Ludzie, których dłużej pamiętamy

W grudniu 2008 roku zmarł Władysław Ślesicki. Był wybitnym dokumentalistą.

Publikacja: 10.01.2009 01:24

Ludzie, których dłużej pamiętamy

Foto: Forum

Red

Jego filmy z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku: „Płyną tratwy”, „Zanim opadną liście”, „Wśród ludzi” i „Rodzina człowiecza”, nagradzane były wielokrotnie na licznych festiwalach międzynarodowych – w Krakowie, Wenecji, Melbourne, Oberhausen i Edynburgu. To w tamtym okresie, o ile pamiętam, został nazwany poetą ekranu, ponieważ wszystkie jego filmy miały charakterystyczny rys – klimat budzący skojarzenia z poezją. I chociaż największy rozgłos przyniosła Ślesickiemu ekranizacja powieści Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”, sądzę, że w jego dorobku najważniejsze pozostaną tamte filmy. Krótkie, proste, przekazujące głęboką prawdę o życiu i losach ludzkich.

Zaprzyjaźniliśmy się pod koniec lat sześćdziesiątych, kiedy Władysław zdecydował się na debiut w fabule i kiedy zainteresował się moimi opowiadaniami. Początkowo myślał o historii dziewczyny, która szuka na wielkiej budowie ojca swego dziecka, jednak filmowi cenzorzy nie dopuścili do realizacji ze względu na zbyt czarny obraz PRL-owskiej budowy. Później pracowaliśmy nad scenariuszem „Ruchomych piasków” na podstawie opowiadania „Powrót nad rzekę” – o wakacyjnej wyprawie młodego mężczyzny z kilkuletnim synem w Bieszczady (reżyser przeniósł akcję filmu nad morze). „Ruchome piaski” nagrodzono później wyróżnieniami na festiwalach w Rio de Janeiro i Edynburgu.

W tamtym okresie namówiłem Władysława na film dokumentalny o budowie zapory wodnej w Solinie, w Bieszczadach, gdzie przez kilka lat pracowałem. W Solinie spotykaliśmy się częściej i zaprzyjaźnili, jak sądzę, naprawdę. To tam Władysław opowiadał mi o powstaniu warszawskim. Te rozmowy sprzed czterdziestu lat zapisane w brulionie, w którym pożółkły kartki, chciałbym przypomnieć. Myślę, że powiedzą więcej o człowieku niż wszystkie wyszukane przymiotniki. Opowiadał mi o powstaniu kilkakrotnie, trochę przeze mnie namawiany, w okresie, kiedy powstawał dokument „Energia”. Rozmawialiśmy wieczorami.

W czterdziestym czwartym w sierpniu miał szesnaście lat – był harcerzem Szarych Szeregów, dowódcą drużyny. Ci kilkunastoletni chłopcy roznosili pocztę powstańczą – jako listonosze krążyli po mieście ogarniętym powstaniem. Byli świadkami, docierali wszędzie. Oto kilka zanotowanych epizodów.

Pierwszy: o ratowaniu ludzi spod gruzowiska zbombardowanej kamienicy przy placu Trzech Krzyży. Był to dom narożny, na styku Alej Ujazdowskich z Wiejską. Ślesicki znalazł się tam przypadkiem – w czasie jednej z wędrówek z pocztą. Przyłączył się spontanicznie do akcji ratunkowej. W wielkiej jamie, jaka powstała po wybuchu bomby, kilku ludzi usiłowało ratować tych, którzy przeżyli. Wydobywać żywych spod gruzów. Zapamiętał niektórych ratowników: oficera w mundurze, jakiegoś robociarza (wielkiego, tęgiego mężczyznę), kobiety, kilku chłopaków. W kurzu i pyle (bomby spadły niedawno) gołymi rękami usiłowali dogrzebywać się do rannych. W jednym miejscu pod zwalonym stropem leżał młody mężczyzna – powstaniec, któremu betonowy blok przygniótł nogi. Cały był pokryty pyłem – twarz, oczy, włosy, usta, ręce, ubranie – wszystko koloru rdzy. Tracił co chwilę przytomność. Przy nim klęczała dziewczyna – jego narzeczona lub żona – na pewno był kimś bliskim dla niej. Ślesicki zapamiętał, że ta dziewczyna scałowywała ceglany pył z twarzy rannego (takiego słowa użył: „scałowywała”). Nieprzytomna z rozpaczy i przerażenia. Oni – ratownicy – usiłowali wyciągnąć spod betonowego bloku pogruchotane nogi powstańca. Jedną udało się wyjąć. Druga była tak mocno przygnieciona, że nie mogli jej ruszyć. Próbowali na różne sposoby – podkopując się, usiłowali podważyć blok. Bez skutku. Ranny mdlał, dziewczyna powtarzała: „Prędzej, prędzej!”. Krzyczała na nich.

Mieli świadomość, że w każdej chwili grozi niemiecki nalot. Wstrząs mógł spowodować zawalenie się ścian. Zginęliby wszyscy.

Zapadła decyzja, żeby odciąć uwięzioną nogę. Robociarz (być może dozorca z rozwalonego domu) przyniósł siekierę. Ślesicki opowiadał, że w chwili, gdy zamachnął się, nastąpiło tąpnięcie. Pod betonowym blokiem powstała szczelina. Uwięzioną nogę mogli wyjąć. Kiedy odciągnięto powstańca dalej, na odsłonięte miejsce, i ranny na chwilę odzyskał przytomność, uniósł się na łokciu, a jego pierwsze słowa były: „Gdzie mój pistolet?”. Zaczął krzyczeć. Nie mógł się uspokoić, dopóki ktoś nie znalazł tego pistoletu. Dopiero wtedy zamilkł.

Ślesicki brał udział w akcji ratunkowej jeszcze kilka godzin. Był wtedy drobnym, szczupłym chłopakiem, dlatego spuszczono go na linie do szczeliny prowadzącej w głąb gruzowiska. Miał iść w kierunku piwnic, w których, jak przypuszczano, są ludzie. Posuwał się ostrożnie między ścianami i stropami, w zupełnej ciemności. Dotarł do jakichś desek. Stukał, wołał, ale nikt się nie odezwał. Mówił, że podano mu na linie nóż, którym zaczął dłubać w deskach. Zrobił niewielką dziurę. Znów krzyczał i znów nikt nie odpowiedział. W pewnym momencie zorientował się, że deski to było dno jakiejś szafy. Po godzinie wyciągnięto go ze szczeliny. Powiedział mi, że to jego najcięższe przeżycie w czasie powstania. Był pewien, że w tym tunelu-szczelinie, w ciemnościach, zostanie zgnieciony przez betonowe płyty. Niemcy cały czas bombardowali Śródmieście. Słyszał wybuchy.

Mówił mi jeszcze, że już po wojnie – w czterdziestym szóstym lub siódmym – przechodził obok tego miejsca – placu, z którego już częściowo wywieziono gruz. Zobaczył, jak z piwnic od strony Wiejskiej wynoszą ciała ludzi, którzy zginęli zasypani w piwnicach. Prawdopodobnie wszyscy zmarli śmiercią głodową. Wtedy, w czasie powstania, oni – ratownicy – byli bezsilni. Zrobili wszystko, co mogli. Ale widok tych ciał przypomniał tamtą bezsilność. Był szokiem.

Inny epizod. On i jego harcerze mieli kwaterę gdzieś na Koszykowej – w starej kamienicy, w pustym mieszkaniu. Spali – jeśli w ogóle spali – na podłodze, pod ścianami. Kiedyś niedaleko kwatery w nocy spadł pocisk lub bomba. Ślesickiego obudził wstrząs. Z hukiem wyleciała rama wielkiego okna, zasypując pokój gruzem i szkłem. Ale żaden z jego chłopców harcerzy śpiących pod ścianami, nie zbudził się. Ślesicki chodził potem między nimi, depcząc po rumowisku. Sprawdzał, czy nikt nie został ranny. Strzepywał z twarzy chłopców, z ich rąk i ubrań kawałki gruzu i szkła.

Kiedy indziej pociski „szafy” – moździerza najcięższego kalibru – spadły na dom w pobliżu. Ktoś przybiegł w nocy do ich kwatery, prosząc, aby pomogli grzebać ciała zabitych leżące na dziedzińcu biblioteki. Ślesicki poszedł tam. Na placu, jasno oświetlonym płomieniami palących się naokoło domów, leżały w kilku rzędach równo poukładane ciała. Wszystkie pokryte warstwą ceglanego pyłu. Był teraz grabarzem: musiał łopatą wygrzebywać w twardej, ubitej ziemi płytkie doły, aby grzebać trupy. Dołączył do kilku żołnierzy powstańców. Wszyscy byli, oczywiście, skrajnie zmęczeni i niewyspani. Ślesicki mówił, że przez kilka godzin, kiedy tam pracował, kopiąc doły i grzebiąc martwych, od czasu do czasu budził się między trupami, na ziemi. Wstawał i znowu zaczynał kopać.

Opowiedział mi jeszcze o dziewczynie-łączniczce, która zginęła w pierwszych dniach powstania, przebiegając przez Aleje Jerozolimskie. W miejscu, gdzie później było przejście wykopem łączącym z jednej strony Kruczą, z drugiej Bracką i Szpitalną. Niemieccy „gołębiarze” – snajperzy, z gmachu banku na rogu Nowego Światu polowali na przebiegających. Ta dziewczyna nie miała szczęścia. Pocisk trafił w głowę, odłupując połowę twarzy. Dobiegła do skulonych ludzi po drugiej stronie i upadła. Trupa odciągnięto na bok. Ślesicki zapamiętał jej zlepione krwią włosy.

Zastanawiam się teraz: jak długo przechowujemy w pamięci obraz żywego człowieka? Dlaczego jednych pamiętamy dłużej, a innych szybciej zapominamy? Nie mówię, oczywiście, o tamtej łączniczce z powstania, której śmierć widział prawdopodobnie Władysław, i ten obraz ginącej dziewczyny pozostał mu w oczach na zawsze. Mam na myśli tych, których znaliśmy – bliskich, krewnych, przyjaciół. Tych, których spotykaliśmy w życiu. Na pewno cechy takie jak skromność, nienarzucanie swego zdania innym, życzliwość i spokój cenimy więcej niż egocentryzm, egoizm lub apodyktyczność. Ślesicki należał do tej pierwszej grupy. Ludzi, o których częściej myślimy i których dłużej pamiętamy. Tak mi się zdaje. Opowiadając o powstaniu warszawskim, namawiany przeze mnie, nigdy nie wypowiadał się emocjonalnie, nie używał wielkich słów, nikogo nie osądzał. Ale dzięki tym rozmowom wiem teraz, jaka jest różnica między tymi, którzy nic nie widzieli, niczego nie przeżyli i wypowiadają apodyktyczne sądy, a tymi, którzy widzieli, przeżyli i nikogo nie próbują sądzić.

[i]Kazimierz Orłoś (1935 r.) pisarz, scenarzysta, dramaturg, publicysta. Autor powieści i zbiorów opowiadań m.in. „Cudownej meliny”. Wyróżniony w 1970 nagrodą Fundacji im. Kościelskich[/i]

Jego filmy z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku: „Płyną tratwy”, „Zanim opadną liście”, „Wśród ludzi” i „Rodzina człowiecza”, nagradzane były wielokrotnie na licznych festiwalach międzynarodowych – w Krakowie, Wenecji, Melbourne, Oberhausen i Edynburgu. To w tamtym okresie, o ile pamiętam, został nazwany poetą ekranu, ponieważ wszystkie jego filmy miały charakterystyczny rys – klimat budzący skojarzenia z poezją. I chociaż największy rozgłos przyniosła Ślesickiemu ekranizacja powieści Sienkiewicza „W pustyni i w puszczy”, sądzę, że w jego dorobku najważniejsze pozostaną tamte filmy. Krótkie, proste, przekazujące głęboką prawdę o życiu i losach ludzkich.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą