Ojciec Bocheński wspominał, jak niemiecki oficer, któremu w 1939 roku zmuszony był się poddać, rozsnuł przed nim wizję przyszłego dostatniego życia Polaków pod opieką narodowo-socjalistycznych Niemiec. Niemądrzy Polacy, tłumaczył Bocheńskiemu, budują wielkie kościoły, a sami żyją w nędznych chatach – narodowy socjalizm to zmieni i zamiast niepotrzebnych świątyń da im przestronne i wygodne domy. Po latach Bocheński przywoływał słowa tego oficera jako przykład pychy typowej dla ludzi owładniętych przez ideologię. Nazista nie był w stanie przyjąć do wiadomości, że skoro ludzie budują okazałe kościoły, to widocznie ich potrzebują; że mogą przedkładać swe potrzeby duchowe ponad materialne.
[srodtytul]Kansas w bagnie[/srodtytul]
Nieodparcie wracała do mnie ta historia przy lekturze książki Thomasa Franka „Co z tym Kansas”, wydanej przez „Krytykę Polityczną” i z punktu ogłoszonej książką szalenie ważną dla budowania tożsamości nowej polskiej lewicy. Pod tym względem rzecz przypomina wydaną nieco wcześniej „Klęskę Solidarności” innego amerykańskiego marksisty – Davida Osta. Bo choć Frank pisze o USA, jego pojęcie „backlash” natychmiast znalazło poczesne miejsce w języku, którym Sławomir Sierakowski i jego akolici opisują naszą scenę polityczną i publiczną debatę.
Frank jako kolejny usiłuje uporać się z problemem, który od lat nie daje spokoju zachodniej lewicy.
Dla politycznych i intelektualnych elit pokolenia lat sześćdziesiątych było absolutną, „oczywistą oczywistością”, że promowane przez lewicę przemiany obyczajowe, kulturowe oraz ekonomiczne unicestwiające kapitalizm i tradycyjne, patriarchalne społeczeństwo, są nieuchronne i nieodwracalne, wynikają po prostu z samej istoty postępu cywilizacyjnego. Tymczasem w USA długotrwała koniunktura gospodarcza szła w parze z „konserwatywną rewolucją”, czy raczej „kontrrewolucją”, która okazała się nie krótkotrwałym triumfem „reakcji”, lecz trwałą zmianą w życiu publicznym: wielkiego znaczenia nabrały organizacje religijne, wyborcy zdecydowanie opowiedzieli się po stronie „wartości rodzinnych”, skłaniając demokratów do przyjęcia konserwatywnej retoryki, a język lewicy zepchnięty został do getta kampusów.