Po wyborach Francja budzi się z kacem

Pejzaż po pierwszej turze pozostaje niepokojący. Macron to nadal faworyt, ale w granicach błędu statystycznego.

Publikacja: 11.04.2022 19:04

Jean-Luc Melenchonowi, liderowi radykalnie lewicowej Francji Niepokornej, zabrakło ledwie 500 tys. g

Jean-Luc Melenchonowi, liderowi radykalnie lewicowej Francji Niepokornej, zabrakło ledwie 500 tys. głosów, aby wypchnąć Marine Le Pen z drugiej tury

Foto: AFP

Gaulliści i socjaliści, filary Piątej Republiki, załamali się. Valerie Pecresse, kandydatka reprezentujących ten pierwszy ruch (Republikanów), zdobyła 4,75 proc. poparcia i znalazła się w dramatycznej sytuacji finansowej. A to dlatego, że zgodnie z francuskim prawem, jej ugrupowaniu nie przysługuje zwrot kosztów kampanii. – Zaciągnęłam 5 mln euro osobistego kredytu na tę kampanię. Apeluję pilnie o pomoc – mówiła w niedzielę wieczorem, z trudem utrzymując na twarzy kwaśny uśmiech.

Gaulliści, ugrupowanie Nicolas Sarkozy’ego, Jacquesa Chiraca, Georges’a Pompidou i samego generała de Gaulle’a, rozpadli się, bo jego zwolennicy poszli albo do skrajnej prawicy, albo do liberałów Macrona. Próbując powstrzymać tę tragedię, Pecresse sięgała w czasie kampanii po hasła skrajnej prawicy, jak to o „wielkim zastąpieniu” rdzennej ludności przez muzułmanów. W ten sposób zgubiła tożsamość swojego ugrupowania. Nie znalazła też poparcia u swoich: nawet Sarkozy, prezydent, który wciągnął ją do wielkiej polityki, do końca nie chciał zadeklarować swego poparcia dla niej.

Zmarnowana szansa lewicy

Ale nie mniejszy dramat rozgrywa się w tych dniach na lewicy. Reprezentująca barwy Partii Socjalistycznej – z której wywodził się François Mitterrand i François Hollande – Anne Hidalgo otrzymała 10 kwietnia niespełna 2 proc. głosów. Gorzej: mer Paryża w samej stolicy uzyskała dramatyczne 2,17 proc. Czy wciąż ma mandat, aby organizować tu igrzyska olimpijskie w 2024 – zastanawiają się teraz Francuzi.

Ale do francuskiej lewicy dociera coś jeszcze gorszego. Jean-Luc Melenchonowi, który przyciągnął w niedzielę 21,95 proc. elektoratu, brakowało ledwie 500 tys. głosów, aby wypchnąć Le Pen (23,15 proc.) z drugiej tury. Gdyby więc reprezentujący barwy komunistów Fabien Roussel, który uzyskał ich 800 tys., zdecydował się od razu na poparcie lidera Francji Niepokornej, sytuacja całego kraju wyglądałaby dziś zupełnie inaczej. Tym bardziej, że kandydatów o wrażliwości lewicowej było więcej, jak choćby lider zielonych Yannick Jadot (4,3 proc.).

Czytaj więcej

Ogłoszono oficjalne wyniki I tury wyborów prezydenckich we Francji

Kraj żyje jednak teraz przede wszystkim tym, co się stanie 24 kwietnia. Apelując w niedzielę do wszystkich, którzy nie poparli Le Pen, o „dołączenie do nas”, Emmanuel Macron (27,84 proc.) przyznał, że wielu z tych, którzy się na to zdecydują, nie będzie chciało poprzeć jego programu, lecz stawić czoła skrajnej prawicy. Tyle że ten tzw. front republikański, który tak znakomicie zadziałał w 2002 i 2017 r., blokując drogę do Pałacu Elizejskiego Jean-Marie Le Pen i jego córce, teraz się sypie. Owszem, wszyscy kluczowi kandydaci poza Erikiem Zemmourem (7,07 proc.) zaapelowali o poparcie Macrona lub przynajmniej nieoddawanie głosu na Le Pen (Melenchon). Cóż jednak z tego, skoro – jak wskazują ankieterzy – tylko niewielka część ich zwolenników jest gotowa pójść za tym apelem (w przypadku przywódcy Francji Niepokornej to jedynie 35 proc., niewiele mniej szykuje się do poparcia liderki Zjednoczenia Narodowego i podobna część – pozostania w domu).

W ciągu dwóch tygodni, jakie pozostały do drugiej tury, Macron zamierza więc skoncentrować się na przyciągnięciu wyborców lewicy, zrzucając wizerunek „prezydenta bogatych”, który się do niego przykleił. W otoczeniu Macrona mówi się więc, że zapewne zdecyduje się na „odłożenie” zapisanego w jego programie przesunięcia wieku emerytalnego do 65. roku życia czy zaostrzenia warunku wypłaty pomocy społecznej dla młodych wchodzących na rynek pracy (RSA).

Francja wychodzi z pandemii z długiem odpowiadającym 120 proc. PKB i musi zacząć zaciskać pasa. Jednak dla tych, którzy chcą uratować liberalną demokrację nad Sekwaną, priorytet jest teraz inny. Sondaż przeprowadzony przez BFM TV już po zamknięciu w niedzielę lokali wyborczych daje bowiem Macronowi ledwie 52 proc. głosów (wobec 48 proc. dla Le Pen), a więc różnica jest w granicach błędu statystycznego. Prezydent, który rozpoczął kampanię dopiero 3 marca i niemal całkowicie stronił od spotkań z wyborcami, teraz rzucił się w wir wieców, zaczynając od Strasburga i Marsylii.

Obrona bilansu rządów

To jednak debata telewizyjna 20 kwietnia będzie miała kluczowe znaczenie dla wyniku wyborów. W 2002 r. Chirac odmówił takiego spotkania z Jean-Marie Le Pen, jednak w 2017 r. Macron się na to zdecydował z Marine Le Pen. Dziś nie może więc odmówić. Co prawda pięć lat temu okazał się zwycięzcą pojedynku, ale dziś liderka ZN wyciągnęła wnioski z tamtych błędów i może okazać się o wiele groźniejszą przeciwniczką.

Jednym z kluczowych kierunków ataku prezydenta będzie kwestia ukraińska. Na razie to przede wszystkim Eric Zemmour zebrał odium poparcia Władimira Putina, co skończyło się marnym jak na oczekiwania wynikiem. Teraz jednak Pałac Elizejski chce przypomnieć wielokrotne wyrazy podziwu Le Pen dla autorytarnego reżimu w Rosji, a także wypowiedź liderki Zjednoczenia Narodowego dla „Rzeczpospolitej” w grudniu, gdy była przyjmowana z honorami głowy państwa w Warszawie przez Mateusza Morawieckiego: „Można mówić, co się chce, ale Ukraina należy do rosyjskiej strefy wpływów”. Atak na szefa polskiego rządu przed pierwszą turą, któremu Macron zarzucił antysemityzm, autorytarne zapędy i poparcie dla Le Pen, był już pierwszym sygnałem, że prezydent stawia na tę linię ataku. Chciał pokazać Francuzom, kto stoi za jego rywalką.

Czy to będzie skuteczne, nie wiadomo. Pytani o to, co ich skłania do głosowania na Le Pen, ankietowani przez BFM TV, mówią drastycznym osłabieniu siły nabywczej zarobków w nękanej przez drożyznę Francji. Dowodzą też, że pozwala ona żywić nadzieję na „nowe otwarcie” i jest „blisko ludzi”. Macron, który choć wciąż bardzo młody, nie jest już przeciwnikiem dotychczasowego systemu, ale częścią establishmentu i musi bronić swojego bilansu. W czasach pandemii i wojny to nigdy nie jest wdzięczne zadanie.

Gaulliści i socjaliści, filary Piątej Republiki, załamali się. Valerie Pecresse, kandydatka reprezentujących ten pierwszy ruch (Republikanów), zdobyła 4,75 proc. poparcia i znalazła się w dramatycznej sytuacji finansowej. A to dlatego, że zgodnie z francuskim prawem, jej ugrupowaniu nie przysługuje zwrot kosztów kampanii. – Zaciągnęłam 5 mln euro osobistego kredytu na tę kampanię. Apeluję pilnie o pomoc – mówiła w niedzielę wieczorem, z trudem utrzymując na twarzy kwaśny uśmiech.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Kto przewodniczącym Komisji Europejskiej: Ursula von der Leyen, a może Mario Draghi?
Polityka
Władze w Nigrze wypowiedziały umowę z USA. To cios również w Unię Europejską
Polityka
Chiny mówią Ameryce, że mają normalne stosunki z Rosją
Polityka
Nowe stanowisko Aleksandra Łukaszenki. Dyktator zakładnikiem własnego reżimu
Polityka
Parlament Europejski nie uznaje wyboru Putina. Wzywa do uznania wyborów za nielegalne