w roli przywódcy – mówi nam osoba, dobrze znająca b.szefa LPR.
To nieodosobniona opinia. Wielu rozmówców podkreśla, że Giertychowi wcale nie chodzi o Platformę, lecz raczej o stworzenie czegoś własnego, ale już nie tak radykalnego jak LPR.
LPR? Nigdy więcej
Zaprzyjaźnione z nim osoby opowiadają, jak w 2007 r. Giertych, kiedy Liga nie dostała się do Sejmu, mówił im wprost: więcej takiej partii tworzyć nie będę, bo nie warto. – Do tego dochodzi fakt, że zasadniczo zmieniła się życiowa pozycja samego Giertycha. Kiedy tworzył LPR, wyrażał poglądy swojego środowiska, teraz funkcjonuje w innym i jego poglądy wyraża. Reprezentuje wyższą klasę średnią, ma takich, a nie innych znajomych – opowiada kolejny znajomy Giertycha. – To cynizm? – Pewnie trochę cynizm, trochę sytuacja, w jakiej się znajduje, trochę zwykła kalkulacja – brzmi odpowiedź.