To jest pytanie do prezesa. Po naszej rezygnacji, gdy jesteśmy już tylko zwykłymi członkami klubu i działaczami partii, jedyne konsekwencje, jakie mogą nas spotkać, są natury dyscyplinarnej. Prezes ma statutowe prawo odwołać się do tego narzędzia, a my mamy prawo do obrony przed sądem partyjnym.
Kiedy zaczęły się psuć mechanizmy zarządzania partią?
Szwankowanie mechanizmów wewnętrznych nigdy nie rozpoczyna się w jakimś konkretnym momencie. To zawsze jest proces. Przy przeciążeniu i w napiętej sytuacji politycznej błędne decyzje się zdarzają. Jakie, poruszę to na posiedzeniach gremiów partyjnych. O ile będę miał taką okazję. Przecież od dawna widzieliśmy, że mechanizmy źle działają. Milczeliśmy, bo uznaliśmy, że wtedy, kiedy chwieje się koalicja, odbywa się gra o rozwiązanie Sejmu, a następnie rozpoczyna się kampania wyborcza, nie można mówić głośno o głębokiej różnicy zdań między prezesem a wiceprezesem. Tym bardziej gdy jeden jest premierem, a drugi marszałkiem Sejmu. Nie mogłem przecież zrezygnować z funkcji marszałka, to byłby cios dla partii.
A myślał pan o takiej rezygnacji?
Myślałem i uznałem, że nie mogę tego zrobić. Parę miesięcy temu dwa razy rozmawiałem z prezesem. Powiedziałem mu wtedy, że całkowicie nie zgadzam się ze sposobem, w jaki kieruje on partią. To były rozmowy w cztery oczy. Uznałem, że jeśli ktoś jest wiceprezesem i marszałkiem, to nawet na posiedzeniu Komitetu Politycznego PiS nie może stawiać zarzutów, bo mogłoby to trafić do prasy. Tego chciałem uniknąć, bo przyniosłoby to zarówno rządowi, jak i partii nieoszacowane straty.
Nie kwestionujecie silnego przywództwa Kaczyńskiego, ale krytykujecie sposób, w jaki kieruje on PiS. Jak to pogodzić?