Dla Japonii 2015 rok przynosi wiele ważnych wydarzeń, jednak oczy całego świata zwrócone będą na kraj z początkiem sierpnia, 70 lat po zakończeniu działań wojennych w Azji. 187 historyków i prawników dobranych przez obecnego premiera Shinzo Abe pracuje nad tekstem nowej deklaracji, która ma zarówno łagodzić nastroje antyjapońskie wśród krajów, które od cesarskiej armii ucierpiały najbardziej, wyjaśniać podejście Tokio do niewyjaśnionych kart historii oraz zawierać coś na kształt nowoczesnego „przepraszam". Przed kilkoma dniami premier Abe w liście otwartym do grupy tworzącej wyczekiwany dokument zwracał się przypominając o kierunku prac, który najlepiej przysłuży się każdej ze stron. Japonia opiera swoją przyszłość w największym stopniu na Stanach Zjednoczonych, dlatego wiadomo, że przygotowywana deklaracja musi w najlepszy sposób traktować tego partnera.
Napięta sytuacja
Rejon Azji i Pacyfiku od kilkunastu miesięcy grozi wybuchem incydentu z udziałem Chin. A to platforma wiertnicza sponsorowana przez Pekin wzbudzi protesty Hanoi czy Manili, a to kolejne sztuczne wyspy z nowymi, świeżymi jeszcze od zasychającego betonu pasami do przyjmowania najcięższych wojskowych maszyn budzą grozę ze środka morza Południowochińskiego. Japońskie myśliwce startują do swoich chińskich odpowiedników już tyle razy, ile w ciągu najstraszniejszych momentów zimnej wojny w latach 80. XX wieku, gdy Azji zagrażało chińsko-radzieckie zagrożenie. Tokio czy tego jednoznacznie chce czy nie, musi trzymać z Waszyngtonem, by czuć się bezpieczne od ewentualnego zagrożenia ze strony Pekinu. Czasami taki sojusz może być obciążeniem dla obecnego rządu w Japonii, premier wolałby w bardziej otwarty sposób ujawniać swoje nacjonalistyczne marzenia, jednak wielu rzeczy mówić otwarcie mu nie wypada. Starszy brat, gwarant spokoju i stabilności w postaci Stanów Zjednoczonych wciąż patrzy.
W Azji każdy rozumie, że opłaca się cierpliwie czekać na błędy oraz nawet na najmniejsze wątpliwości trapiące przeciwników. Szybko można wykorzystać je, by przekuwać na własną korzyść. Pewien wysoki rangą oficer chińskiej armii ostrzega Japończyków, żeby w ślepy sposób nie ufali swojemu sojusznikowi. W przeciwnym wypadku stosunki z Pekinem mogą ulec pogorszeniu.
Życzliwi zawsze znajdą czas, żeby ostrzec
O takim nieoficjalnym stanowisku strony chińskiej dowiedziała się japońska delegacja przebywająca w ubiegłym tygodniu w Pekinie. Masahiko Komura obecny wiceprzewodniczący rządzącej Partii Liberalno-Demokratycznej (LDP) miał usłyszeć ze strony oficera nieujawniającego swojego nazwiska ostrzeżenia o braku przyszłości dla Japonii, gdy Tokio będzie podążać jedynie za wytycznymi USA. Sprawa wagi szczególnej poruszana w kilka dni po zakończeniu oficjalnej, 8-dniowej wizyty Shinzo Abe w Stanach Zjednoczonych. „Życzliwy" wojskowy miał być związany z jednym z think-tanków pracujących dla chińskiego wojska.
Komura wraz z Kazuo Kitagawą, zastępcą szefa koalicyjnej partii Komeito, zajmuje się zmianami obecnej legislacji, których głównym celem jest umocnienie pozycji Sił Samoobrony, japońskiej armii. Japonia obawia się, że w sytuacji realnego zagrożenia, którego źródło upatruje się w Chinach, przy wykorzystaniu środków obecnie posiadanych do dyspozycji (m.in. wspominanej armii, która zgodnie z obowiązującą konstytucją nie może nawet nosić takiego miana, stąd Siły Samoobrony) nie byłaby w stanie stawić czoła niebezpieczeństwu. Pomoc Stanów Zjednoczonych stanowi gwarancję utrzymania obecnego układu sił.