Wszystko zaczęło się 9 lipca. Wtedy do Sejmu trafił wniosek o wyrażenie przez posłów zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej Zbigniewa Ziobry. Chodzi o to, że będąc ministrem sprawiedliwości, przywiózł do siedziby PiS prokuratora Wojciecha Miłoszewskiego, by prezesowi partii Jarosławowi Kaczyńskiemu zaprezentował akta śledztwa dotyczącego mafii paliwowej.
Zgodnie z procedurą po wpłynięciu takiego wniosku marszałek Sejmu powinien o tym poinformować zainteresowanego.
– Starałem się zaprosić pana Ziobrę do siebie – mówi Bronisław Komorowski. Przez dwa dni (10 i 11 lipca) jego sekretariat usiłował się skontaktować z posłem. Ale ten nie odbierał telefonów. 11 lipca wicedyrektor gabinetu marszałka dostał więc polecenie, by pójść na salę obrad i osobiście zaprosić byłego ministra sprawiedliwości na spotkanie z marszałkiem. „Poseł poinformował, że przyjdzie, jak będzie miał czas” – można przeczytać w specjalnej notatce, która powstała w Sejmie w związku z awanturą o immunitet Ziobry. Po odmowie spotkania Komorowski nakazał urzędnikom dostarczenie Ziobrze wniosku. Zaczęły się kolejne próby nawiązania z nim kontaktu. Po wielu problemach Ziobro zjawił się w końcu w sekretariacie marszałka i odebrał wniosek.
– Ten sam kontredans trwał wokół powiadomienia go o posiedzeniu Komisji Regulaminowej, której opinia konieczna jest do podejmowania decyzji o uchylaniu immunitetu – mówi Bronisław Komorowski. 17 lipca sekretariat komisji bezskutecznie próbował się połączyć z Ziobrą. Następnego dnia próby te kontynuowano. W końcu informacja o posiedzeniu komisji we wtorek (22 lipca) została przekazana faksem do jego biura poselskiego. Na wtorkowe posiedzenie Ziobro dotarł.
Stu posłów PiS wiedziało o posiedzeniu komisji, a biedaczek Ziobro nie - Bronisław Komorowski marszałek Sejmu