Puste sejmowe korytarze to koszmar wszystkich redakcji. Choć wakacje to także w mediach sezon urlopowy, dziennikarze nie mogą gremialnie wyjechać na wczasy, tak jak robią to politycy.
Dlatego to w lecie atakują polskie potwory z Loch Ness. Ktoś zauważa w Wiśle wieloryba, UFO robi kręgi w zbożu, a mityczny zwierz czupakabra wysysa krew z prosiąt na Mazowszu. W bardziej poważnym wydaniu oznacza to, że nawet politykom z tylnych ław lub kanapowych partyjek łatwiej przebić się w mediach z tematem.
W zeszłym roku postanowił to wykorzystać Marek Migalski, wówczas europoseł i wiceszef ugrupowania Polska Jest Najważniejsza. Branżowy serwis 300polityka przyznał mu nawet tytuł króla sezonu ogórkowego. Udało mu się wtedy na jakiś czas skupić na sobie uwagę opinii publicznej. Proponował zniesienie obowiązku zapinania pasów w samochodach, kasowanie punktów karnych dla kierowców, którzy oddają krew, a szefa MSZ Radosława Sikorskiego straszył pozwem za dyskusję na Twitterze. W normalnym sezonie politycznym wszystko to przeszłoby bez echa, ale o pomysłach Migalskiego powstawały artykuły i materiały w serwisach informacyjnych.
W tegorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego Migalski reelekcji nie uzyskał, a PJN już nie istnieje. Były europoseł jest poza polityką, ale w swoim blogu samozwańczo nadał sobie prawo przekazania królewskiego tytułu naśladownikom. Czy jednak jest się o co bić?
Wakacyjny atak
Historia ostatnich lat pokazuje, że atak w czasie, gdy rywale są na urlopie, może być skuteczny. Dobrze przepracowane wakacje pozwoliły w 2005 r. Donaldowi Tuskowi stać się faworytem wyścigu w wyborach prezydenckich.