- Siłowanie się prezydenta z premierem jest wychodzeniem przed szereg i narusza porządek konstytucyjny - uważa prof. Winczorek. I żartem dodaje: - Mam nadzieję, że nie dojdzie do rękoczynów przy wchodzeniu na salę obrad szczytu.
Prof. Winczorek jest twórcą jednej z ekspertyz, na których opierał się rząd przed przyjęciem uchwały w sprawie polskiej delegacji na szczyt UE.
- Zapytano mnie, kto jest konstytucyjnie bardziej uprawniony do reprezentowania Polski w posiedzeniu Rady Europejskiej, tzw. szczycie energetycznym: premier czy prezydent. Moim zdaniem premier, ponieważ mamy system parlamentarno-gabinetowy - mówi Winczorek. - Kto reprezentuje państwo na szczytach UE zależy od ich wewnętrznych regulacji ustrojowych, szczegółowo opisałem to w ostatniej "Polityce" - dodaje.
I wylicza: przedstawicielem krajów o systemie prezydenckim czy półprezydenckim, jak Francja, jest prezydent. Reprezentantem państw mających premiera i króla czy królową - jak Hiszpania czy Wielka Brytania - jest premier. W systemach parlamentarno-gabinetowych, jak Polska, kraj reprezentuje premier. - Choć w sprawach najwyższej wagi, tak fundamentalnych jak przynależność Polski do UE, prezydent byłby bardziej na miejscu. W takich sprawach winni nas reprezentować i prezydent, i premier - mówi Winczorek. - Ale szczyty UE są rutynowe, mniejszej wagi . Jeśli rząd tak uzgodni, zaprasza na nie prezydenta. Ale samodzielnie działanie głowy państwa, przed rządem, nie jest właściwe.
Winczorek zaznacza, że konstytucyjnie prowadzanie polityki zagranicznej należy do rządu. Mimo istotnych praw prezydenta w tym względzie - takich jak podpisywanie umów międzynarodowych - głowa państwa prowadzi politykę międzynarodową we współdziałaniu i za pośrednictwem premiera oraz szefa MSZ.