Agentem Tomkiem nazwały go media, gdy był jeszcze funkcjonariuszem Centralnego Biura Antykorupcyjnego. – Nie przeszkadza mi to, ale też nie imponuje – zapewnia w rozmowie z „Rz". Jednak to wtedy zaczął walczyć bronią, od której ostatnio poległ.
– Gdy media go zdekonspirowały, pokazując twarz, uznał, że trzeba pójść na całość. I okazało się, że jest „ssanie" na agenta Tomka. Ten moment jest dla mnie kluczowy. On uznał, że jest gwiazdą i z tym sobie nie poradził – mówi „Rz" osoba, która Tomasza Kaczmarka poznała w CBA.
Kiedy tabloidy publikowały zdjęcia z zakrapianych imprez i spotkań z kolejnymi kobietami, władze PiS milczały. Taki wizerunek nie przystoi może politykowi prawicy, ale agent Tomek to żywa legenda idei IV RP.
Dla zwolenników PiS był symbolem bezkompromisowej walki z korupcją. W styczniu 2010 r. dostał tytuł „Człowieka Roku Gazety Polskiej". Nie mógł pojawić się na gali. Był czynnym funkcjonariuszem CBA, w którym kilka dni wcześniej doszło do zmiany kierownictwa. Po wybuchu afery hazardowej premier Donald Tusk odwołał Mariusza Kamińskiego (dziś wiceprezesa PiS) i powołał Pawła Wojtunika.
Jednak akcje CBA, którymi Kaczmarek zdobył uznanie na prawicy, stworzyły jego czarną legendę wśród przeciwników rządów PiS. W Sejmie jest wniosek o pozbawienie go immunitetu. Warszawska prokuratura uważa, że podczas operacji specjalnych CBA z lat 2007–2009 mogło dochodzić do nakłaniania osób do przestępstwa. Ujawniane w mediach szczegóły akcji, w których Kaczmarek brał udział pod przykryciem, sprawiły, że zyskał miano kobieciarza i uwodziciela.