Federalna Służba Bezpieczeństwa zażądała od Yandexu, korporacji technologicznej nazywanej rosyjskim Google, dostępu m.in. do poczty elektronicznej użytkowników. Czy w Polsce służby też zbierają za dużo informacji o internautach?
Problemem nie jest zbyt szeroki dostęp policji i innych organów ścigania do danych użytkowników w internecie. Każda informacja może być potencjalnie przydatna dla ścigania przestępstw i ich wykrywania. Wątpliwości budzą warunki, na jakich ten dostęp się odbywa. W Polsce policja, prokuratura, ABW, CBA i inne służby mogą korzystać z danych, które jako użytkownicy pozostawiamy w sieci, bez jakiejkolwiek kontroli. Na podstawie tzw. ustawy inwigilacyjnej, przyjętej w 2016 r. (nowelizacji ustawy o policji i ustaw dotyczących służb specjalnych – red.), organa ścigania mogą zażądać od firmy świadczącej usługi elektroniczne w Polsce stałego dostępu do jej bazy danych. Oznacza to np. możliwość stworzenia stałego łącza między ABW a bazą danych takiego podmiotu, co pozwala funkcjonariuszom na jej przeszukiwanie.
Jeśli może to usprawnić śledztwo, co budzi niepokój?
Kluczem jest brak kontroli. Ustawa nie przewiduje narzędzi do weryfikacji, czy zdobyte informacje mają związek z działaniami służb. Dane z tych źródeł pozwalają zaś na stworzenie profilu każdego z nas. A przecież są one bardziej szczegółowe niż podsłuchana rozmowa, która może być wyrwana z kontekstu i trudna do interpretacji.
Jak jest w przypadku firm amerykańskich – Google’a czy Facebooka?