W kwestii obsady stanowisk w nowym rządzie Ewy Kopacz na razie pewne jest jedno: na najgorętszym fotelu siedzi minister zdrowia Bartosz Arłukowicz.
– Ona doskonale zna resort zdrowia. Jeśli zostawi Arłukowicza, to po to, by się nad nim pastwić, a potem z hukiem wyrzucić wiosną, kiedy okaże się, że jego pakiet kolejkowy to pomyłka – mówi były współpracownik Kopacz.
Drą koty od lat
Wzajemna niechęć Kopacz i Arłukowicza datuje się od czasów jej rządów w resorcie zdrowia (2007–2011). Arłukowicz, który był wówczas posłem opozycyjnego SLD, wielokrotnie krytykował ówczesną minister za złą koncepcję naprawy służby zdrowia. „Zastanawiające, gdzie w tym wszystkim jest pani minister Kopacz. Jak widać, gdy pojawiają się problemy, znika i trudno z nią porozmawiać na jakikolwiek temat. Jest za to pierwsza, gdy ogłasza sukcesy w leczeniu" – mówił w styczniu 2010 r.
Transfer Arłukowicza do Platformy latem 2011 r. niczego nie zmienił. Wręcz przeciwnie — wojenka na całego zaczęła się, gdy po wyborach zastąpił Kopacz w resorcie zdrowia.
– Dzień przed jego nominacją powiedziałam, że jeśli będzie chciał skorzystać z mojego czteroletniego doświadczenia, to jestem do dyspozycji. Nie skorzystał — mówiła w lutym 2012 r. Ten dorobek to m.in. projekty ustaw o: dodatkowych dobrowolnych ubezpieczeniach zdrowotnych, zdrowiu publicznym i jakości w ochronie zdrowia. Współpracownicy Arłukowicza twierdzą jednak, że nie mieli czasu się nimi zająć, bo przez wiele miesięcy kadencji gasili pożary wywołane przez Kopacz przy wprowadzaniu jej reformy szpitali oraz refundacji leków.