Od pewnego czasu popularność zdobywa pogląd, że współczesna polityka nie polega już na starciach ideowych, lecz walce sił na rynku marketingu politycznego. Że ludzie są z natury głupi, naiwni i nie wiedzą, co dla nich dobre. Demokracja zaś jest systemem, w którym z głupoty tej można uzyskać coś sensownego, pod warunkiem że zajmą się tym specjaliści. Nie ma Tony’ego Blaira ani George’a Busha, nie ma Jarosława Kaczyńskiego ani Donalda Tuska. Są szefowie ich sztabów marketingowych, którzy wygrywają dla nich wybory, a potem mówią im, co mają mówić, żeby ludzie myśleli to, co mają myśleć.
Ten pogląd wpisuje się w popularny dziś obraz świata, w którym od indywidualnego wyborcy nie zależy nic, a polityką kierują wysoko wyspecjalizowane siły pozostające poza wszelką kontrolą. Wielu ludzi tak właśnie widzi demokratyczną politykę: z jednej strony masa zmanipulowanych ciemniaków, z drugiej – czarnoksiężnicy marketingu, którzy z Nikodema Dyzmy zrobią prezydenta. To obraz uproszczony i nieprawdziwy, a można się o tym przekonać choćby przy okazji reakcji na ostatnie orędzie prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Eryk Mistewicz przekonuje nas („Koniec świata spin doktorów”, „Rz” 21.03.2008), że w polityce liczą się dziś wyłącznie opowieści. Idealna to taka, w której używa się tysiąca powszechnie znanych słów i można ją powtórzyć w windzie w ciągu 30 sekund.
Właśnie taką nowoczesną opowieść polityczną zaserwował Polakom w orędziu prezydent Kaczyński, stając w awangardzie polskiego marketingu politycznego. Joanna Lichocka („PO i PiS zgrały się w ratyfikacyjnym pokerze”, „Rz” z 25.03.2008 r.) dodaje, że wystąpienie prezydenta było ważne, bo znalazł sposób komunikacji z Polakami bez pośrednictwa niechętnych mu elit i mediów. I dlatego, że dopiero po tym rozpoczęła się prawdziwa dyskusja o kompromisie w sprawie ratyfikowania traktatu lizbońskiego.
Trudno wyrokować, czy zestawienie muzyki z „Polskich dróg” z opisem zagrożenia niemiecko-gejowskiego jest awangardowe od strony formalnej, a równocześnie uderza w najczulsze punkty Polaków. To w dużym stopniu kwestia smaku. Jeśli się zgodzimy, że powszedni polski smak określa dziś sprawność narracyjna Dody i zwinność realizacyjna telewizji Trwam, chyba rzeczywiście prezydent trafił w dziesiątkę. One też mówią prosto i zrozumiale dla każdego.