Koreańczycy od dekad nie mieli w Japonii łatwo. Po wielkim trzęsieniu ziemi z 1923 w Tokio to ich oskarżono o żerowanie na krzywdzie poszkodowanych Japończyków. Podczas wojny tysiące kobiet z Półwyspu zostało brutalnie wykorzystanych przez cesarską armię. Choć grono tych, którzy pamiętają tamte czasy liczy z każdym rokiem coraz mniej osób, rządy nie zdołały poradzić sobie z oficjalnym wyjaśnieniem sobie dawnych krzywd. Obecnie każdego roku około 7 tys. Koreańczyków przyjmuje japońskie obywatelstwo, jednak wciąż istnieje niezdrowy klimat wobec tego jak zdefiniować koreańską tożsamość w Kraju Kwitnącej Wiśni.
Po wojnie Tokio zostawiło sobie prawo do decydowania o naturalizacji Koreańczyków. Większość z nich wróciła na Półwysep, ale pozostali dbali o swoje obyczaje i kulturę. Japoński rząd nie chciał jednak uznać ponad 500 szkół założonych przez nich w ciągu pierwszego roku po kapitulacji. Juz w 1949 roku ówczesny premier Shigeru Yoshida prosił generała MacArthura, głównodowodzącego amerykańskich sił okupacyjnych, by zgodził się na deportację wszystkich Koreańczyków. Uważano, że niewystarczająco dobrze przykładają się do odbudowy swojego nowego kraju.
Przez lata braku integracji z Japończykami koreańska mniejszość wierzyła w prawdziwą ojczyznę, której nie było już na mapie w kształcie znanym sprzed wojny. Państwo nazywane Chosen (do dziś tak o sobie mówi północnokoreański reżim) podzielono na Północ i Południe, a długoletni prezydent Korei Południowej, Park Chung-hee miał zdradzić swoich pobratymców radząc im przyjęcie japońskiego obywatelstwa z racji zasiedzenia.
W Japonii nie chciano patrzeć na tradycyjne koreańskie stroje, dlatego uczniowie szkół mogli się w nie przebierać dopiero po przyjechaniu na zajęcia. Dziś nie muszą już przyjmować japońskich nazwisk wraz z nowym obywatelstwem, jednak wciąż istnieje zjawisko opisywane jako "mowa nienawiści".
ONZ nakazał Japonii przyjęcie odpowiedniego prawa, które byłoby w stanie zwalczyć takie nastroje w społeczeństwie. Istnieje jednak obawa, że ustawa przedstawiona przez rządzącą partię Liberalno-Demokratyczną nie dość dobrze określa ofiary szykan oraz nie dba o odpowiednie karanie tych, którzy po nienawiść wobec japońskich Koreańczyków sięgają. W niedalekiej przyszłości problem może rozszerzyć się także na pozostałe mniejszości narodowe, które przebywają na terenie kraju. Tak zwani "zainichi" (choć i tak w większości ten termin określa grupę Koreańczyków) mają w końcu pojawić się w Japonii, gdy przepisy wizowe dostosują się do nowej rzeczywistości. Demografia, starzejące się społeczeństwo oraz kryzys migracyjny tworzą doskonały grunt dla nienawiści wobec obcych. Trzeba dołożyć starań, by mówić głosem jednolitym a nie pełnym narastających różnic. Dotyczy to każdego miejsca na ziemi, nie tylko Japonii.