– Relacje niemiecko-tureckie podlegają największej próbie w czasach najnowszych – mówił kilka dni temu Sigmar Gabriel, szef niemieckiej dyplomacji. Było to po aresztowaniu w Turcji dziennikarza „Die Welt" Deniza Yücela, Turka z niemieckim paszportem, za rzekomą propagandę na rzecz organizacji terrorystycznej Partii Pracujących Kurdystanu (PKK).
Wkrótce okazało się, że może być znacznie gorzej. W niedzielę prezydent Recep Tayyip Erdogan użył w odniesieniu do Niemiec prawdziwej bomby atomowej.
Jak urazić Niemców
– Wasze działania nie różnią się niczym od działań nazistowskich – oświadczył prezydent Turcji w niedzielę w przemówieniu w Stambule. Wyjaśnił, że mylił się sądząc, że te czasy minęły. – Myliliśmy się wszyscy – dodał prezydent. W Niemczech zawrzało.
Działania, o których mówił Erdogan, to zakaz organizacji wieców w Niemczech przez tureckich polityków dla społeczności tureckiej. W kwietniu w Turcji odbędzie się referendum konstytucyjne, w którym może uczestniczyć 1,5 mln osiadłych w Niemczech Turków.
Wysłannicy Erdogana pragną ich przekonać, aby głosowali za przekształceniem Turcji w republikę prezydencką, w której obecny szef państwa miałaby niemal nieograniczoną władzę i mógłby ją w dodatku sprawować do 2029 roku. Z organizacją spotkań wyborczych nie byłoby problemu, jak zresztą w przeszłości, gdyby nie aresztowanie Deniza Yücela. W Niemczech uznano, że trzeba ostro zareagować na falę represji w Turcji po nieudanym puczu wojskowym w lipcu ubiegłego roku. „Bild Zeitung" opublikował nawet nazwiska kilkuset uwięzionych w Turcji dziennikarzy, a na ulicach demonstrowali przeciwnicy Erdogana. Wielu polityków, zwłaszcza Zielonych i z postkomunistycznego ugrupowania Die Linke, ale także partii koalicji rządowej Angeli Merkel, domagało się zdecydowanej reakcji rządu. W takiej atmosferze władze dwu gmin uniemożliwiły przeprowadzenie spotkań wyborczych jednemu z ministrów Erdogana. Dwa inne jednak się odbyły.