– Kulturowo Polacy są zaprogramowani na niby pojednania. Z chęcią o nich mówią, ale niespecjalnie w nie wierzą – uważa Wawrzyniec Konarski, politolog. I wyjaśnia, że to efekt całego splotu wydarzeń historycznych: – Hołd pruski jest tego świetnym przykładem, jest traktowany jako historyczne pojednanie, mimo że nic Polsce to nie dało.
[srodtytul]Buzek i Krzaklewski[/srodtytul]
Polityk, który jest darzony dziś w Polsce największym zaufaniem, to europoseł PO Jerzy Buzek (według ostatniego sondażu CBOS ufa mu 64 proc. Polaków). Gdy był premierem – jedynym w ostatnim 20-leciu, który sprawował urząd przez całą czteroletnią kadencję – nie był masowo popierany. Ale po latach zaprocentowała jego niemal genetyczna skłonność do ugody. To za jego premierostwa karierę zrobiło dziwnie brzmiące słowo „koncyliacyjność”. Było mottem działalności Buzka. Ale wówczas premierowi zarzucano brak umiejętności podejmowania trudnych decyzji. I nazywano człowiekiem bez właściwości.
Przez te lata z nikim na tyle się nie skonfliktował, by się musiał jednać. Nawet z Marianem Krzaklewskim, wtedy wszechpotężnym przywódcą AWS, od którego wpływów w końcu swoich rządów się uniezależnił. Jak głosi obiegowa pogłoska, za tym uniezależnieniem stała kobieta. Czyli Teresa Kamińska, szefowa doradców premiera Buzka.
Autorem jednego z najbardziej niefortunnych pojednań był właśnie Krzaklewski. Przez 11 lat szefował związkowi „Solidarność”, a w ostatnich wyborach do europarlamentu startował z list PO. Partii, której lider Donald Tusk od początku lat 90. postulował radykalne ograniczenie politycznej roli związków zawodowych.
[wyimek]Skłonnego do ugody premiera Buzka nazywano człowiekiem bez właściwości[/wyimek]