Niespełna 40 tys. osób wyszło w sobotę na ulice francuskich miast, z czego 4 tys. w Paryżu. Organizatorom raz jeszcze udało się sparaliżować na kilka godzin Pola Elizejskie, do starć z policją doszło też w Nantes, Lyonie i Tuluzie. Jednak z tygodnia na tydzień manifestacje słabną: 23 lutego wzięło w nich udział 46 tys. osób (5,8 tys. w stolicy).
Od wybuchu protestów jesienią ub.r. w zawsze brała w nich udział niewielka część społeczeństwa, ale przytłaczająca jego większość deklarowała poparcie dla ruchu. To już się skończyło.
Sondaż Odoxa z minionego tygodnia pokazuje bowiem, że pierwszy raz większość (55 proc.) pytanych chce, by protesty ustały (45 proc. jest przeciwnego zdania). Jednocześnie stosunek do manifestacji coraz mocniej dzieli kraj. O ile 92 proc. sympatyków ugrupowania prezydenta En Marche! oraz 66 proc. popierających gaullistowskich Republikanów chce, aby porządek wrócił na ulice francuskich miast, to 74 proc. głosujących na skrajnie lewicową Francję Niepokorną Jeana-Luca Melenchona i 67 proc. zwolenników Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen jest przeciwnego zdania.
To jeszcze bardziej spycha ruch ku radykalnym hasłom. Ekipa propagandowego Russia Today była zachwycona, gdy w poprzednią sobotę pod Łukiem Triumfalnym jedna z manifestantek o imieniu Celine oświadczyła, że Francja powinna być rządzona jak... Rosja.
– Niech pan Putin wreszcie zabierze w tej sprawie głos i przywoła do rozsądku naszego prezydenta pajaca, pokaże, jak trzeba chronić kraj – oświadczyła kobieta.