Za Chiny Ludowe

Ta przyjaźń rozkwitła jak chiński goździk w peerelowskiej kwiaciarni. Najpierw z urzędowym poparciem, a potem na przekór władzy. Miała słony smak orzeszków, którymi częstowano w ambasadzie

Aktualizacja: 15.05.2009 22:18 Publikacja: 15.05.2009 21:01

Okładka "czerwonej książeczki"

Okładka "czerwonej książeczki"

Foto: Rzeczpospolita

W 1977 r. Marek Jurek, licealista z Gorzowa, tak bardzo zapragnął poznać ideologię chińskiej rewolucji, że wraz z dwoma kolegami autostopem dojechał do Warszawy, do chińskiej ambasady. – Na pomysł wpadliśmy spontanicznie – opowiada Krzysztof Nowak, uczestnik szalonej wyprawy, były wicedyrektor Programu 1 w TVP. W budynku otoczonym starannie przystrzyżoną zielenią, chronionym przez mężczyzn w stalowych uniformach, trzech licealistów przyjęto ot tak, z ulicy. Usiedli w miękkich fotelach w wielkim korytarzu, którego wystrój mieszał socrealizm z elementami dalekowschodnimi i przez dwie godziny byli podejmowani pyszną chińską herbatą i papierosami o zapachu orientu. – Rozmawiający z nami Chińczyk chciał wiedzieć, skąd się wzięło nasze zainteresowanie. My dopytywaliśmy się o ideologię i chińską rewolucję. W końcu dostaliśmy czerwone książeczki z podobizną Mao i ulotki propagandowe. Ale nie po polsku, bo nakład się wyczerpał – wspomina Nowak. Broszury przychodziły potem do nich pocztą aż do wprowadzenia stanu wojennego. W październiku 1949 r. Mao Tse-tung proklamuje Chińską Republikę Ludową, a w lutym 1950 r. na Kremlu podpisuje ze Stalinem traktat o wzajemnej pomocy i współpracy. Od tej pory Chiny także dla Polaków mają stać się „bratnie”.

Po zajęciu Szanghaju przez komunistów powstaje Związek Obywateli Polskich w Chinach. Urządza odczyty, koncerty, bale, przyjmuje załogi polskich statków. Ale dla Polski newralgiczne miejsce na chińskiej mapie to Harbin. Miasto z polską szkołą, dwoma katolickimi kościołami i liczącą około pięć tysięcy osób Polonią pozostałą po czasach budowy kolei w Mandżurii. Władze Chińskiej Republiki Ludowej nie chciały w Harbinie cudzoziemców. Bogatsi przenieśli się do Brazylii, Kanady lub Izraela. Biedniejsi Polacy zostali przesiedleni na ziemie zachodnie. – W dwóch transportach wróciło z Chin ok. tysiąca Polaków – pisze Marian Kałuski w książce „Polacy w Chinach”.

Ale samoloty z Polakami latają i w drugą stronę. Do Chin podróżują polscy naukowcy: antropolodzy, geologowie, geografowie. Mikrobiolog Włodzimierz Kuryłowicz, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, kieruje pracą nad antybiotykami w Chińskiej Akademii Nauk. Reżyser Jerzy Grotowski bada techniki teatru chińskiego, co wykorzysta później do tworzenia nowej formy pracy z aktorem. Pianistka Natalia Hornowska przez dwa lata uczy gry na fortepianie studentów w Szanghaju i Pekinie. Do Chin wyjeżdżają polscy korespondenci – m.in. Andrzej Braun i Wojciech Żukrowski – by na bieżąco informować polskich czytelników o postępach socjalizmu w Chinach. W kilkutygodniową podróż na zaproszenie chińskiego związku literatów udaje się także Paweł Jasienica. W książce „Kraj nad Jangcy” podziwia potem sprawność zarządzania najludniejszym państwem świata.

W latach 1952 – 1954 trwa wymiana studentów. W grupie wyjeżdżającej do Pekinu jest Zdzisław Góralczyk, późniejszy ambasador w Chinach oraz doradca prezydenta Kwaśniewskiego i rządów Millera i Belki, wówczas absolwent liceum pedagogicznego w Siedlcach. Nie dostał się na studia w ZSRR i pracował już jako kierownik ogródków jordanowskich w województwie siedleckim, gdy otrzymał wezwanie do Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego. „Mamy dla was propozycję: wyjazd na studia do Chin” – usłyszał. Zgodził się, nawet bez konsultacji z rodziną. Już na miejscu, w Pekinie, przez osiem miesięcy uczył się chińskiego. Po osiem godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu. Z pobytu w Chinach Góralczyk przywiózł żonę, choć nie obyło się bez problemów. Chińska Republika Ludowa zabraniała małżeństw mieszanych. By zawrzeć związek małżeński, obie strony musiały uzyskać liczne urzędnicze pozwolenia.

[srodtytul]Radość z chińskich prowokacji[/srodtytul]

Jednak prawdziwa sympatia Polaków do Chin zaczęła się po Październiku’56, gdy Mao Tse-tung sprzeciwił się interwencji sowieckiej w Polsce. Zrobił to z czystego wyrachowania – po śmierci Stalina uważał się bowiem za najważniejszego komunistycznego przywódcę. Dla Polaków było jednak najważniejsze, że nie dał ich rozjechać radzieckimi czołgami. To wtedy ludzie zaczynają opowiadać sobie dowcipy o tym, że granica polsko-chińska powinna przebiegać na Uralu. Albo inny: powstaje właśnie rząd polsko-chiński. W jego skład wchodzą minister górnictwa Sam Miał, budownictwa Penk Tynk i rolnictwa Mao Siał. A premier? Ten Sam! W 1958 r. tworzy się Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Chińskiej. Dostaje prestiżową siedzibę w Pałacu Błękitnym przy Senatorskiej. Chińczycy dostarczają stylowe, egzotyczne umeblowanie. Towarzystwo szybko się rozrasta. Ma oddziały w każdym województwie. W najlepszym okresie należało do niego 20 tys. członków. W latach 70. i 80. barek w TPPCh, gdzie podają potrawki huej i jangcung, cieszy się ogromną popularnością wśród studentów i młodej inteligencji.

W lutym 1960 r. w Moskwie odbywa się narada Komitetu Politycznego Układu Warszawskiego, podczas której przedstawiciel Chin nie poparł odprężeniowej linii Chruszczowa wobec USA i ostro zaatakował imperializm amerykański. Zarzewiem konfliktów sowiecko-chińskich była też Albania, w której partia komunistyczna, wbrew intencjom Moskwy, coraz silniej ciążyła ku Pekinowi. Już wtedy polskie władze nabierają dystansu do Państwa Środka. Jednak jeszcze w 1964 r. w Alejach Jerozolimskich otwarto sklep Chinka, egzotyczny na tle szarzyzny PRL. Można było w nim kupić pudełka na biżuterię, szkatułki, koronkowe rękawiczki, wachlarze, no i porcelanę. W sklepie obok warszawianki nabywały towary bardziej przyziemne – chińską bieliznę.

Temat Chin stale zajmuje polską prasę. Tyle że informacje stają się krytyczne. Zwłaszcza po 1966 r., gdy Mao ogłosił rewolucję kulturalną. Kiedy w marcu 1969 r. wybucha konflikt sowiecko-chiński o granicę na rzece Ussuri, polska prasa nie kryje oburzenia. „Chińska prowokacja na granicy ZSRR nowym przejawem awanturnictwa”, „Społeczeństwo radzieckie potępia chińskich prowokatorów”, „Nowe zbrojne prowokacje chińskie w strefie wyspy Damanskij” – krzyczą tytuły prasowe. Sympatia społeczeństwa polskiego jest jednak po stronie Chin. Kierowcy trąbią pod konsulatem chińskim w Gdańsku-Wrzeszczu, co jednak pracownicy placówki odczytują jako przejaw polskiego gniewu.

[srodtytul]W poszukiwaniu przyjaciół[/srodtytul]

W tamtym czasie lewicująca młodzież zaczyna chadzać do ambasady chińskiej, by pokazać opozycyjność wobec obowiązującej linii PZPR. W skład stałego zestawu, który otrzymują goście, wchodzi czerwona książeczka z cytatami Mao oraz znaczek, na którym widnieją wodzowie rewolucji: Marks, Engels, Lenin, Stalin. Mao. A do tego solone orzeszki.

– Po wybuchu rewolucji kulturalnej w 1966 r. Chiny stają się modne wśród intelektualistów zachodnich. A to od nich lewicująca inteligencja polska brała swoje modele – tłumaczy Michał Korzec, profesor Wyższej szkoły Biznesu w Nowym Sączu. Chiny jawiły się więc jako antyteza kapitalizmu. W ambasadzie chińskiej bywali ponoć Jacek Kuroń i Adam Michnik. Z drugiej strony z Chinami wiązały nadzieje środowiska prawicowe, upatrując w nich przeciwwagę dla Związku Sowieckiego. Stefan Niesiołowski jeszcze dziś jednym tchem potrafi wymienić nazwiska: Liu Shaoqi, Deng Xiaoping, Jiang Qing, Lin Biao. W latach 70. znał zaś na pamięć cały skład Biura Politycznego Komunistycznej Partii Chin. – Zawsze interesowałem się historią, a wojna domowa i walki frakcyjne w Chinach mnie fascynowały – opowiada Niesiołowski.

Najwięcej realizmu wykazywał jak zawsze Stefan Kisielewski. „Obłąkani, a zarazem odcięci od świata, Ruscy i Chińczycy szczują do walki, nie wiedząc, co czynią. Jedyna chyba nadzieja to rzeczywiście pokłócić ich ze sobą, żeby się wzajemnie zżerali” – diagnozował w „Dziennikach”. Michał Korzec zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt szczególnego zainteresowania opozycjonistów Chinami. – Nikt poza polską władzą się wtedy dysydentami nie interesował. Z wyjątkiem trockistów zachodnich i włoskich komunistów. Nie było żadnych wywiadów w zachodniej prasie, nikt do ambasad ich nie zapraszał. Wyjątkiem była dyplomacja chińska, która postępowała zgodnie z instrukcją, żeby szukać przyjaciół – mówi Korzec. W Polsce szczególną postacią stał się Kazimierz Mijal – niegdysiejszy współpracownik Nowotki i Bieruta – który w roku 1965 konspiracyjnie założył Komunistyczną Partię Polski, propagującą komunizm według chińskich wzorców. W końcu opuszcza nielegalnie Polskę i poprzez Albanię, skąd poprzez Radio Tirana nadawał audycje w języku polskim, trafia do Chin.

W latach 70. po polsko-chińskich stosunkach pozostały jedynie importowane towary biurowe: kredki, ołówki, intensywnie pachnące gumki do ścierania w jaskrawych kolorach, a także zamykane na magnes chińskie piórniki z obrazkami wiewiórek na tle sosny.

Do przyjaźni polsko-chińskiej w 1989 r. życie dopisało tragiczną puentę. Kiedy 4 czerwca 1989 r. w Polsce odbywały się pierwsze częściowo wolne wybory, na placu Tiananmen chińskie czołgi rozjeżdżały protestujących studentów.

Joanna Szczepkowska w książce „4 czerwca” opisuje scenę, gdy po podpisaniu porozumień Okrągłego Stołu z odgrodzonej niemal chińskim murem ambasady na plac Krasińskich wyszło kilku urzędników. Z uśmiechem podchodzili do przechodniów, podawali rękę i kłaniali się głęboko. Po pewnym czasie aktorka, przechodząc obok ambasady, zobaczyła autobus, do którego ze spuszczonymi głowami wsiadali ci sami urzędnicy. Tak zakończyła się dla nich wiara w to, że i u nich nastąpi odwilż.

Jednak Chińczycy nie stracili zainteresowania Polską. Wspierają działające do dziś Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Chińskiej. Byli obecni jako obserwatorzy na majowym kongresie Europejskiej Partii Ludowej w Pałacu Kultury. Co świadczyć może o jednym: nadal trzymają się mocno.

W 1977 r. Marek Jurek, licealista z Gorzowa, tak bardzo zapragnął poznać ideologię chińskiej rewolucji, że wraz z dwoma kolegami autostopem dojechał do Warszawy, do chińskiej ambasady. – Na pomysł wpadliśmy spontanicznie – opowiada Krzysztof Nowak, uczestnik szalonej wyprawy, były wicedyrektor Programu 1 w TVP. W budynku otoczonym starannie przystrzyżoną zielenią, chronionym przez mężczyzn w stalowych uniformach, trzech licealistów przyjęto ot tak, z ulicy. Usiedli w miękkich fotelach w wielkim korytarzu, którego wystrój mieszał socrealizm z elementami dalekowschodnimi i przez dwie godziny byli podejmowani pyszną chińską herbatą i papierosami o zapachu orientu. – Rozmawiający z nami Chińczyk chciał wiedzieć, skąd się wzięło nasze zainteresowanie. My dopytywaliśmy się o ideologię i chińską rewolucję. W końcu dostaliśmy czerwone książeczki z podobizną Mao i ulotki propagandowe. Ale nie po polsku, bo nakład się wyczerpał – wspomina Nowak. Broszury przychodziły potem do nich pocztą aż do wprowadzenia stanu wojennego. W październiku 1949 r. Mao Tse-tung proklamuje Chińską Republikę Ludową, a w lutym 1950 r. na Kremlu podpisuje ze Stalinem traktat o wzajemnej pomocy i współpracy. Od tej pory Chiny także dla Polaków mają stać się „bratnie”.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy