Bilet na półfinał Ligi Mistrzów Barcelona – Manchester United kupuję od Carmelo za 200 euro. Ma biuro w pięciogwiazdkowym hotelu Princesa Sophia w alei Diagonal, jakiś kilometr od boiska Camp Nou. Drugie biuro, bo to zasadnicze mieści się w kamienicy, w której mieszka. Na dole koło portierni wystawił dwa skajowe fotele i odrapany stolik. Przy nim dochodzi do transakcji, a nad wszystkim czuwa mama Carmelo, czarnowłosa chuda kobieta w trudnym do ustalenia wieku. Przemyka co chwila bokiem i odbiera papiery, na których synek notuje transakcje. Wygląda godnie i tajemniczo – jak Mortycja z rodziny Adamsów.
U Carmelo można kupić bilety na wszystkie imprezy sportowe na świecie, a już na pewno w Europie. Już oferuje np. wejściówki na mecze Polaków w mistrzostwach europy 2008. Jest przy tym całkowicie wiarygodny – jak powie, że coś ma, to ma – na mur-beton. Nikt się jeszcze na nim nie zawiódł. Ja też się nie zawiodę.
W dni meczowe Carmelo przesiaduje przy barze w Princessa Sophia. Podchodzę do niego, nerwowo rozgląda się dookoła. Nie wiem, czemu się tak denerwuje, przecież wszyscy wiedzą, czym się zajmuje. Oprócz oczywiście oddziału wygolonych na łyso, tłustych, wytatuowanych Anglików, których tu mnóstwo – barbarzyńcy w eleganckim hotelu piją piwo w oczekiwaniu na piłkarski mecz. Tak teraz wyglądają kulisy Ligi Mistrzów – wielobranżowego przedsiębiorstwa do produkcji pieniędzy za pomocą piłki nożnej.
Zgłaszam się do Carmelo, zapoznajemy się i wychodzimy na parking. Jego tułów ginie w czeluściach bagażnika wysłużonego opla – na oko z lat 80. Wierci się i kręci tyłkiem przez jakąś minutę, coś tam przekłada i sprawdza, wreszcie wyłania się z właściwym biletem w ręku. Dobijamy targu. Pytam, jak tam leci interes, próbuję zagadać, ale nie jest rozmowny. – Przepraszam – wyjaśnia – ale mam mnóstwo pracy.
Mecz z Manchesterem United to bardzo ważne spotkanie – dla Barcelony praktycznie ostatnia szansa na zdobycie jakiegokolwiek trofeum w tym sezonie. W lidze zajmuje dopiero trzecie miejsce za Realem i Villarreal, praktycznie bez widoków na tytuł. Drużyna kierowana przez Holendra Franka Rijkaarda krytykowana jest przez wszystkich, zwłaszcza najwierniejszych kibiców. – Ja już nie mogę patrzeć na tę drużynę – mówi mi prezes Jaume Zanillero i Cabot, prezes Penya Barceloneta, klubu kibica Barcelony założonego ponad 50 lat temu w rybackiej dzielnicy miasta. – Ronaldinho, Deco, Zambrotta, Henry, Eto’o – wszyscy są do wyrzucenia.