Grzegorz Schetyna odczekał ledwie kilka dni od wyborczej porażki Platformy, by ogłosić to, co było nieuniknione. – Jestem gotów stanąć w wyborach na przewodniczącego PO – oświadczył, wkraczając w ten sposób na ścieżkę otwartej wojny z Ewą Kopacz. Chce dziś pogrążyć tę osobę, która – wbrew ostrzeżeniom doradców – wyciągnęła go z politycznego niebytu.
Człowiek z cienia
W Platformie zawsze był „Grzegorzem". Nigdy „panem Schetyną", bo nawet z dwa razy młodszymi szybko przechodził na „ty". Jednocześnie nie był też „Grześkiem", bo to byłoby zbyt słodkie, a Schetyna słodki nie jest. Cały jego polityczny żywot to zapis zakulisowych rozgrywek, sojuszy i wojen. Przez lata uchodził za faceta od mokrej partyjnej roboty – był zbrojnym ramieniem Donalda Tuska, pilnował pozycji szefa i eliminował wszystkich, którzy mogliby mu zagrozić.
To Schetyna uważany jest za egzekutora takich dawnych tuzów PO, jak: Piskorski, Olechowski, Płażyński, Rokita czy Gilowska. Był idealnym człowiekiem cienia, także dlatego, że brakowało mu blasku, złotych ust i gładkiego oblicza, które winien mieć lider. Tusk to miał. – Do stałych powodów, dla których z kimś mi się dobrze pracuje, należy poczucie humoru, a Grzegorz je ma. Poza tym jest wielkim erudytą – mówił Tusk po ich pierwszym wspólnym wyborczym zwycięstwie w 2007 r. – Jeden drugiemu daje duże poczucie bezpieczeństwa. Jeżeli się z nim na coś umówię, śpię spokojnie.
Jednak wybory roku 2007, które dały Platformie władzę, stały się początkiem końca tego tandemu. Szybko Tusk jako premier zaczął się obawiać rosnącej siły Schetyny, który był szefem MSWiA z szerokimi wpływami w spółkach Skarbu Państwa, służbach specjalnych i mediach.
Degradacja z klasą
Punktem zwrotnym była afera hazardowa, która wybuchła jesienią 2009 r. Tusk wyrzucił pół rządu, na czele ze Schetyną. Współpracownicy premiera przekonywali, że Schetyna zataił kontakty z bohaterem tej afery, biznesmenem Ryszardem Sobiesiakiem. Ale wiele wskazuje na to, że afera hazardowa była tylko pretekstem do rozprawy ze Schetyną.