To list od górników z Zagłębia Miedziowego, którzy w Berlinie, a nie w Warszawie postanowili szukać sprawiedliwości i wstawić się za swoją koleżanką zwolnioną z pracy przez niemieckiego przedsiębiorcę z fabryki na Dolnym Śląsku w Legnicy.
Tam kobieta 26 marca podczas pokojowej i legalnej manifestacji „Solidarności" zawiesiła na bramie swojego pracodawcy (niemieckiej firmy) dwie związkowe flagi. I natychmiast została dyscyplinarnie zwolniona z pracy przez swoich niemieckich zwierzchników. Górnicy z Zagłębia Miedziowego są nie tylko zdziwieni, ale i oburzeni takim zachowaniem pracodawcy zza Odry. - Bronimy naszych koleżanek i kolegów ze słabszych, czy mniej licznych komisji zakładowych. To przecież normalne – mówi Józef Czyczerski, Przewodniczący Sekcji Krajowej Górnictwa Rud Miedzi. – Napisaliśmy do kanclerz Merkel i prezydenta Gaucka, bo do premiera Tuska nie ma co już pisać. To nie ma sensu. Przecież władze Polski nie reagują na przypadki nielegalnych zwolnień z pracy w kraju, nawet wtedy, gdy sądy nakazują przyjmowanie nielegalnie zwolnionych pracowników.
Czyczerski podkreśla, że pismo do władz Niemiec ma charakter raczej informacyjny, bo chce żeby władze sąsiedniego państwa wiedziały co robią ich biznesmeni w zaprzyjaźnionym kraju. „Czy tak ma wyglądać demokratyczna Europa w której pracownicy zrzeszeni w legalnie działającym Niezależnym Samorządnym Związku Zawodowym „Solidarność" są wyrzucani z pracy i to we własnym kraju przez przedstawicieli kapitału niemieckiego?" – pyta w liście Czyczerski.
Jego zdaniem będzie to papierek lakmusowy dla deklaracji przyjaźni i wielu podziękowań za strony niemieckiej za „Solidarność" i jej działania na rzecz obalenia muru berlińskiego, a potem zjednoczenia Niemiec.
- Zobaczymy czy to hipokryzja czy też szczere słowa wdzięczności za „Solidarność" jakie wypowiedział niedawno prezydent Gauck - zastanawia się Czyczerski. I nie ukrywa, że poczułby się miło zaskoczony, gdyby dzięki listowi udało się pomóc kobiecie odzyskać pracę w niemieckiej firmie.