Biuro brytyjskiej premier nie poinformowało oficjalnie o powodzie dymisji, ale Rudd w ostatnich dniach musiała stawiać czoła presji z powodu skandalu związanego z tzw. "pokoleniem Windrush" - pierwszą grupą karaibskich imigrantów, przybyłych do Wielkiej Brytanii po II wojnie światowej (określenie pochodzi od nazwy statku, którym przybyli pierwsi imigranci).
Przed tygodniem "The Guardian" ujawnił, że wielu spośród nawet pół miliona imigrantów z Karaibów nie ma dokumentów potwierdzających ich status. W w związku z tym Home Office groził im deportacją - mimo kilkudziesięcioletniego pobytu w kraju.
Brytyjski MSW działał w oparciu o wewnętrzne cele deportacyjne, określające liczbę osób, które powinny opuścić kraj w ciągu roku. Tymczasem Amber Rudd tłumacząc się w parlamencie ze skandalu zapewniała, że nie było żadnych założeń dotyczących liczby deportowanych, a każdy przypadek rozpatrywany był indywidualnie. Od piątku z kolei, gdy opublikowano notatkę na jej temat, która była przesłana do jej wiadomości, zapewniała, że jej nie czytała i nie była żadnych kwot świadoma.
Jednak w niedzielę "Guardian" opublikował list szefowej MSW do premier Therest May, w którym Rudd określiła jako "ambitny, ale możliwy do zrealizowania" cel deportacji 10 procent więcej nielegalnych imigrantów w ciągu "najbliższych kilku lat".
Rudd zadzwoniła do premier w niedzielę wieczorem, aby poinformować ją o decyzji o podaniu się do dymisji. Rzecznik Downing Street powiedział, że Theresa May rezygnację przyjęła. Jeszcze trzy dni wcześniej twierdził, że premier ma pełne zaufanie do swojej minister i o dymisji nie może być mowy.