Śledztwo smoleńskie ślimaczy się z powodu procedur

Jeśli ktoś spodziewa się szybkich efektów śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, powinien się uzbroić w cierpliwość. W prokuraturze wszyscy są raczej zadowoleni, że prace posuwają się do przodu, i to, ich zdaniem, dość szybko

Publikacja: 18.09.2010 01:01

Aleksander Zwiagincew, zastępca prokuratora generalnego Rosji (z lewej) i Krzysztof Parulski, szef N

Aleksander Zwiagincew, zastępca prokuratora generalnego Rosji (z lewej) i Krzysztof Parulski, szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej

Foto: PAP/EPA

Najęty przez prokuraturę tłumacz przekładał średnio 3 strony akt sprawy dziennie. Polskim śledczym odpowiedź na rosyjski wniosek o pomoc prawną zabrała cztery miesiące. Ostatni raz nasi prokuratorzy byli w Rosji w czerwcu. Brzmi to jak skandal, bo chodzi o śledztwo w sprawie śmierci prezydenta i 95 innych ważnych osób. Ale to skandal pozorny. Takie są procedury, realia i w prokuraturze nikt się nie dziwi.

Gdy wchodzimy do ponurego budynku Naczelnej Prokuratury Wojskowej, rzecznik prasowy pułkownik Zbigniew Rzepa pyta nas na dzień dobry, czy również uważamy, że śledztwo smoleńskie prowadzone jest w sposób skandaliczny. Pyta, bo prokuratura ciągle spotyka się z takim zarzutem i jest chyba trochę zmęczona tłumaczeniem, że pewnych spraw się nie przeskoczy. Jakich? Prokuraturę obowiązuje procedura. Wynika ona z konwencji o pomocy prawnej z 1959 roku i na tym dokumencie opiera się współpraca z rosyjskimi śledczymi. Kiedy prokurator Kowalski chce o coś spytać prokuratora Iwanowa, musi sformułować wniosek o pomoc prawną. Potem dokument wędruje do Departamentu Współpracy Zagranicznej w Prokuraturze Generalnej, później do tłumaczenia. Potem śle się go do Prokuratury Generalnej w Rosji, która przekazuje go po szczebelkach w dół, aż w końcu trafi do Iwanowa.

Iwanow wniosek realizuje (jeżeli ma czas i dobrą wolę). Jak zrealizuje, to odsyła – do szefa komitetu śledczego, do Prokuratury Generalnej, do MSZ, do polskiej ambasady, która odprawia dokument do Polski. U nas wniosek trzeba przetłumaczyć i Prokuratura Generalna musi skierować go po szczebelkach niżej. I już trafia do Kowalskiego.

Ile to trwa? Rosjanie pierwszy wniosek z Polski, skierowany jeszcze 10 kwietnia, zrealizowali w sierpniu, ale tylko częściowo. Polacy wniosek skierowany w maju zrealizowali dopiero teraz, ale Rosjanie jeszcze go nie dostali. Dlaczego tak długo? Czasem z banalnych powodów - we wrześniu trwała obróbka dokumentów, uwierzytelnianie pieczęciami i podpisami każdej z setek stron. Rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk przypomina, że ten rosyjski wniosek wymagał przesłuchania około 100 świadków.

Rezultat jest taki, że Rosja z sześciu polskich wniosków zrealizowała częściowo tylko pierwszy. Polska z trzech wniosków rosyjskich zrealizowała jeden w całości, ale akt jeszcze nie zdążyła wysłać. Czyli jeśli idzie o prokuratorską współpracę na linii Moskwa – Warszawa to mamy mniej więcej remis. I trudno nam narzekać na opieszałość Rosjan, skoro sami nie jesteśmy szybsi. Przekonał się o tym boleśnie naczelny prokurator wojskowy Krzysztof Parulski, który był w Moskwie 19 sierpnia. Odbierając dokumenty w sprawie śledztwa, musiał przyznać (cytat za agencją Itar-Tass): „że rosyjska strona wysłała do Polski trzy wnioski o pomoc prawną. Obecnie nie mamy czym odpowiedzieć. Ale gwarantuję, że wnioski są realizowane i pierwszy, w sprawie którego musimy przesłuchać jeszcze pięciu świadków, na początku września, mam nadzieję, będzie zrealizowany”.

Warto przypomnieć, że Parulski leciał do Moskwy m.in. po to, by „udrożnić procedury” związane z wnioskami o pomoc prawną, czyli mówiąc ludzkim językiem, pogonić Rosjan. Jak widać, nie udało się za bardzo. Co ciekawe, z oficjalnego komunikatu rosyjskich prokuratorów wydanego po spotkaniu z Parulskim wynika, że posłali nam już odpowiedzi na pięć naszych wniosków. Musiały przepaść w jakiejś czarnej dziurze, bo płk Rzepa powtarza od tygodni: „Odpowiedziano nam na jeden wniosek, i to tylko częściowo”.

Rzepa się temu nawet niespecjalnie dziwi: – Takie są procedury. W 2008 roku posłałem wniosek o pomoc prawną do Chorwacji. Odpowiedź jeszcze nie nadeszła. Nawet prokuratorzy z USA odpowiadają nam czasami przez kilka lat. W dodatku przepisy są takie, że kolegów zza granicy nie bardzo jest jak zdopingować.

Jeśli wziąć za dobrą monetę słowa Rzepy, to wszystko jest w porządku. Skoro na pomoc prawną czeka się latami, to można powiedzieć, że Rosjanie, odpowiadając w dwa miesiące (bo pierwsze dokumenty dotarły do nas w czerwcu), ustanowili rekord świata. Problem w tym, że nikt za dobrą monetę słów Rzepy nie weźmie, bo opinia publiczna oraz media żądają od śledczych szybkich wyników.

 

 

Ale nie ma co winić opinii publicznej i mediów. To nie jest zwykłe śledztwo. Do podgrzania społecznych oczekiwań przyczynili się zresztą politycy, którzy w pierwszych dniach po katastrofie wypowiedzieli mnóstwo słów i wykonali mnóstwo czynności, które dokładnie zaciemniły sprawę. Mało kto, poza fachowcami od prawa karnego i międzynarodowego, rozumie, kto co robi i kto za co odpowiada w sprawie wyjaśniania smoleńskiej tragedii.

Mamy na przykład twór o nazwie: Międzyresortowy Zespół ds. Koordynacji Działań Podejmowanych w Związku z Tragicznym Wypadkiem Lotniczym pod Smoleńskiem. Powołał go 11 kwietnia premier i to on stanął na jego czele. Jego dalsze losy są nieznane: Ile razy się spotkał? Czego dotyczyły spotkania? Czy przewodniczył im Tusk, czy ktoś inny? Czy powołano jakieś grupy robocze? Jaki jest efekt ich działania i jaki jest wynik działania całego zespołu?

Centrum Prasowe Rządu nie potrafi od blisko dwóch tygodni odpowiedzieć na te pytania. Przypuszczalnie zespół odegrał jakąś rolę w pierwszych dniach po tragedii w przygotowywaniu pogrzebów, a potem zamarł. Prawdę znają tylko urzędnicy z Kancelarii Premiera i nie chcą się nią dzielić.

Inna instytucja to Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego powołana do badania katastrofy rozporządzeniem ministra obrony. Na jej czele stoi szef MSWiA Jerzy Miller. I ta instytucja jest także wyjątkowo tajemnicza.

Jej eksperci prześwietlają przyczyny rozbicia się TU-154M, ale są całkowicie niezależni od prokuratury. Dla nich naturalnym partnerem jest komisja badająca sprawę w Rosji, powołana przy MAK (Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym). Współpraca chyba nie najlepiej idzie, bo na posiedzeniu Sejmowej Komisji Obrony Narodowej minister Miller powiedział, że chciałby pewne dokumenty od strony rosyjskiej otrzymywać szybciej, ale uniemożliwiają to przeszkody natury proceduralnej. Jaka obowiązuje tu procedura, nie udało nam się ustalić. Nie tylko nam. Jerzy Polaczek, poseł i autor licznych interpelacji w sprawie katastrofy: – Minister Miller lekceważąco uchyla się od odpowiedzi na elementarne pytania. Nie chodzi o tajemnice katastrofy, ale o odpowiedzi na temat najprostszych procedur.

Komisja Millera miała publikować raporty częściowe ze swoich prac (tak jak zrobił MAK), ale ich nie publikuje. Nie wiadomo także, kiedy będzie raport końcowy. Dlaczego? Bo Polacy czekają na „niektóre materiały z Rosji”, a kiedy one nadejdą, nie wiadomo.

Ale rzeczniczka Jerzego Millera zapewnia, że wszystko jest w porządku, również na linii Warszawa – Moskwa.

W odpowiedziach dla nas napisała: „Komisja wykorzystuje wszelkie drogi kontaktu rosyjsko-polskiego, aby otrzymać wszystkie potrzebne dokumenty od strony rosyjskiej. Nasze oczekiwania zostały spisane i przekazane stronie rosyjskiej. Komisja pod przewodnictwem Jerzego Millera udziela informacji stronie rosyjskiej najszybciej, jak tylko jest to możliwe”.

Gdzieś między MAK a komisją Millera zawieszony jest Edmund Klich – przedstawiciel Polski akredytowany przy rosyjskiej komisji.

Wyjaśniał to minister na posiedzeniu Komisji Obrony Narodowej: „Pan Edmund Klich nie jest członkiem komisji, której przewodniczę. Stanowimy dwa oddzielne i różne środowiska, badające ten sam wypadek lotniczy. On ma prawo do tego, żeby zaprosić do pomocy swoich ekspertów”.

Przed samym Klichem stanie arcytrudne zadanie. MAK zapowiedział, że jego komisja już zabrała się do pisania raportu końcowego. Poseł Polaczek: „Nie wynegocjowaliśmy innej procedury. I pozostaje ona taka, że polska strona będzie miała 60 dni na złożenie uwag do dokumentu. Konkluzje raportu MAK, jak sądzę, będą miały kilkaset stron. Z załącznikami pewnie będzie tego kilka tysięcy stron. I będą to dokumenty po rosyjsku, w technicznym żargonie lotniczym. Nie wiem, jak polska strona zdoła się do tego odnieść w dwa miesiące”.

 

 

W zawiłej układance instytucji, które zajmują się katastrofą, jest oczywiście prokuratura. Zespół dziesięciu śledczych. Pułkownik Rzepa twierdzi, że mają roboczy kontakt z przedstawicielami komisji Millera. Czekają jednak na raport końcowy, który stanie się dowodem w sprawie. Jeśli będą mieli jakieś wątpliwości, to mogą wezwą poszczególnych członków komisji, by zeznawali jako świadkowie (tak było w przypadku katastrofy Casy).

Pytanie, czy będą chętnie zeznawali, skoro ich szef, minister podkreśla, że prace komisji są niejawne, bo jego ekspertom chodzi o zbadanie prawdy, wyciągnięcia wniosków na przyszłość, a nie – jak prokuratorom posadzenie winnych za kraty:

„Chodzi o to, żeby wszystkie osoby biorące udział w pracach komisji, a także wszystkie osoby zaproszone do współpracy z komisją miały pewność, że ich wypowiedzi i dokumenty, które przedstawią, będą brane tylko i wyłącznie dla potrzeb pracy komisji, a nie będą elementem śledztwa w sprawie odpowiedzialności kogokolwiek za przebieg zdarzenia lotniczego” – tak tłumaczył Miller posłom.

Prokurator Marek Pasionek i jego szef Krzysztof Parulski zaczęli się wymieniać kąśliwymi uwagami na marginesach akt nadzoru śledztwa smoleńskiego

Jeśli chodzi o śledztwo, to od samego początku mieliśmy tutaj do czynienia z ogromnym zamieszaniem informacyjnym. 10 kwietnia na stronach Centrum Informacyjnego Rządu znalazła się wiadomość, że prezydent Rosji Miedwiediew w telefonicznej rozmowie z Tuskiem „zapewnił, że śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy w Smoleńsku będzie prowadzone wspólnie przez prokuratorów polskich i rosyjskich”. Na stronie prezydenta Miedwiediewa komunikat jest inny: „obie strony podkreśliły gotowość i konieczność ścisłej współpracy przy śledztwie w sprawie przyczyn tragedii”.

To raczej nie to samo, co wspólne śledztwo.

Komunikat CIR nie był chyba przypadkowy. Strona polska nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Świadczy o tym kolejny komunikat ze stron Kancelarii Premiera datowany na 10 kwietnia. Tytuł komunikatu sugeruje, że ciągle wierzymy w jakieś wspólne śledztwo: „Polscy i rosyjscy prokuratorzy rozpoczynają śledztwo w sprawie katastrofy Tu-154M”. Dalej jest informacja, że Kwiatkowski: „spotkał się z prokuratorami z Polski i Rosji i ustalił zasady współpracy obu stron”.

Brzmi dobrze, ale nie trzyma się kupy. Kwiatkowski – zgodnie z nową ustawą o Prokuraturze Generalnej – od dziesięciu dni nie mógł nic ustalać i nic kazać polskim prokuratorom. Nie mówiąc już o śledczych z Rosji. Po drugie, nie bardzo miał co ustalać w sprawie zasad, skoro one opierają się o konwencję z 1959 roku i tyle.

Pytana dziś o szczegóły spotkania z prokuratorami rzeczniczka ministra odpowiada, że Kwiatkowski niczego nie ustalał, był tylko przy rozmowie prokuratora Parulskiego z rosyjskimi śledczymi. Na tym spotkaniu umówiono się, że Parulski będzie przy sekcji zwłok prezydenta, a polscy śledczy będą obecni przy otwieraniu czarnych skrzynek.

O czym w takim razie pisało 10 kwietnia Centrum Prasowe KPRM? Tego rzeczniczka ministra sprawiedliwości nie chce komentować.

Problem w tym, że minister Kwiatkowski i 10 kwietnia, i wiele dni później nie wiedział, jakie przepisy regulują współpracę prokuratur Rosji i Polski. Nie wiedział, bo 26 kwietnia pytał w oficjalnym liście prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, czy możliwe jest powołanie wspólnego zespołu śledczych z Polski i Rosji. Dowiedział się, że nie, bo Rosja nie jest stroną porozumień międzynarodowych, oraz, że wspólne śledztwa nie są znane w jej systemie prawnym. Głupio, że Kwiatkowski nie wiedział, bo przecież przez kawał czasu był prokuratorem generalnym. Skandalicznie brzmi to, że potrzebował aż 16 dni, by dowiedzieć się, jak stoją sprawy – choć przecież w katastrofie zginął prezydent i jej wyjaśnienie powinno być dla ministra sprawą ważną.

Może jednak w tym czasie polska strona szukała jakichś możliwości lepszego rozwiązania niż owa konwencja z 1959 roku, która każe śledczym czekać miesiącami na przepływ papierków? Ale nie znalazła.

 

 

Mniejsza o procedury. Są trudne, zawiłe i będą się o nie spierali prawnicy. Śledztwo w sprawie katastrofy powinno być dla polskich prokuratorów priorytetowe. Czy jest? No właśnie, trudno powiedzieć. Bo jeśli do tej pory nie zrealizowaliśmy żadnego z trzech wniosków Rosjan, to chyba nie? Jedna z próśb rosyjskich śledczych dotyczyła na przykład przekazania rodzinom ofiar oficjalnych decyzji o przedłużeniu do października śledztwa przez Rosjan. Październik za pasem, a nasi wniosku nie zrealizowali. To wniosek pracochłonny, bo trzeba spotkać się ze 100 osobami i przekazać im dokumenty. Zgoda, że w innej sytuacji można by taką prośbę kolegów z Rosji zbagatelizować. Ale nie przy sprawie, na której nam tak zależy. Choćby po to, żeby nikt więcej nie pytał Parulskiego w Moskwie: „a co tam z naszymi wnioskami panie generale? ”.

Żeby zamiast tego naczelny prokurator mógł powiedzieć: „daliśmy wam wszystko, o co prosiliście i oczekujemy tego samego, w końcu Putin i Miedwiediew obiecali, że będziecie nam pomagać”.

Daliby czy nie – nikt nie zwalałby winy na Polskę.

Idźmy dalej. 21 czerwca dostaliśmy z Moskwy pierwsze 1300 stron śledztwa. Tłumaczyło je sześć osób. Przekładanie trwało do końca sierpnia. Z prostej arytmetyki wyszło nam, że jeden tłumacz przerabiał trzy strony dziennie. Nie jest to wynik imponujący, jak na priorytetowe śledztwo.

Prokurator Rzepa przestrzega przed prostą arytmetyką. Mówi na przykład, że wśród dokumentów przesłanych przez Rosjan były wykresy analizujące DNA, które tłumacze drobiazgowo analizowali wraz z biegłymi.

A jak podkreśla Rzepa, dobry prokurator nigdy nie będzie biegłego popędzał: - To się może skończyć trudnościami w obronie aktu oskarżenia.

Ale to nie koniec wątpliwości. Z odpowiedzi prokuratury na nasze pytania wynika, że w Rosji nie siedzi cały tabun prokuratorów. W kwietniu rzeczywiście było ich tam sporo, choć bez przesady. Wyszło nam, że polscy prokuratorzy w kwietniu spędzili w Rosji w sumie 41 dni.

Potem były już sporadyczne, dwutygodniowe wizyty pojedynczych śledczych. Jeden z prokuratorów brał udział w czynnościach procesowych, m.in. w przesłuchaniu świadka, dwóch pozostałych tylko czytało akta. Od czerwca w Rosji nie było nikogo, kto bierze udział bezpośrednio w polskim śledztwie. Dlaczego?

– Polscy prokuratorzy zapoznali się z materiałami w zakresie niezbędnym do naszych potrzeb. Zmieniliśmy formę kontaktów na rzecz doraźnych – napisał nam płk Rzepa. Co to znaczy? Dlaczego w Rosji nie ma choćby jednego człowieka, który na stałe pilnowałby spraw śledztwa, rozmawiał z rosyjskimi kolegami, czytał akta?

Jedna z wizyt zakończyła się małym wewnętrznym skandalem i ujawniła fatalną dla śledztwa rzecz, mianowicie podział w samej prokuraturze. Chodzi o czerwcowy wyjazd do Moskwy prokuratora Marka Pasionka, który nadzoruje smoleńskie śledztwo. Pasionek pojechał czytać akta rosyjskiego śledztwa. Wiele się nie dowiedział, bo na miejscu okazało się, że polska strona nie dopełniła formalności, brakowało m.in. akredytacji dla wysłannika z Warszawy. – Zamiast czytać akta, musiał siedzieć w hotelu albo spędzać czas na zwiedzaniu Moskwy. W trakcie trwającego dwa tygodnie pobytu Pasionek miał szanse przepracować raptem trzy dni – opowiada nasz rozmówca.

O storpedowanie wizyty Pasionek oskarżył swego szefa – Krzysztofa Parulskiego. Między oboma śledczymi trwa ostry spór. Pasionek jest cywilem, usytuowanym w strukturze Naczelnej Prokuratury Wojskowej. W przeszłości blisko współpracował z politykiem PiS Zbigniewem Wassermannem, jedną z ofiar katastrofy. Oddanie nadzoru w ręce tego właśnie prokuratora było ukłonem, który prokurator generalny Andrzeja Seremet zrobił w stronę środowiska PiS. Dla Jarosława Kaczyńskiego i jego otoczenia obecność Pasionka miała być gwarancją, że śledztwo nie będzie schodziło na manowce.

Tyle że decyzja nie ucieszyła generała Parulskiego, który chętnie udzielał się, również w mediach, w pierwszych tygodniach po katastrofie. Doszło do tego, że panowie zaczęli się wymieniać kąśliwymi uwagami na marginesach akt nadzoru śledztwa smoleńskiego. Widnieją tam podobno dopiski jednego i drugiego w rodzaju: „To jest skandal! ”, „To pańska wina! ”. Wojowanie z Pasionkiem doprowadziło do tego, że Parulski stał się publicznym wrogiem środowiska PiS, które poniosło najdotkliwszą stratę w katastrofie.

Niechęć do generała bierze się również z innej sprawy.

 

 

Parulski był jedynym Polakiem biorącym udział w sekcji zwłok prezydenta, która odbyła się w Smoleńsku kilkanaście godzin po tragedii. Ze zdjęć, które są dołączone do akt, wynika, że na stole sekcyjnym obok szczątków prezydenta leżały fragmenty ciała innej osoby. Po ubraniu można się zorientować, że chodzi o jednego z generałów, który zginął w katastrofie. – Parulski nie zwrócił na to uwagi. Prezesowi Kaczyńskiemu burzy się krew, gdy wraca się do tej sprawy – opowiada współpracownik lidera PiS.

Mimo marnej rzeczywistości prawnej, wewnętrznego konfliktu, przynajmniej część prokuratorów robi sporo, by sprawy posuwały się do przodu. Konwencje konwencjami, procedury procedurami, ale pierwsze kopie protokołów z przesłuchań kontrolerów z wieży dotarły do Polski dzięki operatywności naszych śledczych. To znaczy, że mogli oni analizować, co powiedzieli kluczowi świadkowie, zanim kwity dotarły do nich drogą oficjalną.

Sprawiedliwość trzeba oddać także prokuratorowi generalnemu. Andrzej Seremet od początku maja negocjuje z Rosjanami memorandum o współpracy obu prokuratur. Jest na finiszu, papiery zostaną podpisane w połowie października.

Rzecznik Martyniuk mówi, żeby nie mieć złudzeń: „To nie jest umowa międzynarodowa. Memorandum nie zdecentralizuje obiegu dokumentów”.

Ale w śledztwie ewidentnie pomoże: – Prokuratorzy będą mogli umawiać się na konsultacje, pytać o to, jakie koledzy z drugiej strony planują czynności śledcze, radzić się w sprawach wniosków o pomoc prawną, wymieniać informacjami. Jeśli prokurator Kowalski zapyta Iwanowa, jakich świadków chcą przesłuchać, i dowie się, że w planach jest ktoś dla nas interesujący, to może szybko wysłać wniosek, by do czynności dołączono naszego śledczego – tłumaczy Martyniuk.

– Do tej pory nie mogli się konsultować? – pytamy.

– Nie było podstawy prawnej – odpowiada krótko.

Czyli nie mogli, a będą mogli, i bardzo dobrze.

Inne działania, czyli spotkania ministra Kwiatkowskiego z jego rosyjskim kolegą – choć mocno rozdmuchane („Pierwsza od 15 lat wizyta w Polsce ministra sprawiedliwości Federacji Rosyjskiej”) nie będą miały dla smoleńskiego śledztwa znaczenia.

Kwiatkowski zaproponował nową umowę o pomocy prawnej w sprawach karnych. Teoretycznie szanse na podpisanie są, ale nie wcześniej niż w połowie 2011 r. Rzecz w tym, że nowa umowa i tak nie będzie miała zastosowania do śledztwa smoleńskiego, bo, jak mówi Joanna Dębek z ministerstwa, „prawo nie działa wstecz”.

Ci, którzy w sprawie katastrofy spodziewają się szybkich efektów, powinni się uzbroić w cierpliwość. Wyjaśnienie całości będzie trwało latami. Minister Miller, najwyraźniej poirytowany kolejnymi pytaniami napływającymi z Sejmu, posłał z powrotem dość oschłą odpowiedź na temat prac swojej komisji. Napisał, że ciągłe pytania, mnożenie wątpliwości nie wpływa dobrze na proces badawczy. – Ich roztrząsanie na innych forach mogłoby wprowadzić tylko niepotrzebny zamęt i zakłócić pracę – czytamy w piśmie.

 

 

W weekendowym wydaniu dziennika „Rzeczpospolita” z 18 – 19 września 2010 r. (nr 219/8720) ukazał się artykuł autorstwa Michała Majewskiego i Pawła Reszki pt. „Smoleńsk – śledztwo nieco skandaliczne”. Artykuł ten zawiera szereg informacji nieprawdziwych i nieścisłych.

Redaktorzy napisali, iż między naczelnym prokuratorem wojskowym – gen. Krzysztofem Parulskim – a prok. Markiem Pasionkiem trwa ostry spór. Prok. Marek Pasionek, zdaniem autorów artykułu, oskarżył gen. Parulskiego o storpedowanie jego wizyty w Moskwie. Nie jest to prawda. To właśnie gen. Parulski skierował prok. Marka Pasionka do Moskwy, do Komitetu Śledczego. Pomiędzy wymienionymi prokuratorami nie ma żadnego sporu, ani merytorycznego, ani tym bardziej na podłożu prywatnym. Nadto, prok. Pasionek w żaden sposób nie formułował personalnych oskarżeń wobec kogokolwiek w sprawie swojej delegacji służbowej na terenie Federacji Rosyjskiej. Nieprawdziwa jest także informacja zawarta w artykule, jakoby „panowie [Parulski, Pasionek] zaczęli się wymieniać kąśliwymi uwagami na marginesach akt nadzoru śledztwa smoleńskiego”. Adnotacje w aktach nadzoru mają charakter merytoryczny, a nie osobisty, czy wręcz kąśliwy, bez zbędnych polemik pomiędzy prokuratorami. I nie zawierają marginesów, na których można by dokonywać wpisów.

Autorzy artykułu napisali, że gen. Krzysztof Parulski był jedynym Polakiem biorącym udział w sekcji zwłok prezydenta. Ta informacja jest również nieprawdziwa. Obok gen. Parulskiego w sekcji zwłok prezydenta Lecha Kaczyńskiego wziął jeszcze udział polski konsul w Moskwie, pan Michał Gryczyło, co potwierdził podpisem w protokole oględzin zwłok.

Absolutną nieprawdą jest także twierdzenie autorów, że gen. Parulski nie zwrócił uwagi, iż na stole sekcyjnym obok szczątków prezydenta leżały fragmenty ciała innej osoby. To gen. Krzysztof Parulski zauważył, że fragmenty ciała znajdujące się przy ciele prezydenta nie mogą należeć do niego i niezwłocznie poinformował o tym prokuratora prowadzącego śledztwo.

Fakt ten został procesowo udokumentowany. W tej sprawie Naczelna Prokuratura Wojskowa w dniu 7 sierpnia 2010 roku wydała stosowany komunikat prasowy, który do dziś znajduje się na stronie internetowej NPW: www.npw.gov.pl. Nic nie stało także na przeszkodzie, by autorzy artykułu podjęli starania w celu ustalenia tych okoliczności w prokuraturze.

—rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk mgr Zbigniew Rzepa prokurator

 

 

Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej przysłał sprostowanie do tekstu „Śledztwo nieco skandaliczne”. Artykuł dotyczył tego, co się dzieje w postępowaniu w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem.

Rzecznik wytknął nam, że naczelny prokurator wojskowy Krzysztof Parulski obecny podczas sekcji zwłok Lecha Kaczyńskiego zwracał uwagę rosyjskim ekspertom, że niektóre fragmenty ciała nie mogą należeć do prezydenta.

Pisaliśmy nie o zachowaniu prokuratora, ale o tym, jak środowisko PiS zareagowało na dołączone do akt zdjęcia ciała prezydenta ze stołu sekcyjnego. Ale to nie jest usprawiedliwienie – generałowi Parulskiemu należą się od nas przeprosiny.

Inaczej mają się sprawy z opisanym przez nas konfliktem między prokuratorem Parulskim a prokuratorem Markiem Pasionkiem nadzorującym śledztwo smoleńskie. Pułkownik Rzepa twierdzi, że konfliktu nie ma. Także w rozmowie z nami wyraził opinię, że nic mu o tym nie wiadomo. Otóż, konflikt jest i jest publiczną tajemnicą. Pasionek był ostatnim prokuratorem, który był w Rosji w związku z katastrofą smoleńską. Był tam cztery miesiące temu! Po nim nie wysłano już nikogo. Zresztą i Pasionek za wiele się nie dowiedział, bo: „Zamiast czytać akta, musiał siedzieć w hotelu albo spędzać czas na zwiedzaniu Moskwy. W trakcie trwającego dwa tygodnie pobytu Pasionek miał szanse przepracować raptem trzy dni” – to fragment, którego Rzepa nie prostuje.

Nie prostuje też, że stało się tak, bo „polska strona nie dopełniła formalności, brakowało m.in. akredytacji dla wysłannika z Warszawy”.

Rozumiemy, że Pasionek podziękował swojemu zwierzchnikowi za tak dobre przygotowanie wizyty. I dlatego, że między prokuratorami trwa sielanka, prokurator Rzepa nie wyraził zgody na to, byśmy mogli o tę sielankę zapytać Pasionka – o co tygodniami zabiegaliśmy.

—Michał Majewski, Paweł Reszka

 

 

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy