Tradycyjny dla kraju konflikt jego klanów z południa (skupionych wokół byłego już prezydenta Dżeenbekowa Sooronbaja) i z północy zamienił się w kilkudniowe rozruchy. Doprowadziło to do ustąpienia prezydenta i zmiany władz.
Ale starciom na ulicach Biszkeku towarzyszyło grabienie chińskich firm i ataki na domy ich szefów. Największe złoża złota eksploatowane przez chińskie firmy zostały splądrowane.
– W Kirgizji boją się Chińczyków, ale zadłużają się u nich, płacąc zasobami naturalnymi. Gorzej, bo wszystkie inwestycje realizowane przez chińskich towarzyszy oznaczają przywóz chińskich robotników, którzy potem pozostają w kraju. Chińczycy prowadzą cichą migracyjną ekspansję – uważa moskiewski analityk Aleksander Bannikow.
Każdorazowej rewolucji w Kirgizji (w 2005, 2010 i obecnie) towarzyszy jednak rozgrabianie chińskich firm i podpalanie ich hipermarketów. Tym bardziej że w początkowym okresie demonstracji Pekin opowiedział się po stronie „stabilizacji” i zmuszonego w końcu do ustąpienia prezydenta Sooronbaja.
Jednocześnie rosyjscy eksperci wskazują, że również Kreml mający bardzo silne wpływy w Kirgizji popierał byłego szefa państwa. Po czym nagle zmienił front i wsparł opozycję, odmawiając poprzednim władzom finansowego wsparcia. „Trudno rozszyfrować rolę Rosji, która jest bardziej wpływowym graczem niż Chiny, nie zważając na ekonomiczną wagę tego ostatniego” – zauważył „Le Monde”.