Jego filmy z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku: „Płyną tratwy”, „Zanim opadną liście”, „Wśród ludzi” i „Rodzina człowiecza”, nagradzane były wielokrotnie na licznych festiwalach międzynarodowych – w Krakowie, Wenecji, Melbourne, Oberhausen i Edynburgu. To w tamtym okresie, o ile pamiętam, został nazwany poetą ekranu, ponieważ wszystkie jego filmy miały charakterystyczny rys – klimat budzący skojarzenia z poezją. I chociaż największy rozgłos przyniosła Ślesickiemu ekranizacja powieści Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”, sądzę, że w jego dorobku najważniejsze pozostaną tamte filmy. Krótkie, proste, przekazujące głęboką prawdę o życiu i losach ludzkich.
Zaprzyjaźniliśmy się pod koniec lat sześćdziesiątych, kiedy Władysław zdecydował się na debiut w fabule i kiedy zainteresował się moimi opowiadaniami. Początkowo myślał o historii dziewczyny, która szuka na wielkiej budowie ojca swego dziecka, jednak filmowi cenzorzy nie dopuścili do realizacji ze względu na zbyt czarny obraz PRL-owskiej budowy. Później pracowaliśmy nad scenariuszem „Ruchomych piasków” na podstawie opowiadania „Powrót nad rzekę” – o wakacyjnej wyprawie młodego mężczyzny z kilkuletnim synem w Bieszczady (reżyser przeniósł akcję filmu nad morze). „Ruchome piaski” nagrodzono później wyróżnieniami na festiwalach w Rio de Janeiro i Edynburgu.
W tamtym okresie namówiłem Władysława na film dokumentalny o budowie zapory wodnej w Solinie, w Bieszczadach, gdzie przez kilka lat pracowałem. W Solinie spotykaliśmy się częściej i zaprzyjaźnili, jak sądzę, naprawdę. To tam Władysław opowiadał mi o powstaniu warszawskim. Te rozmowy sprzed czterdziestu lat zapisane w brulionie, w którym pożółkły kartki, chciałbym przypomnieć. Myślę, że powiedzą więcej o człowieku niż wszystkie wyszukane przymiotniki. Opowiadał mi o powstaniu kilkakrotnie, trochę przeze mnie namawiany, w okresie, kiedy powstawał dokument „Energia”. Rozmawialiśmy wieczorami.
W czterdziestym czwartym w sierpniu miał szesnaście lat – był harcerzem Szarych Szeregów, dowódcą drużyny. Ci kilkunastoletni chłopcy roznosili pocztę powstańczą – jako listonosze krążyli po mieście ogarniętym powstaniem. Byli świadkami, docierali wszędzie. Oto kilka zanotowanych epizodów.
Pierwszy: o ratowaniu ludzi spod gruzowiska zbombardowanej kamienicy przy placu Trzech Krzyży. Był to dom narożny, na styku Alej Ujazdowskich z Wiejską. Ślesicki znalazł się tam przypadkiem – w czasie jednej z wędrówek z pocztą. Przyłączył się spontanicznie do akcji ratunkowej. W wielkiej jamie, jaka powstała po wybuchu bomby, kilku ludzi usiłowało ratować tych, którzy przeżyli. Wydobywać żywych spod gruzów. Zapamiętał niektórych ratowników: oficera w mundurze, jakiegoś robociarza (wielkiego, tęgiego mężczyznę), kobiety, kilku chłopaków. W kurzu i pyle (bomby spadły niedawno) gołymi rękami usiłowali dogrzebywać się do rannych. W jednym miejscu pod zwalonym stropem leżał młody mężczyzna – powstaniec, któremu betonowy blok przygniótł nogi. Cały był pokryty pyłem – twarz, oczy, włosy, usta, ręce, ubranie – wszystko koloru rdzy. Tracił co chwilę przytomność. Przy nim klęczała dziewczyna – jego narzeczona lub żona – na pewno był kimś bliskim dla niej. Ślesicki zapamiętał, że ta dziewczyna scałowywała ceglany pył z twarzy rannego (takiego słowa użył: „scałowywała”). Nieprzytomna z rozpaczy i przerażenia. Oni – ratownicy – usiłowali wyciągnąć spod betonowego bloku pogruchotane nogi powstańca. Jedną udało się wyjąć. Druga była tak mocno przygnieciona, że nie mogli jej ruszyć. Próbowali na różne sposoby – podkopując się, usiłowali podważyć blok. Bez skutku. Ranny mdlał, dziewczyna powtarzała: „Prędzej, prędzej!”. Krzyczała na nich.