Polityczne bajki to nie wszystko

Polityka potrzebuje narracji, czasem upraszczającej treść, by przekaz był bardziej zrozumiały. Ale istota polityki się nie zmienia: liczą się idee i sposób wprowadzania ich w życie – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 28.03.2008 00:19

Polityczne bajki to nie wszystko

Foto: Rzeczpospolita

Od pewnego czasu popularność zdobywa pogląd, że współczesna polityka nie polega już na starciach ideowych, lecz walce sił na rynku marketingu politycznego. Że ludzie są z natury głupi, naiwni i nie wiedzą, co dla nich dobre. Demokracja zaś jest systemem, w którym z głupoty tej można uzyskać coś sensownego, pod warunkiem że zajmą się tym specjaliści. Nie ma Tony’ego Blaira ani George’a Busha, nie ma Jarosława Kaczyńskiego ani Donalda Tuska. Są szefowie ich sztabów marketingowych, którzy wygrywają dla nich wybory, a potem mówią im, co mają mówić, żeby ludzie myśleli to, co mają myśleć.

Ten pogląd wpisuje się w popularny dziś obraz świata, w którym od indywidualnego wyborcy nie zależy nic, a polityką kierują wysoko wyspecjalizowane siły pozostające poza wszelką kontrolą. Wielu ludzi tak właśnie widzi demokratyczną politykę: z jednej strony masa zmanipulowanych ciemniaków, z drugiej – czarnoksiężnicy marketingu, którzy z Nikodema Dyzmy zrobią prezydenta. To obraz uproszczony i nieprawdziwy, a można się o tym przekonać choćby przy okazji reakcji na ostatnie orędzie prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Eryk Mistewicz przekonuje nas („Koniec świata spin doktorów”, „Rz” 21.03.2008), że w polityce liczą się dziś wyłącznie opowieści. Idealna to taka, w której używa się tysiąca powszechnie znanych słów i można ją powtórzyć w windzie w ciągu 30 sekund.

Właśnie taką nowoczesną opowieść polityczną zaserwował Polakom w orędziu prezydent Kaczyński, stając w awangardzie polskiego marketingu politycznego. Joanna Lichocka („PO i PiS zgrały się w ratyfikacyjnym pokerze”, „Rz” z 25.03.2008 r.) dodaje, że wystąpienie prezydenta było ważne, bo znalazł sposób komunikacji z Polakami bez pośrednictwa niechętnych mu elit i mediów. I dlatego, że dopiero po tym rozpoczęła się prawdziwa dyskusja o kompromisie w sprawie ratyfikowania traktatu lizbońskiego.

Trudno wyrokować, czy zestawienie muzyki z „Polskich dróg” z opisem zagrożenia niemiecko-gejowskiego jest awangardowe od strony formalnej, a równocześnie uderza w najczulsze punkty Polaków. To w dużym stopniu kwestia smaku. Jeśli się zgodzimy, że powszedni polski smak określa dziś sprawność narracyjna Dody i zwinność realizacyjna telewizji Trwam, chyba rzeczywiście prezydent trafił w dziesiątkę. One też mówią prosto i zrozumiale dla każdego.

Oprócz smaku ważna jest też intuicja. Jeżeli nie zawiodła Lecha Kaczyńskiego i jego myth makerów, a większość Polaków rzeczywiście drży w obawie przed Niemcami i zarażeniem polskich dzieci europejskim homoseksualizmem, prezydent odwrócił niekorzystny dla siebie trend. I będzie teraz tak popularny, jak powinien być zawsze, tylko naród tego wcześniej nie wiedział otumaniony przez niechętne mu elity i media.

Piszę to tylko trochę ironicznie, nie jest bowiem wykluczone, że prezydent Kaczyński, dzięki połączeniu w orędziu formalnej przaśności z rejtanowską retoryką, faktycznie osiągnie cel i doprowadzi do kompromisu ratującego twarz PiS. Może ono zadziałać jako trik polityczny, jednak nijak nie potrafię zrozumieć, na czym miałaby polegać głoszona przez Mistewicza i Lichocką przełomowość tego wystąpienia.

Polityka potrzebuje narracji, czasem upraszczającej, by przekaz był zrozumiały i łatwiej przyswajalny. Jednak Eryk Mistewicz maluje w swoim tekście świat, gdzie polityka zostaje zredukowana do opowiadania bajek dla opóźnionych w rozwoju dzieci, byle poruszyć ich dusze i umysły, bo „w ten sposób uprawia się dziś politykę i wygrywa się spory”.

Otóż nie. W ten sposób można najwyżej wygrać wybory i chwilę porządzić. Istota polityki pozostaje ta sama: liczą się idee i sposób wprowadzania ich w życie. PiS przegrało, bo nie potrafiło wprowadzić w życie nawet swoich sztandarowych postulatów (lustracji, osądzenia członków układu, nie wspominając o reformie finansów państwa czy naprawie służby zdrowia). Zamiast tego non stop „tworzyło opowieści”, które miały objaśniać potrzebę stworzenia IV RP.

Prawo i Sprawiedliwość przegrało, bo nie umiało rządzić krajem i robiło dokładnie to, co postuluje cytowany przez Mistewicza Richard Rose – prowadziło permanentną kampanię wyborczą. Po dwóch latach okazało się, że mity wytwarzane przez PiS nijak nie przystają do rzeczywistości, a same w sobie nie są już w stanie zmobilizować ludzi.

Wbrew pesymistom ludzie ciągle oczekują od polityków realizacji programów, a nie tylko marketingowej sprawności. Podane przez Eryka Mistewicza przykłady: od Nicolas’a Sarkozy’ego przez Jose Luisa Zapatero do Karla Rove’a, to politycy, którzy nie tylko dysponują formalną oprawą marketingową, ale i poważnymi programami politycznej zmiany.

Człowiek, który doprowadził współczesną manipulację polityczną do perfekcji – Tony Blair – był przede wszystkim realizatorem jasno wyartykułowanej treści politycznej. Wystarczy porównać Wielką Brytanię sprzed dziesięciu lat i dziś, żeby zobaczyć, na czym ta treść polega.

Sarkozy wygrał wybory nie dlatego, że opowiadał ludziom bajki. Jego polityczny mit zrywał z kilkudziesięcioletnią tradycją zgnuśniałej francuskiej polityki socjalnej. Rozumiejąc prawdziwe potrzeby kraju, Sarkozy zapowiadał „pot, krew i łzy”. Dziś rozliczany jest z tego, że nie umie przełożyć tych słów na rzeczywistość.

Zapatero w ciągu swojej pierwszej kadencji istotnie zmienił oblicze kraju, dzieląc naród i wprowadzając ustawodawstwo, które budzi kontrowersje nie tylko w Hiszpanii. Rove opakowywał medialnie program polityczny amerykańskich neokonserwatystów, który rzeczywiście zmienił współczesny świat.

Spin doktorzy, myth makerzy i inni ludzie, sami sobie nadający tak fajnie brzmiące określenia, z pewnością odegrali w tych politycznych przemianach pewną rolę. Jednak traktowanie speców od marketingu jako mistrzów i czarnoksiężników, a polityki jako cyrku, jest przecenianiem ich możliwości i niedocenianiem zdrowego rozsądku elektoratu.

Joanna Lichocka z uznaniem pisze, że prezydent znalazł w swoim orędziu kontakt z Polakami bez pośrednictwa elit i mediów. Nawet jeśli to prawda, ja bym się specjalnie nie cieszył. Na świecie jest wielu specjalistów w tej dziedzinie i zwykle marnie kończą. W Polsce do niedawna w znajdowaniu kontaktu poza elitami specjalizowali się Andrzej Lepper i Roman Giertych. Oni również potrafili rozbudzić entuzjazm części Polaków. Na chwilę.

A przecież PiS miało znakomity mit założycielski IV RP, który przed dwoma laty popierała zdecydowana większość Polaków głosująca na PO – PiS. Jednak mit to za mało. Nie tylko nie uratował PiS, ale w rękach zwycięzców sam uległ degeneracji.

Najpoważniejsza szkoda, jaką wyrządziła Polsce partia Jarosława Kaczyńskiego, polega właśnie na tym, że przez dwa lata na skutek nieudolnych rządów PiS skompromitowana została idea gruntownej przebudowy kraju w celu przyspieszenia w Polsce przemian cywilizacyjnych i poszerzenia możliwości rozwoju mieszkańców.

Jeśli PO nie wypełni swojego mitu„partii miłości” normalną polityczną treścią, skończy dokładnie tak samo jak PiS

Dziś, po burzliwych miesiącach źle dawkowanego napięcia politycznego, większości Polaków wystarczy, że jest cicho i niewiele się dzieje. Jeśli jednak Platforma Obywatelska nie wypełni swojego mitu „partii miłości” zdolnej do czynienia cudów normalną polityczną treścią, w której ścierać się będą poglądy, a z nich wyłonią potrzebne Polakom reformy, skończy dokładnie tak jak PiS.

Możemy ekscytować się marketingowymi zagrywkami działającymi na wyobraźnię, jednak dotąd żadne najnowsze techniki nie pozbawiły mieszkańców krajów demokratycznych – Polska jest tego przykładem – dużej dozy instynktu samozachowawczego. U polityków ciągle szukamy skutecznego przywództwa, porywających idei, sprawności w rządzeniu krajem. Sztuka manipulacji ludźmi w oderwaniu od treści politycznej jest zwykłą wydmuszką, która wcześniej czy później rozpada się, gdy ją lekko przycisnąć.

Dlatego politykom i ich myth makerom przydałoby się pamiętać słowa Abrahama Lincolna, które dziś są równie aktualne jak w XIX wieku: „Możesz ogłupiać wszystkich ludzi przez jakiś czas albo niektórych ludzi przez cały czas, ale nie da się ogłupiać wszystkich ludzi przez cały czas”.

Od pewnego czasu popularność zdobywa pogląd, że współczesna polityka nie polega już na starciach ideowych, lecz walce sił na rynku marketingu politycznego. Że ludzie są z natury głupi, naiwni i nie wiedzą, co dla nich dobre. Demokracja zaś jest systemem, w którym z głupoty tej można uzyskać coś sensownego, pod warunkiem że zajmą się tym specjaliści. Nie ma Tony’ego Blaira ani George’a Busha, nie ma Jarosława Kaczyńskiego ani Donalda Tuska. Są szefowie ich sztabów marketingowych, którzy wygrywają dla nich wybory, a potem mówią im, co mają mówić, żeby ludzie myśleli to, co mają myśleć.

Pozostało 92% artykułu
Polityka
Czy Jarosław Kaczyński powinien ponieść karę? Wyniki sondażu, Polacy podzieleni
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Wybory prezydenckie
PSL nie wystawi własnego kandydata w wyborach prezydenckich. Ludowcy poprą Szymona Hołownię
Polityka
Rozliczanie PiS. Adrian Zandberg: Ludzie już żyją czymś innym
Polityka
Wybory prezydenckie 2025: Pojawił się nowy kandydat. Kim jest?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Polityka
Tobiasz Bocheński odniósł się do sprawy Marcina Romanowskiego. "Nie ukrywałbym"