Zwykle w takich chwilach dyplomaci zapominają o dawnych urazach i ochoczo sięgają po zgrane formuły o „nadziei na znakomitą współpracę z nowym rządem". Ale tym razem to się nie udało.
Na wiadomość, że Boris Johnson zostanie następcą tak sławnych szefów brytyjskiej dyplomacji jak książę Wellington, lord Palmerston, Arthur Balfour czy Anthony Eden, rzecznik amerykańskiego departamentu stanu Mark Toner wybuchł niekontrolowanym, sarkastycznym śmiechem.
– Widzieli państwo, jaki był jego styl w czasie kampanii przed referendum? Wiele nakłamał Brytyjczykom. A dziś to on jest postawiony pod ścianą, aby obronić swój kraj, ale także aby stosunki z Europą były jasne – nie owijał w czwartek w bawełnę szef francuskiej dyplomacji Jean-Marc Ayrault w największym radiu w kraju, Europe 1.
May boi się buntu
Tydzień temu wydawało się, że kariera byłego burmistrza Londynu jest skończona. Po wygranym referendum zamiast opracować program, budować ekipę współpracowników i szykować się do batalii o urząd premiera, świętował z przyjaciółmi sukces Brexitu. To skłoniło jego dotychczasowego najbliższego sojusznika, sekretarza sprawiedliwości Michaela Gove'a do zadania mu ciosu w plecy i wystąpienia z własną kandydaturą do Downing Street. Ostateczne i Johnson, i Gove ponieśli porażkę.
Dlaczego nowa premier Theresa May wyciągnęła z nicości Johnsona i powierzyła mu jedno z głównych stanowisk w państwie?