Teraz się zacznie

Wybór między Hillary Clinton i Barackiem Obamą był tak naprawdę wyborem między dwiema osobowościami. Dopiero w starciu między republikaninem i demokratą, Amerykanie staną w obliczu rzeczywistych różnic ideologicznych

Aktualizacja: 07.06.2008 21:33 Publikacja: 07.06.2008 02:43

Teraz się zacznie

Foto: AP

Weteran wojny wietnamskiej po Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis i prawnik po Harvardzie, który nigdy nie służył w armii i był jeszcze dzieckiem, gdy jego rywal walczył w Wietnamie.

Biały anglosaski potomek słynnego rodu amerykańskich admirałów i Mulat, którego ojciec był ubogim studentem z Kenii, a matka zwykłą dziewczyną z Kansas.

71-letni starszy pan, który przeszedł kilka nawrotów raka skóry i do dziś odczuwa skutki okrutnej wietnamskiej niewoli, oraz 47-letni wysportowany idol młodzieży, który wygląda i mówi nie gorzej od gwiazdy Hollywoodu Denzela Washingtona.

Swój chłop McCain, słynący z ciętego języka i prostolinijności, i wizjoner Obama porywający tłumy wzniosłymi oracjami.

Trudno o większy kontrast. Łączy obu umiejętność wygrywania wbrew powszechnej opinii.

Gdyby pod koniec lata 2007 roku ktoś powiedział, że w wyborach prezydenckich staną naprzeciw siebie John McCain i Barack Obama, zostałby uznany za słabo zorientowanego.

Kampania McCaina chyliła się ku upadkowi. Brakowało mu pieniędzy, poparcia partyjnego establishmentu, a w sondażach zostawał coraz bardziej w tyle za rywalami.

– Pamiętajcie słowa przewodniczącego Mao: zawsze najciemniej jest, zanim stanie się całkiem czarno – żartował z charakterystycznym dla siebie wisielczym humorem, ale raczej nie było mu do śmiechu. Nikt nie dawał mu wtedy większych szans.

Mark Halperin napisał w swej książce o kandydatach, że na początku kampanii został zdefiniowany przez niepopularne stanowiska w takich sprawach jak wojna w Iraku czy imigracja. „Wszystko, co pozytywne u McCaina – jego niezwykły charakter, wyjątkowa prawość i bohaterstwo, które uczyniły go jednym z najbardziej lubianych i ekscytujących polityków w Ameryce – wyblakło zastąpione przemożnym wrażeniem, że jego czas minął” – pisze Halperin.

Z kolei Obama, jak się wydawało, wszystko miał dopiero przed sobą. Nikt nie wątpił w jego charyzmę, talent oratorski, fotogeniczność, ale też mało kto wierzył, że ledwie trzy lata po wejściu na wielką polityczną scenę będzie w stanie pokonać dynastię Clintonów. Aura zwycięstwa otaczająca Hillary Clinton zdawała się tworzyć nad kandydaturą Obamy szklany sufit.

Michael Barone, komentator telewizji FoxNews i autor „Almanachu polityki amerykańskiej”, najsłynniejszej encyklopedii sceny politycznej w USA, wyjaśnił mi, że Obamie udało się dokonać pozornie niemożliwego, bo lepiej od swej rywalki zrozumiał naturę prawyborczej walki, dokładniej rozpoznał ścieżkę wiodącą do nominacji. Owszem, Clinton popełniła grzech nadmiernej pewności siebie, ale o wyniku demokratycznych prawyborów przesądził przede wszystkim organizacyjny i strategiczny geniusz kampanii Obamy.

McCain swój sukces zawdzięcza z kolei bardziej splotowi okoliczności znajdujących się poza jego wpływem niż własnym talentom. Sytuacja w Iraku zaczęła się w porę stabilizować, uznawany za faworyta Giuliani popełnił karygodny błąd, postanawiając odpuścić kilka pierwszych stanów, strategia Romneya (dwa szybkie zwycięstwa w dwóch pierwszych stanach) się nie sprawdziła, kreowanemu na nowego Reagana Fredowi Thompsonowi nie za bardzo chciało się wysilać, Huckabee był zbyt na prawo. Zwycięstwo przypadło McCainowi niejako „siłą rzeczy”.

Był ciepły styczniowy wieczór w Miami na Florydzie. McCain właśnie wygrał kluczowe prawybory w tym stanie. Jego najgroźniejsi rywale – Mitt Romney, Mike Huckabee, Rudy Giuliani – mogli w zasadzie już tamtego wieczoru zwijać swe kampanie. To była wielka chwila dla Johna McCaina i jego zwolenników. A mimo to w sali miejscowego hotelu Hilton, gdzie nowy faworyt do republikańskiej nominacji miał za moment wystąpić przed kamerami, panowała dość senna atmosfera. Niewielu było tam prawdziwych wyborców, głównie dziennikarze, działacze, sponsorzy. Mało kto się ekscytował. Niewielki tłumek leniwie coś pokrzykiwał, gdy McCain wygłaszał swe triumfalne przemówienie.

W ów styczniowy wieczór w Miami trudno mi było oprzeć się wrażeniu ogromnego kontrastu między apatyczną atmosferą w Hiltonie a niesamowitym ładunkiem emocjonalnym wieców Obamy.

Podobnie było w ostatni wtorek. Obama ogłaszał zwycięstwo w wypakowanej po brzegi tysiącami ludzi hali sportowej w Minnesocie. McCain swoje przemówienie wygłaszał w jakiejś salce pod Nowym Orleanem przed kilkusetosobową, niezbyt dynamiczną widownią.

Kampania Obamy to wielki ruch obywatelski. Kampania McCaina to zwykła polityczna operacja. Wydawałoby się, że Obama nie powinien mieć najmniejszych problemów z pokonaniem McCaina, tym bardziej w roku wyborczym, w którym etykieta „republikanin” przy nazwisku brzmi jak wyrok politycznej śmierci. Ale tłumami na wiecach nie wygrywa się wyborów, a ogólnie przyjęte prawdy nie zawsze muszą się sprawdzać. Ta sama niezwykła aura, która przyciąga tysiące ludzi na wiece Obamy, może na innych działać odpychająco. Z sondaży wynika, że megagwiazda Obama ma dziś tylko nieco większe szanse na wygraną w listopadzie niż outsider McCain. Więcej, aż 12 procent demokratów deklaruje, że głosować będzie na republikańskiego senatora.

Wybór między Hillary Clinton i Barackiem Obamą był tak naprawdę wyborem między różnymi osobowościami. Dlatego dopiero teraz, w starciu między republikaninem i demokratą, wyborcy staną w obliczu rzeczywistych różnic ideologicznych.

Pewne motywy oczywiście pozostaną. Na przykład „zmiana” i „doświadczenie”. „Zmiana, w którą można uwierzyć” – głosi hasło kampanii Obamy. Na transparentach i wypisywanych ręcznie tablicach, jakich pełno podczas każdego wiecu, słowo „zmiana” pojawia się równie często jak „nadzieja”. Amerykanie są sfrustrowani tym, co dzieje się z ich krajem, i pragną nowego kierunku, nawet jeśli nie są do końca pewni, jaki właściwie miałby on być. Dlatego o zmianie mówi nie tylko Obama, ale i McCain.

– To rzeczywiście będą wybory „zmiany”. Bez względu na to, kto wygra, kierunek, w jakim podąża ten kraj, zmieni się zdecydowanie – mówił we wtorek kandydat republikanów. Za jego plecami widniał napis „Przywódca, w którego można uwierzyć” – wyraźne odniesienie do hasła Obamy. McCain stara się zrobić to, co nie do końca udało się Clinton: przedstawić siebie jako doświadczonego, sprawdzonego „nosiciela zmiany”, a Obamę jako wielką niewiadomą, człowieka, który żongluje wielkimi słowami, ale tak naprawdę jest jak dziecko we mgle.

Obama stara się odwrócić ten argument. Mówi: są różne rodzaje doświadczenia, jest doświadczenie dobre i doświadczenie złe, czego przykładem mogą być polityczne decyzje dwóch starych waszyngtońskich wyjadaczy – Donalda Rumsfelda i Dicka Cheneya.

Wielu wyborców demokratycznych i niezależnych, którzy w prawyborach postawili na doświadczenie Hillary, może w listopadzie poprzeć McCaina.

Spór o doświadczenie jest szczególnie ważny w kwestiach, na które prezydent ma największy wpływ, a więc polityki zagranicznej i bezpieczeństwa kraju. Klęska republikanów w wyborach do Kongresu w 2006 roku wywołana była niezadowoleniem z wojny w Iraku. I tym razem wojna będzie jednym z kluczowych tematów kampanii, ale z powodu stabilizacji nad Eufratem nastawienie części wyborców jest nieco inne.

Obama był przeciwny inwazji na Irak jeszcze wtedy, gdy większość demokratów, łącznie z Hillary Clinton, z ciężkim sercem zgadzała się z potrzebą obalenia Saddama. Złośliwi twierdzą, że Obama mógł sobie wtedy na to pozwolić, bo jako lokalny polityk nie musiał podejmować żadnych decyzji w tej sprawie, a w jego okręgu wyborczym większość elektoratu miała podobne zdanie. Tak czy owak, gdy Obama mówi, że zamierza wycofać wojska znad Eufratu tak szybko, jak tylko będzie to możliwe, nie ma wątpliwości, że mówi to z pełnym przekonaniem.

Stephen Biddle, jeden z czołowych amerykańskich ekspertów do spraw bezpieczeństwa, wyjaśnił mi jednak niedawno, że każde zmniejszenie obecności, nawet małe i powolne, pociągnie za sobą bolesne następstwa strategiczne. Jeśli Obama zasiądzie w styczniu w Białym Domu, jego wyborcza retoryka, a nawet głębokie przekonania zostaną skonfrontowane z chłodną jak stal rzeczywistością. A jest ona według Biddle’a taka, że tylko wywiezienie z Iraku sprowadzonego tam sprzętu potrwa około dwóch lat...

– Będziemy się wycofywać równie ostrożnie, jak nieostrożnie wchodziliśmy – podkreśla Obama, ale co to właściwie oznacza, nie wiadomo. Według McCaina oznacza zapowiedź katastrofy, zaprzepaszczenie sukcesu ostatnich miesięcy i jeszcze większy konflikt, w domyśle z Iranem.

Politolog i ekspert od badań opinii publicznej Kenneth Warren uważa, że Irak wcale nie musi być dla republikanina McCaina obciążeniem. – Amerykanie to trudny do zrozumienia naród. Niby mówią w sondażach, że mają dosyć polityki George’a W. Busha i wojny w Iraku, która ich zdaniem była wielką pomyłką, ale powszechnie wiadomo, że „gołębie” wypadają w amerykańskich wyborach słabo.

Wystarczy przypomnieć sobie rok 1972, gdy wojna wietnamska była co najmniej tak niepopularna jak obecnie iracka. Mimo to George McGovern, kandydat, za którym stał ruch antywojenny, doznał druzgoczącej porażki z Richardem Nixonem. Podobnie w 2004 roku Bush był w stanie wygrać, bo Kerry, jako przeciwnik wojny, został przedstawiony jako niepatriotyczny słabeusz. To samo może spotkać Obamę – wyjaśnia Warren.

Gospodarka, głupcze – powiedział podczas kampanii 1992 roku doradca Billa Clintona James Carville i wydawałoby się, że te słowa powinny brzmieć w roku 2008 szczególnie głośno. Gazety pełne są złych wiadomości: z rynku nieruchomości, z giełdy, z amerykańskich fabryk. I choć sytuacja nie zasługuje jeszcze na miano recesji, mentalnie Amerykanie już się w recesji znaleźli. Tradycyjnie za złą sytuację obwinia się rząd federalny, choć jego realny wpływ na gospodarkę jest dość ograniczony. Amerykanie oczekują jednak od kandydatów zapowiedzi ekonomicznego uzdrowienia. Prawda jest taka, że ani Obama, ani McCain nie mają żadnego doświadczenia w zarządzaniu nawet niewielką agencją stanową, bardziej istotne jest więc ich ogólne spojrzenie na rolę, jaką państwo powinno odgrywać w życiu gospodarczym.

Dobrym przykładem różnic między oboma kandydatami są ich propozycje zreformowania systemu opieki zdrowotnej. McCain uważa, że problemem tego cierpiącego na przerost kosztów systemu jest brak mechanizmów rynkowych. Chce wprowadzić takie zmiany w przepisach, by zwiększyć konkurencję wśród dostawców usług medycznych i tym samym zbić ceny. By udostępnić ubezpieczenie tym, których dziś na nie nie stać, wprowadziłby ulgi podatkowe. Według Obamy konieczna jest ingerencja państwa. Zamiast ulg, wolałby państwowe dotacje. Zamiast dobrowolności – narzucenie pracodawcy obowiązku ubezpieczenia pracownika lub dofinansowania jego polisy, a rodzicowi – obowiązku ubezpieczenia dziecka.

Obaj kandydaci inaczej widzą też opodatkowanie. McCain, który niegdyś krytykował Busha za wprowadzenie ulg podatkowych dla najbogatszych, teraz popiera ich utrzymanie w imię wzrostu gospodarczego. Obama jest temu przeciwny i zapowiada przesunięcie ciężaru podatkowego z klasy średniej i niższej na ludzi bogatych. Więcej, zapowiada również znaczne zwiększenie podatku od zysków kapitałowych, nawet do 28 procent (obecnie maksimum 15 procent), co dotyczy ogromnej części społeczeństwa (ponad połowa gospodarstw domowych w USA ma jakieś inwestycje giełdowe).

Prezydent nie może wprowadzić większości wymienionych reform bez udziału Kongresu. Dlatego tak naprawdę liczyć się będą nie szczegóły, lecz ogólne wrażenie.

Dla Obamy najbardziej niebezpieczne będzie dopuszczenie do tego, by republikanie wtłoczyli go w ramy stereotypu, który przeraża wielu amerykańskich wyborców – skrajnego lewaka i społecznego liberała.

Jak sądzi Warren, grozi mu to nie tylko dlatego, że jest czarny, co w oczach niektórych białych wyborców jest samo w sobie podejrzane, ale przede wszystkim dlatego, że rzeczywiście pozostaje najbardziej liberalnym członkiem Senatu. Poparcie dla swobodnego dostępu do aborcji czy związków homoseksualnych może zmobilizować przeciwko niemu prawicowy elektorat, tak jak przed czterema laty zmobilizowały podobne poglądy Johna Kerry’ego. Jego związki z kontrowersyjnym czarnym pastorem Jeremiahem Wrightem zostaną z pewnością na nowo wyciągnięte przez republikańską machinę wyborczą jako świadectwo słabej umiejętności oceny innych ludzi albo kryptoradykalizmu Obamy.

– Wyborcy w Ameryce naprawdę mało interesują się polityką i są mało wnikliwi. Łatwo wyprowadzić ich na manowce, za pomocą uproszczeń i przejaskrawień – uważa Warren. Dlatego walka między McCainem i Obamą będzie w równym stopniu szermierką na argumenty i wymianą podejrzanych aluzji i fałszywych iluzji. Sytuacja może być o tyle zagmatwana, że obaj tak nietypowi kandydaci mają wyjątkową zdolność sięgnięcia po część elektoratu drugiej strony. McCain jako wieloletni odszczepieniec w Partii Republikańskiej był przecież nawet rozważany jako kandydat na wiceprezydenta u boku demokraty Kerry’ego. Obama, mimo łatki liberała, potrafi przemówić do wielu umiarkowanych republikanów swą zjednoczeniową retoryką.

– Zmienić się może polityczna mapa kraju, a dotychczasowy podział na stany czerwone i niebieskie – trafić do lamusa – twierdzi Michael Barone. Jego zdaniem możliwe są przesunięcia w obie strony. Na przykład Wirginia, stan dotąd solidnie republikański, może w tym roku zagłosować na Obamę. Z kolei Michigan, teren demokratów, skłania się ku McCainowi. W tej kampanii zdarzyć się może jeszcze wiele. Jedno wydaje się pewne: nie ma w niej nic pewnego.

Weteran wojny wietnamskiej po Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis i prawnik po Harvardzie, który nigdy nie służył w armii i był jeszcze dzieckiem, gdy jego rywal walczył w Wietnamie.

Biały anglosaski potomek słynnego rodu amerykańskich admirałów i Mulat, którego ojciec był ubogim studentem z Kenii, a matka zwykłą dziewczyną z Kansas.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał