„Kuba, wyspa jak wulkan gorąca” – śpiewano za mej młodości. Tyle że od pół wieku jest to wulkan uśpiony, pomruki wydaje słabe, wstrząsy sejsmiczne dochodzą nieznaczne, a gdy pod ziemią powstaje zbyt wielkie ciśnienie gazów, miejscowy dyktator pozwala niezadowolonym ulatniać się przez cieśninę dzielącą wyspę do świata wyzysku, kryzysu i bezrobocia. Pojechałem na tę „perłę Karaibów” po raz drugi w ciągu tej dekady z dwóch powodów. Przede wszystkim pragnąłem zobaczyć, co zmieniło się tam w ciągu ostatnich ośmiu lat. (W międzyczasie była przecież i wizyta papieża, i zaniemógł Fidel...).
No cóż... w Hawanie zawaliło się kolejnych kilkaset zabytkowych domów, zdelegalizowano dolara i włączono żółte światło dla bardzo drobnej przedsiębiorczości. Niestety, nigdy nie wiadomo, jakie się zapali nazajutrz – zielone czy czerwone. Powód drugi – chciałem zdążyć objechać rajską wyspę, korzystając z względnego bezpieczeństwa, jakie zapewnia system totalitarny, zanim wtargnie tam wolność, kapitalizm, a wraz z nią nieubłagane patologie transformacji.
Dziś jest wprawdzie bieda i umiarkowane żebractwo, ale nie ma napadów. 70 proc. społeczeństwa należy, przynajmniej nominalnie, do Komitetów Obrony Rewolucji. Wszyscy obserwują wszystkich. Sytuacja jak z piosenki Młynarskiego „Kiedy w mieście są sami szeryfi”. Ciekaw jestem, jak kiedyś będzie tu wyglądała lustracja? Bo przecież oprócz tych 70 proc. jawnych współpracowników zapewne duży odsetek pozostałych zalicza się do tajnych. Nasi skądinąd sympatyczni opiekunowie – wygadany przewodnik i milczący, dobroduszny kierowca mikrobusu – też pewnie pracują dla resortu. Pilnują nas i siebie nawzajem. Okazuje się, że w tym tandemie działają po raz pierwszy i ostatni. Po dwóch tygodniach stają się stanowczo za bardzo zaprzyjaźnieni z sobą i nami, by pozwolono im na podobną turę.
[srodtytul]Wraki w Zatoce Świń[/srodtytul]
W dwa tygodnie udało mi się przejechać przez całą wyspę. Od położonego na zachodnim krańcu Cabo San Antonio (jest tam mały hotelik, przy bezkresnej plaży, odległy kilkadziesiąt kilometrów od ostatniej zwyczajnej osady, po drodze jest tylko latarnia morska i podobno – choć przewodnik zaprzeczał – więzienie dla politycznych) po miasto Baracoa na wschodnim krańcu, z przepiękną plażą, na której w 1492 r. wylądował Krzysztof Kolumb i postawił swój krzyż, obejmując wyspę nazwaną przezeń Isabella w posiadanie Ich Katolickich Mości. Krzyż Kolumba przechowywany jest zresztą do dziś w miejscowej katedrze, a właściwie ruinie katedry grożącej zawaleniem. Za to plaża, wraz z górującą ponad nią górą stołową El Yunque, nadal wygląda tak, jak opisał ją odkrywca Ameryki.