Futerkowiec kontra plaga Komorów

Tuż po Smoleńsku żart polityczny przygasł. Im bliżej wyborów, tym więcej chwytów dozwolonych.

Publikacja: 12.06.2010 02:41

Andrzej Olechowski oczami internauty

Andrzej Olechowski oczami internauty

Foto: Facebook

Trudno sobie wyobrazić czas bardziej ponury: katastrofa smoleńska, pogrzeby ofiar, dwie fale powodzi. Po raz kolejny okazało się jednak, że nawet w obliczu tak dramatycznych przeżyć, prędzej czy później potrzeba odreagowania żartem da o sobie znać.

Ale w porównaniu z czasem sprzed 10 kwietnia zmieniło się jedno: dowcipy kursują niejako w drugim obiegu.

 

 

Przed katastrofą smoleńską ośmieszanie konkurentów politycznych odbywało się w sposób metodyczny i w pewnym sensie oficjalny. Ulubionym obiektem ataków byli Lech i Jarosław Kaczyńscy. Powstawały strony internetowe z wykpiwającymi ich filmami, wierszykami, piosenkami. Tym, których nie śmieszyły, zwolennicy nieskrępowanego „dobrego humoru”, w rodzaju określania głowy państwa mianem kartofla, zarzucali ponuractwo. I pouczali jak Prot Filipa w wierszyku Jana Brzechwy, że „trzeba znać się na dowcipie!”.

Jeszcze rok temu PO ogłosiła konkurs na dowcip polityczny, a potem zebrane żarty o Kaczyńskich zamieściła na stronie internetowej. Miał to być odwet za chętnie opowiadane wśród PiS dowcipy o Donaldzie Tusku.

Tragedia pod Smoleńskiem to zmieniła. Dowcipy zniknęły, zawiesiła działalność internetowa strona „Spieprzaj dziadu”, która podawała „najnowsze wieści z frontu budowy IV RP”. Jak wyjaśnił jej autor: „Trudno znaleźć w takiej chwili odpowiednie słowa”. I zaapelował: „Proszę zachować powściągliwość w komentarzach”.

Jednak w sieci pojawiło się kilka niesmacznych „żartów” związanych z parą prezydencką. Wiele kontrowersji budzi kampania reklamowa jednego z browarów, która może się kojarzyć ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego. A Janusz Palikot, jako jedyny co prawda polityk, nie zawahał się żartować ze zmarłego.

Palikot uznawany przez wielu za symbol braku smaku i politycznej agresji, po 10 kwietnia wprawdzie przestał na pewien czas wypowiadać się publicznie, a potem w rozrzewniających wywiadach przekonywał, jak bardzo się zmienił. W tym samym czasie jednak zabawiał znajomych dowcipem: „Dlaczego do Smoleńska wyjechał kartofel, kurdupel, alkoholik, a wrócił mąż stanu? Bo Rosjanie podmienili ciało”. Dziennikarzom „Faktu” tłumaczył, że chciał w ten sposób pokazać, jaką przemianę przeszedł Lech Kaczyński.

 

 

Po modzie na kpiny z IV RP, dziś pojedynek na żarty wydaje się wygrywać druga strona. Gdy reżyser Andrzej Wajda sprzeciwił się pochówkowi pary prezydenckiej na Wawelu, reakcja przekazywana z ust do ust była natychmiastowa: „Po katastrofie samolotu Lech Kaczyński idzie do nieba. Na jego powitanie szpalerem ustawiają się oficerowie z Katynia. Salutują, meldują się. Tylko jeden stoi w kącie: niepewny, pochylony. – A jemu co się stało? – pyta Kaczyński. – A… To jest ojciec Wajdy…”.

Zwolennikom PiS w pojedynku na żarty pomaga Bronisław Komorowski. Sztabowcy Jarosława Kaczyńskiego mogą kandydata PO na prezydenta traktować jako niezawodnego sojusznika. W dobry nastrój mogła jego przeciwników wprawić już sama inauguracja kampanii wyborczej Komorowskiego w warszawskich Łazienkach. Miała przebiegać pod hasłem; „Zgoda buduje”. Tymczasem Andrzej Wajda mówił o wojnie domowej, Władysław Bartoszewski kpił z „hodowcy zwierząt futerkowych”, a satyryk Marek Majewski odczytał utwór poetycki kończący się zdaniem: „charyzmę mają psychopaci”.

Internauci nie zostawili na nich suchej nitki, a następnego dnia pojawiły się dowcipy z serii „przychodzi baba do lekarza”, które w roli baby obsadzały słynnego reżysera. „Przychodzi Wajda do lekarza, siny, z rozbieganym wzrokiem, rozwianym włosem i zielonymi czułkami na głowie. Kim pan jest? – pyta lekarz. – No, ja jestem reżyser nie z tej ziemi”.

Robert Mazurek i Igor Zalewski, odnotowując w swojej rubryce „Z życia koalicji, z życia opozycji” (kiedyś w tygodniku „Wprost”, teraz w dzienniku „Fakt”) obecność w komitecie poparcia Komorowskiego grupy dojrzałych pań – wśród nich Wisławy Szymborskiej, Zofii Bartoszewskiej czy Krystyny Zachwatowicz – stworzyli nową wersję pamiętnego hasła z poprzednich wyborów. „Zabierz babci dowód 2010” – zaapelowali.

 

 

Nawet powódź stała się impulsem do bardziej lub mniej stosownych żartów. Ponieważ zbiegła się ze wzrostem notowań szefa PiS w sondażach prezydenckich, sztabowcy PO zaczęli między sobą opowiadać, jak to Jarosław Kaczyński, patrząc na prognozy pogody, mówi: „Teraz nam się powodzi!”. Inny żart podszyty jest pewnym niepokojem: „Czym różni się Jarosław Kaczyński od chłopa? Niczym. Nic nie robi, a też mu rośnie.”

Spokój Jarosława Kaczyńskiego coraz częściej przypomina zwolennikom PO stary dowcip o bokserze Wołodii – amatorze z Syberii, który niespodziewanie dostał szansę bokserskiej walki o tytuł mistrza wagi ciężkiej. Trener, widząc, że jego podopieczny nie kwapi się do atakowania przeciwnika i ze spokojem przyjmuje ciosy, po każdym gongu zachęca go. – Wytrzymaj chociaż jeszcze rundę! – W końcu przed dwunastym starciem coraz bardziej poirytowany pretendent odpowiada trenerowi. – Nie wytrzymam. Przyp…mu!”.

Druga strona nie pozostaje dłużna. Po kolejnych wizytach marszałka Komorowskiego w zalanych miejscowościach, jego przeciwnicy zaczęli rozpowszechniać zagadki: „Jaka następna plaga uderzy w nasz kraj po powodzi? Plaga Komorów!”.

Żarty polityczne traktowane jako element walki wyborczej zaczynają też powracać do mediów – na razie niszowych. Tygodnik „Angora” „najnowsze dowcipy” o Jarosławie Kaczyńskim zaanonsował na okładce. Kandydat PiS na prezydenta pyta na niej kota: „No, powiedz, miał dziś Jarek wysokie poparcie w sondażach?”. Kot potwierdza: „Miau!”. Jednak w środku królują odgrzewane kotlety. W rodzaju: „członkowie PiS mają przed oczami sPiSek”. Wrócił też znany z poprzedniej kampanii prezydenckiej dziad. I nie ma znaczenia, że słynny dialog toczył z nim ówczesny prezydent Warszawy Lech Kaczyński. W tej kampanii brat Jarosław otrzymał dziada w spadku. „Po wygranych wyborach Kaczyński spotyka dziada i pyta go: Co robisz? Dziad na to: – Spieprzam!”.

Nieliczne nowe koncepty nawiązują do wyborczego hasła szefa PiS: „Dlaczego Jarosław Kaczyński nie wygra wyborów?”. Bo „Polska jest najważniejsza”. A także do Jana Pospieszalskiego, autora programu telewizyjnego „Warto rozmawiać”, który po filmie „Solidarni 2010” stał się wrogiem publicznym sympatyków PO. „Dlaczego nie będzie IV RP? – Bo nie warto rozmawiać”.

O ile w opowiadaniu dowcipów pojedynek jest wyrównany, o tyle w prezentacji filmów w Internecie sympatycy PiS są górą. W zamieszczonym na YouTube dokonuje się transformacja Władysława Bartoszewskiego – autora słynnego powiedzenia o dyplomatołkach – w wędrującego do Pacanowa Koziołka Matołka. Z kolei pojawiające się systematycznie Komunikaty Ministerstwa Prawdy to seria obrazków zmontowanych z kronik filmowych z lat pięćdziesiątych, z podłożonym głosem lektora czytającego komentarze do bieżących wydarzeń politycznych. Nie wszystkie są zabawne, ale staranność wykonania nie pozostawia wątpliwości co do profesjonalizmu autorów.

Z Jarosława Kaczyńskiego w filmach nie żartuje na razie prawie nikt. Wyjątkiem jest parodia kreskówki „Simpsonowie”, której bohater idzie do punktu wyborczego „zagłosować znowu na prezydenta, burmistrza albo kogoś, kto go znowu okradnie” i głosuje na PiS, w elektronicznej maszynie też z PiS. Wiele filmów wymierzonych w braci Kaczyńskich zostało jednak z sieci wycofanych. Te, które pozostały, autorzy często opatrzyli komentarzem, jak autor Gothic: „Nie atakować mnie za ten żart o Kaczyńskim na końcu. Film powstał przed katastrofą w Smoleńsku”.

 

 

Niepewny wynik zbliżających się wyborów prezydenckich sprawia jednak, że walka na żarty i prześmiewcze komentarze staje się coraz bardziej zażarta. Wszyscy pamiętają, że w poprzednich wyborach duże znaczenie odgrywały spoty wykpiwające i ośmieszające przeciwnika – jak choćby słynny cykl filmików o kocie Sylwestrze. W tych wyborach materiały reklamowe kandydatów są poważne, wręcz patetyczne. Sztabowcy uznali, że „elementy humorystyczne” w oficjalnych materiałach wyborczych nie byłyby dobrze widziane. Dlatego wojna na dowcipy przeniosła się do podziemia. Można się domyślać, że wiele prześmiewczych filmów w sieci to dzieło profesjonalistów, ale sztaby wyborcze oficjalnie ich nie firmują. To bardzo wygodna sytuacja – można tłumaczyć, że to spontaniczna akcja anonimowych zwolenników tego czy innego kandydata.

Żarty mają mobilizować elektorat. Owi „anonimowi zwolennicy” robią więc wszystko, co mogą, by sprostać oczekiwaniom. Są jak rolnik z dowcipu o powodzi, któremu z wody wystawał tylko kapelusz, bo „powódź, nie powódź, orać trzeba”. Walka na dowcipy, to walka nie na żarty. Bo przecież tylko ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

masz pytanie,wyślij e-mail do autorki a.rybak@rp.pl

Trudno sobie wyobrazić czas bardziej ponury: katastrofa smoleńska, pogrzeby ofiar, dwie fale powodzi. Po raz kolejny okazało się jednak, że nawet w obliczu tak dramatycznych przeżyć, prędzej czy później potrzeba odreagowania żartem da o sobie znać.

Ale w porównaniu z czasem sprzed 10 kwietnia zmieniło się jedno: dowcipy kursują niejako w drugim obiegu.

Pozostało 96% artykułu
Polityka
Hołownia: Polskie zaangażowanie na Ukrainie tylko pod parasolem NATO
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Polityka
Wybory prezydenckie. Sondaż: Kandydat Konfederacji goni czołówkę, Hołownia poza podium
Polityka
Prof. Rafał Chwedoruk: Na konflikcie o TVN i Polsat najbardziej zyska prawica
Polityka
Pablo Morales nie zaszkodził PO. PKW nie zakwestionowała wydatków na rzecz internauty
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Polityka
Były szef RARS ma jednak szansę na list żelazny. Sąd podważa sprzeciw prokuratora