– Absolutnie będę pracował z Johnsonem, oczywiście o ile on zechce ze mną współpracować – powiedział na przykład w wywiadzie dla „Sunday Timesa" Michael Gove, sekretarz ds. środowiska, który w 2016 r. przeciągnął znaczną część eurosceptycznych torysów na stronę May, powodując, że dzisiejszy faworyt do teki premiera musiał zadowolić się stanowiskiem szefa dyplomacji.
Ale dziś Wielka Brytania jest zupełnie inna. Po trzech latach żenującego spektaklu politycznego stało się jasne, że torysi nie są w stanie wypełnić mandatu, jaki im powierzyli w referendum rozwodowym Brytyjczycy i doprowadzić do wyjścia kraju z Unii. Wyborcy wystawili im za to w eurowyborach słony rachunek: konserwatyści spadli na upokarzające, piąte miejsce z 9,1 proc. głosów, daleko za nową Partią Brexitu Nigela Farage'a (31,6 proc.), Liberalnymi Demokratami (20,3 proc.), laburzystami (14,1 proc.) i Zielonymi (12,1 proc.). Terenowi działacze, od których w ostatecznym rachunku będzie zależał wybór nowego premiera, nie mają więc wątpliwości, że dalsza zwłoka z brexitem doprowadzi do implozji istniejącego od 185 lat ugrupowania.
Brexit z umową lub bez
– Plan Johnsona jest prosty: obiecuje, że Wielka Brytania będzie poza Unią przed 31 października, na podstawie wynegocjowanej z Brukselą, nowej umowy rozwodowej lub bez niej – mówi Bond.
Johnson już miał w przeszłości strategiczny plan, który skończył się dla Wielkiej Brytanii fatalnie. W lutym 2016 r. przygotował dwie wersje cotygodniowego komentarza dla „Daily Telegraph": jedną na rzecz pozostania w Unii, drugą przeciw. Kazał opublikować tę ostatnią, wychodząc z założenia, że choć w czerwcowym referendum Brytyjczycy postawią na pozostanie w Unii, to on sam będzie mógł stanąć na czele eurosceptycznej frakcji torysów i w końcu zająć miejsce szefa rządu Davida Camerona. Plan nie wypalił, bo brexit nieoczekiwanie zwyciężył.
Teraz też wielu ma wątpliwości, czy bezwzględność Johnsona skłoni Brukselę do ustępstw (chodzi głównie o warunki utrzymania otwartej granicy w Irlandii), co pozwoliłoby na zbudowanie większości w parlamencie na rzecz rozwodu. Jeszcze mniej prawdopodobne jest, że Westminster zaakceptuje rozwód bez porozumienia.
Ale wielu działaczom konserwatywnym atrakcyjny wydaje się też plan B Johnsona. A raczej nie mają lepszego pomysłu na uratowanie partii. Chodzi o przedterminowe wybory spowodowane albo wotum nieufności wobec gabinetu Johnsona, albo wręcz rozpisane z inicjatywy samego premiera. Zgodnie z procedurą z art. 50. traktatu o UE przywódcy Unii dali Wielkiej Brytanii czas do końca października na wyjście z organizacji: później status kraju we Wspólnocie pozostaje zagadką i najpewniej doprowadzi do upadku gabinetu.