– Cześć, Julka! – radośnie przywitał się będący właśnie na lekarskim obchodzie doktor Bellert.
– Dzień dobry, wujku doktorze – uradowała się dziewczynka. – A co mi dzisiaj przyniosłeś?
– No wiesz – stropił się teatralnie lekarz. – Ostatnio nigdzie nie wyjeżdżałem. Nie byłem ani w Krakowie, ani w Katowicach, ani nawet w Warszawie.
– Uuuu... Szkoda... W taką piękną pogodę podróże są bardzo dobre.
– Nigdzie nie byłem. I nie mam dla ciebie żadnych smakołyków. Ale mam to! – W geście triumfu doktor wyciągnął zza pleców chowaną do tej pory rękę.
– Co to jest? – Zachwycona dziewczynka wzięła od lekarza wystruganą starannie z drewna zabawkę.
– A to ty nie wiesz, co to jest? – droczył się z nią Bellert.
– Piesek?
– Nie! To przecież koń. Prawdziwy ułański wierzchowiec. I ma kółeczka. Można go ciągnąć na sznurku i będzie jeździł jak prawdziwy rumak.
– Dziękuję, wujku. Tylko ja ciągle leżę. Kiedy będę mogła wstać, iść na spacer i pociągnąć tego konika?
– Już niedługo.
– Obiecałeś, że jak będzie ciepło, to wyzdrowieję.
– I słowo podtrzymuję.
– Ale już jest wiosna.
– No tak. Ale jeszcze na dworze chłodno. Jak tylko zrobi się naprawdę ciepło, pójdziemy razem na spacer i pociągniemy na sznurku tego konika, dobrze?
– Dobrze. Już nie mogę się doczekać.
Prowadząc rozmowę ze swoją małą pacjentką, dr Bellert jednocześnie badał ją, a potem wnikliwie czytał kartę chorej. Posmutniał, kiedy zrozumiał, że w leczeniu nie ma przełomu, a stan chorej stale się pogarsza. Nie dał jednak po sobie poznać frasunku i cały czas przekomarzał się z dziewczynką, robiąc jej różne żarty. Aż towarzyszące mu w obchodzie siostry zaśmiewały się z lekarskich psikusów, wymyślanych tylko po to, aby trochę rozweselić młodziutką pacjentkę.
Panie doktorze, śpi pan?
Wszyscy wiedzieli, że mała Julka jest oczkiem w głowie doktora. Że na samym początku swojej pracy znalazł ją wegetującą gdzieś samotnie w najdalszym baraku Birkenau i zajął się nią jak własnym dzieckiem. Albo raczej jak swoją wnuczką. Córki doktora nie miały dzieci i dlatego Józef całą swoją miłość dziadka przelewał teraz właśnie na małą dziewczynkę. Często poza swoim dyżurem znajdował czas, aby odwiedzić małą pacjentkę. Opowiadał jej o pięknych miejscach Polski, chwalił się znajomością zabytków największych polskich miast i snuł wizję przyszłych wspólnych spacerów po stolicy i grodzie Kraka.
Niestety, pacjentka, cierpiąca na chorobę głodową, pomimo olbrzymich wysiłków personelu cały czas coraz bardziej zapadała na zdrowiu. Następstwem choroby głodowej była biegunka, odleżyny i zapalenie płuc. Wszystko to razem wzięte tak wyniszczało młodziutki organizm, że dziewczynka nie miała już siły wstawać z łóżka, słabła z dnia na dzień i dosłownie gasła w oczach.
Pewnego wieczoru dostała silnej gorączki, przestała rozpoznawać ludzi i majaczyła w malignie. Nie wiedząc już, co robić, do łóżka chorej siostry wezwały Józefa Bellerta. Doktor zbadał ją i zaaplikował lekarstwa, które uspokoiły na chwilę chorą, ale w żaden sposób nie zniweczyły jej gorączki.
Zmartwiały niemal w tej sytuacji lekarz ciężko usiadł na łóżku w nogach pacjentki, nie przestając obserwować jej reakcji. Ale dziewczynka spała już głęboko, czasami tylko wyrzucała z siebie jakiś tajony krzyk lub ciężkie westchnienie. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że nadchodząca noc będzie dla chorej przełomowa – Julka albo pokona chorobę i zacznie wracać do zdrowia, albo...
– Słuchajcie – powiedział z cicha doktor Bellert. – Idźcie do własnych obowiązków, a ja tu popilnuję chorej. Jakby coś złego się działo, to was poproszę.
– Dobrze, panie doktorze – odpowiedziały pielęgniarki i rozeszły się do swoich zajęć.
Kiedy lekarz został sam na sam z chorą, szybko chwycił ją za rączkę i mocno ścisnął. Potem często kładł dłoń na jej czole, aby szybko sprawdzić jej temperaturę. Gorączka jednak nie ustępowała, a po dwóch godzinach spokoju na nowo powróciły majaki. Do tej pory niemająca sił usiąść na łóżku dziewczynka gwałtownie zrywała się i wykrzykiwała początkowo niezrozumiałe wyrazy. Dopiero po dłuższej chwili Józef zaczął rozróżniać jej okrzyki:
– Chleb! Masło! Mamo! Tato! Niemcy! Żydzi! Idą tu! Aaaa!!!
Kiedy kolejne ataki stawały się coraz gwałtowniejsze, lekarz z ciężkim sercem podawał jej następny zastrzyk na uspokojenie i zwalczenie gorączki. Ale po godzinie, dwóch sytuacja się powtarzała, a Bellert nie chciał bez końca szprycować twardymi farmaceutykami swojej ulubionej podopiecznej. W pewnym momencie Julia jak gdyby otrzeźwiała, przytomnym wzrokiem popatrzyła na doktora, sama usiadła na łóżku obok niego i przytuliła się do jego ramienia.
– Jak wyzdrowieję, to pójdziemy na spacer, dobrze? Będziemy zwiedzać krakowskie Planty i warszawskie Łazienki. Albo pójdziemy nad Wisłę i będziemy puszczać kaczki po rzece albo łódki z kory. A może pójdziemy do lasu? Tak, do lasu!
Zrozpaczony lekarz przytakiwał dziewczynce i sam zaczął snuć przed nią wizje wspólnych spacerów, wypadów za miasto i zwiedzania co piękniejszych miejsc w kraju. Widząc, że dziecko znowu się uspokaja i samo kładzie się spać, nakrywając kocem, przerwał potok wyrzucanych z siebie słów i wsłuchał się w jej ostatnie życzenie.
– Tatuś. Mój kochany tatuś. Wiesz, ja już bym chyba chciała być u Bozi.
Józef poprawił jeszcze szczelnie okrycie dziewczynki, a potem zamknął gwałtownie oczy tak silnie, że spod przymrużonych powiek po chwili spłynęły łzy. Potem jeszcze długie godziny siedział bez ruchu nad oddychającą coraz spokojniej dziewczynką i modlił się w myślach, prosząc Boga o jeszcze jeden, jedyny cud w swoim życiu.
– Panie doktorze, śpi pan? – Był już ranek, kiedy pielęgniarka nowej zmiany znalazła się przy łóżku Julki i z lekka trącając doktora w ramię, próbowała go obudzić.
– Nie. Raczej nie – szeroko otworzył przytomne oczy.
– Bo wie pan, ta mała nie żyje. Zmarła niedawno, bo ciało jeszcze ciepłe. Czy chce pan z nią się pożegnać, bo pielęgniarze czekają, żeby zabrać ją do kostnicy?
Chyba się spodziewał, że tak właśnie się stanie. Bez zdziwienia wstał i pogładził dziecko po włosach i po twarzy. Miała zamknięte oczy i wyglądała, jakby spała. Bellert ukląkł przy łóżku i odmówił modlitwę za zmarłych. Potem ciężko wstał i znowu usiadł przy zmarłej małej.
– Panie doktorze, są już pielęgniarze z wozem i będą zabierali ciało. – Po kilku minutach ciszy powtórzyła raz jeszcze siostra.
– Ja sam – powiedział tylko doktor, żwawo jak na blisko 60-latka zerwał się z łóżka i odwinąwszy koc, wziął w ramiona drobniutkie ciało dziewczynki. Z ogromnym namaszczeniem zniósł je na dół i złożył na platformie konnego wozu. Z okna szpitala wszyscy widzieli, jak zgarbiony od ciężaru boleści lekarz szedł tuż obok furmanki, nie odstępując ani na krok zmarłej nad ranem dziewczynki.
W lipcu 1945 roku w polskim szpitalu hospitalizowało się jeszcze około 100–150 chorych byłych więźniów. Oficjalnie poobozowy szpital w Oświęcimiu zakończył swoją działalność z dniem 1 października 1945 roku.
Józef Bellert pozostał dyrektorem Szpitala Obozowego PCK w Oświęcimiu do 31 sierpnia 1945 roku – dzień później objął stanowisko dyrektora Szpitala św. Łazarza w Krakowie. W ostatnim miesiącu pracy szpitala PCK funkcję jego dyrektora pełnił dr Jan Jodłowski.
Szymon Nowak współpracuje ze Stowarzyszeniem Pamięci Powstania Warszawskiego 1944 oraz, jako recenzent, z portalem historia.org.pl. Publikuje w czasopismach historyczno-wojskowych. Nakładem wydawnictwa Fronda ukazały się m.in.: „Warszawa 1944. Alternatywna Historia Powstania Warszawskiego" (2014) oraz „Dziewczyny Wyklęte" (2015) oraz „Bitwy Wyklętych" (2016).
Fragment książki Szymona Nowaka „Lekarz z Auschwitz. Prawdziwa historia Józefa Bellerta, który zorganizował szpital dla prawie
5000 osób w największym obozie zagłady świata", która ukazała się 23 marca nakładem wydawnictwa Fronda