Nasza szansa minęła

W stosunkach z Niemcami wróciliśmy do pozycji klientelistycznej, a w stosunkach z Rosją ćwiczymy się w pokorze i cierpliwości, bez żadnych rezultatów

Aktualizacja: 21.08.2009 22:13 Publikacja: 21.08.2009 19:29

Nasza szansa minęła

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Po co w zasadzie Władimir Putin ma przyjechać 1 września do Polski? Wspólne świętowanie tego rodzaju rocznic jest potwierdzeniem, że podobnie rozumie się moralny sens minionych wydarzeń, ich przyczyny i skutki. Trudno jednak przypuścić, by Putin chciał wyrazić ubolewanie z powodu paktu Ribbentrop-Mołotow, by potępił morderców polskich oficerów oraz przyznał, że Armia Czerwona nie wyzwoliła Polski, lecz ją zniewoliła. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek doczekamy się takiej Rosji – w każdym razie takie wizyty jej nie przybliżają. Putin przyjeżdża chyba nie po to, by wygłaszać miłe naszemu uchu deklaracje. To my mamy dyskretnie 1 września milczeć, by nie urazić znamienitego gościa.

Po co jest więc to zaproszenie? Czy nie lepsza byłaby zwykła wizyta robocza, w trakcie której negocjowalibyśmy interesy, a nie udawalibyśmy, że łączy nas wspólnota wartości i pamięci? Zapewne wzorem miały być nasze relacje z Niemcami. Politycy niemieccy często i dość chętnie uczestniczyli w podobnych uroczystościach. Tylko że Niemcy – mimo iż Republika Federalna uważała się za bezpośrednią kontynuatorkę Rzeszy (choć tylko częściowo terytorialnie z nią identyczna) – moralnie odcinała się od polityki narodowych socjalistów i uznawała swoją odpowiedzialność za ich zbrodnie. Teraz nie jest do końca jasne, czy i kiedy ta kontynuacja się skończyła. Co więcej odbywa się intensywna praca publicystyczna nad nowym obrazem przeszłości. Na przykład w ubiegłym tygodniu „Frankfurter Allgemeine Zeitung” zamieściła długi artykuł Bernda Wagnera, profesora uniwersytetu Bundeswehry w Hamburgu, który zastanawia się, kiedy naprawdę zaczęła się i skończyła II wojna światowa: „II wojna światowa utożsamiana jest z wojną Hitlera. Ale na tym właśnie polega problem: czy nie upraszczamy globalnego procesu przemocy tamtych lat, gdy redukujemy go do niepohamowanych fantazji zdobywczych niemieckiego dyktatora?”. Autor dochodzi do wniosku, że II wojna światowa zaczęła się w Chinach 18 września 1931 roku i dalej pisze: „Załóżmy przez moment, że wraz z klęską Polski jesienią 1939 roku wojna by się skończyła, co ex post mało wydaje się prawdopodobne, ale niewykluczone. W takim wypadku nikt by nie mówił o „wojnie światowej”, lecz o wojnie „niemiecko-polskiej”.

Oczywiście autor, uczący oficerów Bundeswehry historii, ma całkowitą rację. Co więcej, moglibyśmy wtedy mówić o udanej korekcie nieudanego traktatu wersalskiego, którego skutki zatruły cały wiek XX. Dopiero teraz w wieku XXI, w dobie jednoczącej się Europy, możemy mieć nadzieję na ich pokojowe usunięcie.

[srodtytul]Reputacja moralna, reputacja polityczna[/srodtytul]

Relacje polsko-niemieckie są dobre, choć mogłyby być dużo lepsze, gdyby Niemcy przyzwyczaili się wreszcie do polskiej samodzielności. Jesteśmy sojusznikami w NATO, Polska należy do Unii Europejskiej, w której Niemcy są obok Francji wiodącą potęgą. Polska jest ważnym partnerem handlowym Niemiec i miejscem działalności coraz liczniejszych niemieckich firm, w tym koncernów medialnych. Wielu Polaków i Niemców łączą więzi przyjaźni, jest wiele udanych mieszanych małżeństw. W Polsce jest wielu miłośników kultury niemieckiej, w Niemczech coraz więcej młodych ludzi mówi po polsku. W tym sensie pojednanie jest faktem i nikt rozsądny nie podaje go w wątpliwość.

Zmieniła się też pozycja obu krajów w świecie, nie tylko polityczna czy gospodarcza, lecz moralna. O tym, jak wielkie miało to znaczenie, niech świadczy wypowiedź Helmutha Kohla w rozmowie z Tadeuszem Mazowieckim w listopadzie 1990 roku: „Dla zjednoczonych Niemiec ważniejsza od politycznej jest moralna pozycja Niemiec w świecie”. (Polska wobec zjednoczenia Niemiec 1989 – 1991. Dokumenty dyplomatyczne pod red. Włodzimierza Borodzieja, Warszawa 2006, s. 461). Ale moralna pozycja była i jest powiązana z polityczną. Niemcy nigdy nie odzyskałyby pozycji politycznej lidera Europy, nie odzyskując moralnej reputacji.

Odzyskawszy reputację, Niemcy nieco inaczej zaczęli patrzeć na Polskę. W styczniu 1989 roku Willi Brandt w rozmowie z Mieczysławem Rakowskim odradzał, by zapraszać Richarda Weizsäckera do Polski: „Zdaniem Brandta – notował Rakowski – błędem byłoby zaproszenie Weizsäckera do Polski na obchody 50-lecia wybuchu II wojny światowej. Nie powinniśmy z jego udziałem organizować żadnego gestu »pojednania« na Westerplatte (ze względu na przeszłość jego i jego rodziny). Nie powinno się ranić uczuć Polaków, którzy walczyli z hitleryzmem i ich rodzin”. (s. 67) Brandt walczył pewnie o interesy swojej formacji i kokietował Rakowskiego, prawie że socjaldemokratę. Uderza jednak ów, dziś dawno zapomniany, wzgląd na uczucia Polaków. Polska – ciągle jeszcze pod władzą komunistów – opierała swoją politykę na zasadzie „przeciwdziałania tendencjom zmierzającym do definitywnego zamknięcia okresu II wojny światowej w stosunkach między Polakami i Niemcami oraz narzucania nam imprez o charakterze pojednania” (tamże, s. 89). Potem nikt już nam niczego nie narzucał. „Pojednanie” stało się podstawową strategią polityki zagranicznej – trochę jak prywatyzacja w gospodarce. Wizyta Putina potwierdza więc tylko, że mechanicznie powiela się ten sam wzór w stosunku do Rosji, choć nie ma ku temu przesłanek.

Ze strony niemieckiej padały doniosłe i podniosłe słowa. W 1994 r. prezydent Herzog w czasie obchodów 50. rocznicy powstania warszawskiego przeprosił Polaków. Kanclerz Schröder złożył wieniec na grobach pomordowanych Polaków w Palmirach. Pojawia się jednak pytanie, co potem – gdy już raz się poprosi o wybaczenie i spotka z dobrym przyjęciem? Nie można przecież powtarzać tej prośby bez końca. Należy doceniać takie gesty, lecz nie należy ich przeceniać. Ostatecznie nie przeszkodziły one Schröderowi zatrudnić się w Gazpromie, a prasie niemieckiej napadać na Władysława Bartoszewskiego, gdy mimo pochwał i zaszczytów, jakimi go obsypywano, zaprotestował przeciw nominacji Steinbach itd. Patrząc na bilans całego dwudziestoletniego procesu „pojednania” jako strategii politycznej, trzeba stwierdzić, że mimo niemieckich próśb o wybaczenie (może nawet dzięki nim) ze strony mającej moralną przewagę, o którą starano się zabiegać i której uczucia brano pod uwagę, staliśmy się w świadomości społecznej Niemców i Europejczyków stroną moralnie obciążoną. Pozycja moralna Niemiec rosła, nasza malała.

[srodtytul]Patron i klient[/srodtytul]

Nikt przy tym dokładnie nigdy nie wyjaśnił, jak mają wyglądać wzajemne stosunki całkowicie już pojednanych narodów. Sądząc po niektórych niemieckich reakcjach, wydaje się, że chodzi nie tylko o brak wrogości i dobre sąsiedztwo, lecz o to, że – po pierwsze – Polska przejdzie do porządku rzeczy nad przeszłością i nie będzie już jej wytykać Niemcom. To oni mają decydować, kiedy i jak o niej mówić. Po drugie, że będziemy wiernie sekundować polityce berlińskiej republiki. Po trzecie, że wyzbędziemy się „polskich mitów” i „nacjonalizmu”, dokonamy rachunku sumienia i na niemieckie przeprosiny odpowiemy swoimi. Zamknięcie moralnych i materialnych roszczeń ze strony polskiej nie przeszkadza – jak się okazało – ponownemu otwarciu rachunku po stronie niemieckiej.

Od początku jasne było, że drogą do przezwyciężenia przeszłości miała być coraz ściślejsza współpraca. Kohl już we wspomnianych rozmowach z Mazowieckim dalekowzrocznie przewidywał znaczenie Europy w tym kontekście. I stwierdzał: „najlepszą metodą przezwyciężenia strachu przed Niemcami jest zintegrowanie się z nimi”. Traktat z 1991 r. wyrastał z tego ducha. Gdy odczytujemy go dzisiaj, nie sposób nie dostrzec, że stosunek między obydwoma państwami był wówczas relacją możnego patrona i łaknącego pomocy i wsparcia klienta. Zawiera on na przykład następujące ustalenia i deklaracje: „Republika Federalna jest gotowa działać na rzecz wspierania rozwoju gospodarczego Polski, w ramach w pełni rozwiniętej gospodarki rynkowej” lub: „umawiające się strony uważają, że współpraca w zakresie kształcenia i doskonalenia zawodowego kadr fachowych i kierowniczych w gospodarce ma duże znaczenie dla ukształtowania stosunków dwustronnych oraz gotowe są znacznie ją rozbudować i pogłębić”. Oba państwa miały też współpracować np. w przetwórstwie produktów rolnych, a RFN zapowiadała, że „będzie udzielać poradnictwa i pomocy Rzeczypospolitej Polskiej w przekształceniu systemów zabezpieczenia społecznego, aktywizacji zawodowej oraz w dziedzinie stosunków pracy”, także, że „będzie udzielać Rzeczypospolitej Polskiej pomocy w przejściu od państwowego systemu ochrony zdrowia do systemu powszechnego ubezpieczenia społecznego”.

Potrzeba aktualizacji tego traktatu jest więc oczywista. Warto przy tym zauważyć, że polskiej polityce i dyplomacji nie przychodzi do głowy, by się domagać realizacji takich punktów, jak zapewnienie możliwości nauki języka polskiego jako języka macierzystego, rozwój polonistyki na uniwersytetach niemieckich, używanie imion i nazwisk w brzmieniu języka ojczystego, czy szanowanie prawa.... do skutecznego uczestnictwa w sprawach publicznych Polonii w Niemczech.

Tylko postrzeganie „pojednania” jako tak rozumianej integracji z Niemcami pozwala zrozumieć tę niewiarygodną wrzawę, jaką niemieckie media podniosły w roku 2003, i potem w latach 2005 – 2007, a także ich nie mniej charakterystyczne obecne milczenie o faktach, które mogłyby niezbyt dobrze świadczyć o rządach Donalda Tuska. Misję wojskową w Iraku potraktowano niemal jak zdradę. Reakcję na niezgodną z polskimi interesami politykę niemiecką i dążenie do większej samodzielności jako akt wrogi „pojednaniu”.

Nie można się dziwić, że nie osiągnęliśmy takiego stanu stosunków, do jakiego doprowadziły „pojednania” niemiecko-francuskie czy niemiecko-izraelskie. Tam „pojednanie” opiera się na trwałym fundamencie partnerstwa politycznego i – co najmniej względnej – równowadze sił. W Izraelu nikt się specjalnie nie niepokoi przemianami świadomości historycznej w Niemczech. Nie tylko dlatego, że nikt nie ośmieli się dekonstruować szoah i że od Izraelczyków nikt nigdy nie będzie wymagać, by warunkiem „pojednania” było poszukiwanie winy w sobie, ale dlatego, że inne jest położenie geopolityczne Izraela. Polityczne, moralne i militarne efekty pamięci o Holokauście nie odnoszą się do europejskiego kontekstu. Kto inny jest dzisiaj zagrożeniem. W przypadku Polski położenie geopolityczne się nie zmieniło. Nasi sąsiedzi są ciągle ci sami – wschodni nie zerwał z imperialną przeszłością , a zachodni staje się coraz silniejszy, ambitniejszy i coraz bardziej zainteresowany wzmacnianiem swoich politycznych, gospodarczych i kulturowych wpływów w Polsce.

[srodtytul]Wszystko zaczęło się w Berlinie[/srodtytul]

Tę relację sił widać także przy innych bardziej radosnych okazjach. Niedawno w związku z obchodami 20-lecia niepodległości kanclerz Merkel przyjechała na Wawel i powiedziała parę miłych, zdawkowych słów. Jak doniósł ZDF, drugi program telewizji niemieckiej podziękował Polakom, ale – jak dodano z naciskiem – również Węgrom i Czechom. Dialektyczna sprzeczność w tych nudnych wawelskich celebracjach polegała na tym, że mieliśmy światu i Niemcom pokazać, że „wszystko zaczęło się w Polsce”, a nie w Berlinie, ale to kanclerz Niemiec – najważniejszy gość – miała swoją obecnością zaświadczać o tej historycznej prawdzie.

Sukces berlińskich uroczystości na jesieni na pewno nie będzie zależeć od obecności polskich oficjeli. Taka jest prawdziwa relacja sił. Nie zmieni tego godne pochwały odsłonięcie kawałka muru ze Stoczni Gdańskiej w celu upamiętnienia „Solidarności”. Uroczystość ta odbyła się w związku z obchodami rocznicy powstania 1953 roku w Berlinie, czego nie zauważyły polskie media, ale co skłoniło Deutschlandfunk do podkreślenia, że jednak wszystko zaczęło się w Berlinie. Rzeczywiście – rok 1953 poprzedzał rok 1956, i 1980, nie mówiąc już o 1989.

I jak uparcie byśmy świętowali i ile razy Angela Merkel by przemawiała, i tak dzięki niestrudzonej i dobrze opłacanej pracy niezmierzonych zastępów niemieckich historyków enerdowcy – dawni prymusi realnego socjalizmu – coraz bardziej wyrastają na bohaterskich berlińskich, lipskich i drezdeńskich powstańców. Pamięć o tym, jak odpychające swoim serwilizmem było to państewko i jak bardzo identyfikowała się z nim przytłaczająca większość jego obywateli, zanika, bo mało jest już użyteczna. NRD jest coraz bardziej dziełem tylko Ulbrichta, Honeckera i garstki wyalienowanych ze społeczeństwa Stasi. Czasami tylko ujawnia się śmieszność obecnej nadinterpretacji, gdy obrazom ucieczki przez Węgry towarzyszą napisy, że chodzi o „pokojową rewolucję”. Im szybsza i bardziej masowa była ta ucieczka, tym bardziej pokojowa była rewolucja. Obecność Putina w Polsce ma dodać politycznej wagi obchodom, gdyż nie pojawili się 4 czerwca i nie pojawią 1 września ani Sarkozy, ani Brown, ani Obama, który, jak zapowiadają niemieckie media, zamierza świętować w Berlinie upadek tamtejszego muru. Obama pojechał nie tylko do Normandii, ale także uległ usilnym niemieckim sugestiom, aby odwiedzić Drezno. Należy przypuszczać, że kolejnym logicznym krokiem polityki historycznej naszego zachodniego sąsiada będzie wybudowanie okazałego monumentu, aby w przyszłości mężowie stanu odwiedzający Niemcy, w tym Polacy, mogli składać hołd niemieckimi ofiarom wojny i bohaterom ruchu oporu.

Dobrze, że „Gazeta Wyborcza” już przygotowuje nam miękkie lądowanie. Rozpoczęła ona oswajanie Polaków z Eriką Steinbach. Jest bowiem niemal pewne, że przewodnicząca Związku Wypędzonych zajmie na jesieni należne jej miejsce w fundacji budującej „Widoczny znak”. I trudno będzie protestować po tym wszystkim, co nasi zachodni sąsiedzi uczynili, by uwidocznić znaki naszej walki z komunizmem i wesprzeć kandydaturę Jerzego Buzka. Aby szok nie był zbyt wielki – wszak demonizacja tej skrzypaczki, która tylko zręcznie wykorzystuje politycznie ogólną tendencję, by z „wypędzenia” uczynić odpust generalny, stała się niemal doktryną państwową odrestaurowanej, plaformerskiej III RP – „GW” postanowiła ocieplić wizerunek Steinbach. Okazuje się, że mówi ona rzeczy nadal niezupełnie słuszne, ale nie należy przywiązywać do tego nadmiernej wagi. A jeszcze parę miesięcy temu wysłano na przymusową emeryturę jednego z urzędników MSZ za to, że niezgodnie ze wspomnianą doktryną nie uniknął spotkania z atrakcyjną, choć niewyróżniającą się polonofilką, przewodniczącą szczodrze dotowanego przez rząd Związku Wypędzonych.

[srodtytul]Nasza szansa minęła[/srodtytul]

Rząd Donalda Tuska zapowiadał radykalną poprawę stosunków z Rosją i Niemcami. Pamiętamy, ile gromów sypało się na poprzedni rząd i prezydenta za dążenie do „egzotycznych sojuszy” i zaniedbywanie tych dwóch sąsiednich krajów. Teraz w stosunkach z Niemcami wróciliśmy do pozycji klientelistycznej, a w stosunkach z Rosją ćwiczymy się w pokorze i cierpliwości, bez żadnych rezultatów. Tymczasem te dwa państwa rozbudowują strategiczny sojusz, co pokazują ostatnie intensywne konsultacje międzyrządowe oraz wizyta Angeli Merkel w Soczi. Rosyjski kapitał wchodzi coraz śmielej na rynek niemiecki, niemiecki do Rosji, ostatnio nawet zyskał dostęp do złóż gazowych. Być może obok Chimeryki pojawi się niedługo Niemrossija. (Dzięki tej współpracy już niedługo ople produkowane w Gliwicach staną się ładami lub moskwiczami, chyba że – co bardziej jest prawdopodobne – fabryka zostanie zamknięta. „Dziennik” na szczęście nie będzie „Izwiestią”.). Nie potrzeba przy tym żadnego rosyjsko-niemieckiego „pojednania”, bo przeszłość nie jest w tym sojuszu żadną przeszkodą – podobnie jak niewyjaśnione mordy dziennikarzy i aktywistów działających na rzecz praw człowieka, ludobójstwo w Czeczenii czy pogwałcenie integralności terytorialnej Gruzji. Putin nie klęczał przed berlińskim murem. Cywilne ofiary czerwonoarmiejców nie domagają się prawa do żałoby i smutku. Nawet ekshumowane w Malborku zwłoki przestały budzić wielkie emocje, gdy się okazało, że może chodzić o ofiary działań wojennych Armii Czerwonej. Gdyby Erika Steinbach poświęcała zbyt dużo uwagi jej czynom i psuła rosyjsko-niemieckie stosunki, zostałby skutecznie przywołana do porządku.

Gdański odświętny trójkąt jest jak chwilowe odbicie Trójkąta Weimarskiego w krzywym zwierciadle (kto jeszcze o nim pamięta, o tym piarowskim przedsięwzięciu z lat 90.?) Nic nie pokazuje lepiej fiaska buńczucznych zapowiedzi i klęski rzekomych realistów niż płaczliwy adres byłych prezydentów i innych osobistości z Europy Środkowej do Baracka Obamy, całkowicie przez niego zignorowany. Gdyż jedynie ów „egzotyczny sojusz”, na którym zależało George’owi W. Bushowi, umożliwiał nam przez chwilę wzmocnienie naszej pozycji i w miarę samodzielną politykę w Europie. Ta szansa już jednak minęła.

Po co w zasadzie Władimir Putin ma przyjechać 1 września do Polski? Wspólne świętowanie tego rodzaju rocznic jest potwierdzeniem, że podobnie rozumie się moralny sens minionych wydarzeń, ich przyczyny i skutki. Trudno jednak przypuścić, by Putin chciał wyrazić ubolewanie z powodu paktu Ribbentrop-Mołotow, by potępił morderców polskich oficerów oraz przyznał, że Armia Czerwona nie wyzwoliła Polski, lecz ją zniewoliła. Nie wiadomo, czy kiedykolwiek doczekamy się takiej Rosji – w każdym razie takie wizyty jej nie przybliżają. Putin przyjeżdża chyba nie po to, by wygłaszać miłe naszemu uchu deklaracje. To my mamy dyskretnie 1 września milczeć, by nie urazić znamienitego gościa.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą