Reklama

Trzy scenariusze zakończenia wojny w Ukrainie z Polską w tle

Jest nadzieja, że uda się wynegocjować traktat pokojowy korzystny dla Ukrainy, z sensownymi gwarancjami bezpieczeństwa, z sensownym programem odbudowy. Nie jest to scenariusz bardzo prawdopodobny - mówi dr Marcin Mazurek, główny ekonomista mBanku.

Publikacja: 25.08.2025 04:57

fot. mpr

fot. mpr

Foto: Mat. Pras.

Poniedziałkowe rozmowy pokojowe w Waszyngtonie nie przyniosły przełomu, ale już sam fakt, że światowi przywódcy rozmawiają, być może zbliża nas do zakończenia wojny w Ukrainie. Co to może oznaczać dla naszej gospodarki?

Faktycznie wiemy bardzo mało. Są różne przecieki, co ustalono, czego nie ustalono. Na pewno jest chęć zakończenia wojny, jest zapał i wola, proces nabrał wyraźnie biegu. Odnoszę jednak wrażenie, że każda strona, łącznie z mocno zróżnicowaną „koalicją chętnych”, inaczej wyobraża sobie zakończenie tej wojny. Elementów, na których te negocjacje mogą się wyłożyć jest mnóstwo. Tym bardziej, że tu żadna ze stron konfliktu nie jest pokonana, walki trwają. Z kwestii technicznych szczególnie mglista jest kwestia gwarancji bezpieczeństwa. Część krajów widzi je w znaczącym wzmocnieniu potencjału obronnego Ukrainy. Choćby za pieniądze europejskie albo przy znacznym współudziale europejskiego przemysłu. Ale inne kraje widzą te gwarancje jako coś przypominającego artykuł 5 traktatu północnoatlantyckiego, który dotyczy środków, jakie mogą przedsięwziąć kraje NATO w przypadku ataku na jeden z nich. W skrajnym scenariuszu, gdyby po podpisaniu traktatu pokojowego Rosja znowu najechała Ukrainę, kraje europejskie mogłyby na przykład potępić ten atak na forum ONZ i to już spełniałoby założenie tego artykułu.

To byłyby bardzo miękkie gwarancje.

To prawda, to byłoby kolejne zaproszenie do testowania granic odporności i jedności Zachodu przez Rosję. Pamiętajmy też, że na razie spotkania na wysokim szczeblu między Ukrainą a Rosją są tylko w fazie planów. Dopóki nie ma konkretnego terminu, to się może ciągnąć jeszcze długo. Rosja potrafi się w takie gierki bawić i to nie tygodniami, ale miesiącami. Tymczasem wszyscy, włączając w to złożoną z 31 krajów „koalicję chętnych” chcą zakończyć wojnę teraz. Kiedy ten proces zgubi impet i zainteresowanie mediów, negocjacje po prostu się rozpadną, same z siebie.

Poniedziałkowe spotkanie w Białym Domu wyglądało zupełnie inaczej niż to wcześniejsze.

Tak. Ewidentnie prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wie już, jak postępować z Donaldem Trumpem. Inaczej się ubrał, chwalił go, uśmiechał się do niego i wyraźnie zależało mu, aby z tym uśmiechem złapać kilka fotek. Była wymiana listów między żonami obu panów. Atmosfera na spotkaniu wydawała się być przyjazna. Trump nie zrezygnował jednak z merkantylnego podejścia przy negocjacjach. Ukraina ma podobno kupić amerykańską broń za 100 mld dol. Ma też otworzyć swój zaawansowany przemysł dronowy na współpracę z USA. Podczas spotkania wyraźnie wybrzmiało, że Ukraina będzie musiała zaakceptować, że utraci część ziem na rzecz Rosji. I oczywiście będzie się takiemu rozwiązaniu sprzeciwiała. Nie wyobrażam sobie też traktatu pokojowego, w którym Rosja części okupowanych terenów nie uzyska. Putin musi czymś uzasadnić przeprowadzenie tej inwazji, a zdobycze terytorialne są w rosyjskiej mentalności bardzo ważne. Nawet więc jeśli Rosja będzie musiała oddać część zamrożonych aktywów, zapłacić reparacje wojenne, to będzie to i tak niska cena, jeśli pokaże społeczeństwu, że coś tam jednak Ukrainie wyrwała.

Czy to będzie do zaakceptowania przez Ukrainę?

Tego nie wiem, ale to pewnie będą najbardziej drażliwe, najtrudniejsze do uzgodnienia szczegóły traktatu pokojowego. Ukraińskie społeczeństwo ma bardzo duży szacunek dla żołnierzy walczących na wschodzie, a tam walki toczą się już ponad 10 lat. Zełenski doskonale zdaje sobie sprawę, że traktat z utratą ziem będzie kosztował go władzę. I Putin doskonale zdaje sobie z tego sprawę, że to jest scenariusz najbardziej prawdopodobny, otwierający szerokie pole do kontynuacji choćby wojny hybrydowej, która w ostateczności może doprowadzić do instalacji rosyjskiej marionetki w Kijowie.

Porozmawiajmy o gospodarczych konsekwencjach takiego traktatu.

Pewności co do niego nie mamy, bo nie wiemy przecież, jak się to wszystko skończy. Wciąż, moim zdaniem, upadek negocjacji to scenariusz najbardziej prawdopodobny. Wydaje mi się jednak, że można rozważać trzy opcje: upadek negocjacji i dalsze trwanie wojny, traktat pokojowy korzystny dla Rosji, traktat korzystny dla Ukrainy. Pewnie prawdopodobieństwa rozkładają się adekwatnie do kolejności wymienionych scenariuszy.

Reklama
Reklama

I co zmienia się w takim scenariuszu, w którym wojna nadal trwa?

W mojej ocenie nic się nie zmienia. Pozostajemy w dzisiejszej rzeczywistości, choć z poczuciem dużego rozczarowania. Opinia publiczna coraz bardziej traci zainteresowanie tą wojną, pojawiają się inne tematy. Trudno powiedzieć, czy uda się utrzymać w Europie wsparcie dla Ukrainy w dłuższym terminie. Pewnie nie. To pewnie doprowadzi do scenariusza negatywnego dla Ukrainy.

A w przypadku Polski?

Kontynuacja zbrojeń i wykorzystywania tego konfliktu jako pretekstu dla zwiększania potencjału militarnego. To oznacza także presję na budżet, bo 5 proc. PKB to są naprawdę bardzo duże pieniądze, zwłaszcza przy strukturze finansowania dopasowanej jednak do niższych wydatków. Polska pozostanie krajem quasi-frontowym. Bardziej wrażliwi inwestorzy będą nadal z dużą ostrożnością podchodzić do lokowania działalności na wschodzie. Ci bardziej przenikliwi i z jeszcze większą awersją do ryzyka będą powoli wyceniać bardziej negatywny scenariusz, bo czas nie gra na korzyść Ukrainy.

Będzie więc istotna reakcja inwestorów?

Nie sądzę, że istotna i zauważalna, bo przecież w naszej gospodarce i w naszym otoczeniu niewiele się zmieni, a na pewno nie zmieni się na lepsze. Dużo ciekawiej może być jednak w przypadku podpisania „jakiegoś” traktatu pokojowego. Rynki finansowe, w pierwszym prostym rozumowaniu, każde zakończenie wojny odczytają pozytywnie. Prawdopodobnie więc indeksy giełdowe wzrosną, polska waluta się umocni, rentowności obligacji spadną, spadnie ryzyko, spadną ceny ropy naftowej. Generalnie wszyscy będą wyceniali, że mniej lub bardziej powracamy do stanu sprzed wojny. Czyli znowu robimy interesy z Rosją, rosyjska ropa wraca na rynki oficjalnie bez ceny minimalnej, do tego dochodzi wznowienie jakiejś części transportu gazu z Rosji przez Ukrainę do Europy, co będzie miało pozytywny wpływ na cenę gazu i tak dalej. Po tej euforii zacznie się szukanie dziury w całym i tu już charakter traktatu pokojowego będzie miał znaczenie. Traktat podpisany na korzyść Rosji zakładał będzie pewnie, że Ukraina będzie w mniejszym lub większym stopniu demilitaryzowana, gwarancje bezpieczeństwa będą fasadowe. Przy takim obrocie spraw Rosja, po tym, jak złapie trochę oddechu, bo dziś jest w naprawdę kiepskiej kondycji, wznowi działania kinetyczne, jeśli wzmożone działania hybrydowe nie doprowadzą do fermentu politycznego w Ukrainie i nie pozwolą na instalację polityka sprzyjającego Kremlowi. A to też bardzo możliwe.

Czy taki scenariusz z przerwą w konflikcie coś zmienia?

Wydaje mi się, że kraje wschodniej flanki NATO będą doskonale rozumiały, że to nie jest scenariusz na zaprzestanie zbrojeń. Tu się więc absolutnie nic nie zmieni. Zresztą, nie sądzę też, że do faktycznego ograniczenia zbrojeń doszłoby w przypadku traktatu pokojowego korzystnego dla Ukrainy. Maszyna zbrojeń ruszyła i zapewne każdy zakłada, że Rosja prędzej czy później odbuduje swój potencjał i zajmie się tym, co zwykle, czyli rozszerzaniem swojej strefy wpływów.

No dobrze, a ewentualna blokada możliwości wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej, a także do NATO? Czy jej pozostawienie na peryferiach Europy nie sprawi, że Polska zacznie być postrzegana jako kraj mocniej narażony na atak ze strony Rosji? To zagrożenie już jest, ale pewnie jeszcze by się pogłębiło. Odstraszyłoby to od nas inwestorów?

Każdy traktat pokojowy bez gwarancji, że Ukraina będzie w stanie odbudować swoją gospodarkę i stworzyć silny system instytucjonalny, w zasadzie zakłada powtórkę z 2022 r. W szczególności scenariusz dla Ukrainy, który zbliży ją do sytuacji Białorusi nie jest dobry dla bezpieczeństwa w Europie i zagrożenie to szybko może się materializować. Inwestorzy natychmiast to wyczują. Gdybym miał szukać plusów w takiej sytuacji, to widziałbym je w tym, że ukraińscy migranci, którzy stanowią bardzo cenny zasób siły roboczej w Polsce, będą zdecydowanie mniej zainteresowani powrotem do swojego kraju, po to, by tam na nowo układać sobie życie. Nadzieją, także dla nas, jest to, że jednak uda się wynegocjować traktat pokojowy korzystny dla Ukrainy, z sensownymi gwarancjami bezpieczeństwa, z sensownym programem odbudowy, który będzie realizowany rękami głównie europejskich firm. Niestety nie mam zbyt dużo wiary, że akurat ten scenariusz jest najbardziej prawdopodobny. A nawet gdyby tak się stało, nie wierzę, że otworzy to przed Ukrainą prostą drogę do UE i NATO.

Dlaczego?

Ukraina jest dużym krajem. To dziś, w zależności od szacunków, od 33 do 40 mln ludzi. Jest pod tym względem podobna do Polski, ale dwa razy większa terytorialnie. Pod względem PKB na osobę jest daleko za nami, a struktura ukraińskiego eksportu jest silnie przeważona w kierunku produktów rolnych, które od zarania są kością niezgody na wspólnym rynku UE. Wystarczy spojrzeć, jak wyglądały negocjacje umowy UE z Mercosurem i co było tam głównym problemem. Duży, stosunkowo biedny kraj ściągałby fundusze strukturalne w znaczącej skali. Tymczasem Ukraina pozostaje krajem o sporej skali korupcji i jednak dość słabym instytucjonalnie. To są problemy, których nie da się szybko rozwiązać, a wydawałoby się, że właśnie szybkiej ścieżki domagają się zwolennicy wejścia Ukrainy do UE. Nie sądzę, że unijni liderzy znajdą tu szybkie odpowiedzi.

Reklama
Reklama

Wspominał pan o konieczności utrzymania, być może dalszego zwiększania w Polsce wydatków na obronność. To możliwe bez zasadniczej reformy naszych wydatków publicznych? One już dziś nie wyglądają najlepiej, dziura w budżecie rośnie.

Nie widzę na polskiej scenie politycznej jakiejkolwiek koalicji, obecnej czy przyszłej, która miałaby ochotę istotnie ingerować w sferę wydatkową budżetu państwa, oczywiście w dół. Wydaje mi się, że wszystkie programy socjalne, które zostały wprowadzone, po prostu z nami zostaną. To już jest taki stały element krajobrazu wydatków publicznych. Jedyne, co powoduje, że one będą z biegiem czasu mniej obciążały finanse publiczne jest to, że one w większości przypadków nie mają automatycznych mechanizmów waloryzacji. Gdy więc gospodarka będzie rosła, to te wydatki będą mniej znaczące dla budżetu państwa. Wydatki zbrojeniowe stanowią dla ekonomistów problem daleko większy – my się na tym po prostu nie znamy, a sam temat jest słabo przebadany w zakresie kosztów i korzyści. Nam plany zakupów sprzętu niewiele mówią, bo nie potrafimy wyznaczyć jak dużo wydatków bieżących będzie wymagała obsługa tego sprzętu, choć zwykło mówić się, że sam zakup to około 30 proc. wszystkich kosztów użytkowania. Nie wiemy, jak będzie wyglądała budowa infrastruktury pod ten sprzęt. Trudno tu więc wyrokować o samej skali wydatków w przyszłości i wpływie na gospodarkę. Wydaje się jednak, że to nie jest obszar wydatkowania, które będzie można łatwo ściąć. Politycy lubią zbrojenia i lubią fotografować się z wojskowym sprzętem. Nie prowadzimy przy tym w zasadzie żadnej dyskusji o tym, co można byłoby mieć w zamian. Tak czy inaczej, minister finansów wyraźnie naciska na oszczędności w resortach, a pewnie zawsze coś da się zaoszczędzić. Pojawiają się też propozycje nowych wpływów podatkowych: podatek cyfrowy, kolejne formy opodatkowania sektora bankowego lub też nawet jednorazowych obciążeń dla tego sektora. Nie jestem fanem takich doraźnych działań, bo nie rozwiążą one problemów budżetowych, z którymi się teraz borykamy, ale kilka dodatkowych miliardów w budżecie pewnie się przyda.

Widzi pan szansę na kompleksową reformę systemu podatkowego, która poprawiłaby strukturę dochodów budżetu państwa?

Po Polskim Ładzie przez najbliższe lata nikt się za to nie zabierze. Mniej więcej czuję jednak, jaki jest plan ministra finansów Andrzeja Domańskiego na finanse publiczne. To plan wyrastania ze stałych wydatków państwa. Kluczem jest to, że te wydatki nie są waloryzowane do PKB, nie są waloryzowane inflacją. Z biegiem czasu więc, jeśli uda się utrzymać nominalny wzrost gospodarczy, to automatycznie te wydatki będą pochłaniały coraz mniejszą część naszego PKB i, co za tym idzie, coraz mniejszą część wpływów podatkowych, a deficyt będzie spadał.

To może się udać?

Jest na to szansa, choć oczywiście wymaga to żelaznej dyscypliny, a przed nami kolejna kampania wyborcza.

Poniedziałkowe rozmowy pokojowe w Waszyngtonie nie przyniosły przełomu, ale już sam fakt, że światowi przywódcy rozmawiają, być może zbliża nas do zakończenia wojny w Ukrainie. Co to może oznaczać dla naszej gospodarki?

Faktycznie wiemy bardzo mało. Są różne przecieki, co ustalono, czego nie ustalono. Na pewno jest chęć zakończenia wojny, jest zapał i wola, proces nabrał wyraźnie biegu. Odnoszę jednak wrażenie, że każda strona, łącznie z mocno zróżnicowaną „koalicją chętnych”, inaczej wyobraża sobie zakończenie tej wojny. Elementów, na których te negocjacje mogą się wyłożyć jest mnóstwo. Tym bardziej, że tu żadna ze stron konfliktu nie jest pokonana, walki trwają. Z kwestii technicznych szczególnie mglista jest kwestia gwarancji bezpieczeństwa. Część krajów widzi je w znaczącym wzmocnieniu potencjału obronnego Ukrainy. Choćby za pieniądze europejskie albo przy znacznym współudziale europejskiego przemysłu. Ale inne kraje widzą te gwarancje jako coś przypominającego artykuł 5 traktatu północnoatlantyckiego, który dotyczy środków, jakie mogą przedsięwziąć kraje NATO w przypadku ataku na jeden z nich. W skrajnym scenariuszu, gdyby po podpisaniu traktatu pokojowego Rosja znowu najechała Ukrainę, kraje europejskie mogłyby na przykład potępić ten atak na forum ONZ i to już spełniałoby założenie tego artykułu.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
1 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Banki
Ministerstwo Finansów podniesie podatek dla banków o ponad 50 proc.
Banki
PKO BP liczy na dwucyfrowy wzrost inwestycji w drugiej połowie roku
Banki
PKO BP zarobił więcej od oczekiwań i pobił swój rekord
Banki
BNP Paribas zaskoczył rynek. Kwartalny zysk blisko rekordu
Banki
Powrót Fannie i Freddie na giełdę? Prywatyzacyjne plany Trumpa
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama