Temat rzecznika rządu – lub jego braku – nie jest w żaden sposób nowy. Już w ubiegłym roku, w trakcie Campus Polska Przyszłości, premier Donald Tusk musiał odpowiadać na pytania o politykę komunikacyjną rządu. Wtedy brak powołania rzecznika tłumaczył sprawami koalicyjnymi. Mówił, że gdyby był, to koalicjanci widzieliby w nim rzecznika premiera, a nie całego koalicyjnego rządu. Problem zaczął jednak nabrzmiewać. Otwarcie zwracał na to uwagę np. marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Po porażce Rafała Trzaskowskiego doszło do zwrotu, a Tusk zapowiedział powołanie rzecznika i restart komunikacji rządu. W Sejmie mówił w środę, że to będzie „zawodnik wagi ciężkiej” w polityce. Sprawa jest przedmiotem intensywnych kuluarowych spekulacji od kilku dni. Pojawiały się nazwiska np. wiceministra Macieja Wróbla czy innych polityków i polityczek PO młodego pokolenia. Ostatecznie rzecznik ma być ogłoszony w ciągu tygodnia. Co jednak realnie może zmienić i dlaczego problem jest szerszy?
Czytaj więcej
Donald Tusk stanął przed Sejmem z expose, które miało być nowym otwarciem, a stało się – zdaniem...
Rząd Donalda Tuska bez rzecznika. Dziennikarze tęsknią za czasami Piotra Müllera
Szybkie zmiany w ekosystemie medialnym, przenoszenie się debaty do internetu, korzystanie przez polityków z własnych kanałów komunikacji mogło sprawić, że Donald Tusk uznał, że uda mu się komunikować w pojedynkę najważniejsze decyzje rządu (na serwisie X lub w formacie wideo), a rząd obędzie się bez rzecznika prasowego. Po 18 miesiącach okazało się, że ta kalkulacja się nie sprawdziła. Tusk, owszem, jest najbardziej doświadczonym i dobrze czującym politykę, media, nastroje członkiem rządu, ale nie może zastąpić osoby, która na bieżąco komunikuje się z dziennikarzami, udziela „setek” wypowiedzi do tekstów. Wśród dziennikarzy w Warszawie ujawnił się pewien rodzaj kuluarowego sentymentu za czasami, gdy rzecznikiem rządu premiera Morawieckiego był Piotr Müller, ceniony za profesjonalizm nawet wśród dziennikarzy redakcji tożsamościowo odległych od tamtego rządu.