Problem w tym, że minister Kwiatkowski i 10 kwietnia, i wiele dni później nie wiedział, jakie przepisy regulują współpracę prokuratur Rosji i Polski. Nie wiedział, bo 26 kwietnia pytał w oficjalnym liście prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, czy możliwe jest powołanie wspólnego zespołu śledczych z Polski i Rosji. Dowiedział się, że nie, bo Rosja nie jest stroną porozumień międzynarodowych, oraz, że wspólne śledztwa nie są znane w jej systemie prawnym. Głupio, że Kwiatkowski nie wiedział, bo przecież przez kawał czasu był prokuratorem generalnym. Skandalicznie brzmi to, że potrzebował aż 16 dni, by dowiedzieć się, jak stoją sprawy – choć przecież w katastrofie zginął prezydent i jej wyjaśnienie powinno być dla ministra sprawą ważną.
Może jednak w tym czasie polska strona szukała jakichś możliwości lepszego rozwiązania niż owa konwencja z 1959 roku, która każe śledczym czekać miesiącami na przepływ papierków? Ale nie znalazła.
Mniejsza o procedury. Są trudne, zawiłe i będą się o nie spierali prawnicy. Śledztwo w sprawie katastrofy powinno być dla polskich prokuratorów priorytetowe. Czy jest? No właśnie, trudno powiedzieć. Bo jeśli do tej pory nie zrealizowaliśmy żadnego z trzech wniosków Rosjan, to chyba nie? Jedna z próśb rosyjskich śledczych dotyczyła na przykład przekazania rodzinom ofiar oficjalnych decyzji o przedłużeniu do października śledztwa przez Rosjan. Październik za pasem, a nasi wniosku nie zrealizowali. To wniosek pracochłonny, bo trzeba spotkać się ze 100 osobami i przekazać im dokumenty. Zgoda, że w innej sytuacji można by taką prośbę kolegów z Rosji zbagatelizować. Ale nie przy sprawie, na której nam tak zależy. Choćby po to, żeby nikt więcej nie pytał Parulskiego w Moskwie: „a co tam z naszymi wnioskami panie generale? ”.
Żeby zamiast tego naczelny prokurator mógł powiedzieć: „daliśmy wam wszystko, o co prosiliście i oczekujemy tego samego, w końcu Putin i Miedwiediew obiecali, że będziecie nam pomagać”.
Daliby czy nie – nikt nie zwalałby winy na Polskę.
Idźmy dalej. 21 czerwca dostaliśmy z Moskwy pierwsze 1300 stron śledztwa. Tłumaczyło je sześć osób. Przekładanie trwało do końca sierpnia. Z prostej arytmetyki wyszło nam, że jeden tłumacz przerabiał trzy strony dziennie. Nie jest to wynik imponujący, jak na priorytetowe śledztwo.
Prokurator Rzepa przestrzega przed prostą arytmetyką. Mówi na przykład, że wśród dokumentów przesłanych przez Rosjan były wykresy analizujące DNA, które tłumacze drobiazgowo analizowali wraz z biegłymi.
A jak podkreśla Rzepa, dobry prokurator nigdy nie będzie biegłego popędzał: - To się może skończyć trudnościami w obronie aktu oskarżenia.
Ale to nie koniec wątpliwości. Z odpowiedzi prokuratury na nasze pytania wynika, że w Rosji nie siedzi cały tabun prokuratorów. W kwietniu rzeczywiście było ich tam sporo, choć bez przesady. Wyszło nam, że polscy prokuratorzy w kwietniu spędzili w Rosji w sumie 41 dni.
Potem były już sporadyczne, dwutygodniowe wizyty pojedynczych śledczych. Jeden z prokuratorów brał udział w czynnościach procesowych, m.in. w przesłuchaniu świadka, dwóch pozostałych tylko czytało akta. Od czerwca w Rosji nie było nikogo, kto bierze udział bezpośrednio w polskim śledztwie. Dlaczego?
– Polscy prokuratorzy zapoznali się z materiałami w zakresie niezbędnym do naszych potrzeb. Zmieniliśmy formę kontaktów na rzecz doraźnych – napisał nam płk Rzepa. Co to znaczy? Dlaczego w Rosji nie ma choćby jednego człowieka, który na stałe pilnowałby spraw śledztwa, rozmawiał z rosyjskimi kolegami, czytał akta?
Jedna z wizyt zakończyła się małym wewnętrznym skandalem i ujawniła fatalną dla śledztwa rzecz, mianowicie podział w samej prokuraturze. Chodzi o czerwcowy wyjazd do Moskwy prokuratora Marka Pasionka, który nadzoruje smoleńskie śledztwo. Pasionek pojechał czytać akta rosyjskiego śledztwa. Wiele się nie dowiedział, bo na miejscu okazało się, że polska strona nie dopełniła formalności, brakowało m.in. akredytacji dla wysłannika z Warszawy. – Zamiast czytać akta, musiał siedzieć w hotelu albo spędzać czas na zwiedzaniu Moskwy. W trakcie trwającego dwa tygodnie pobytu Pasionek miał szanse przepracować raptem trzy dni – opowiada nasz rozmówca.
O storpedowanie wizyty Pasionek oskarżył swego szefa – Krzysztofa Parulskiego. Między oboma śledczymi trwa ostry spór. Pasionek jest cywilem, usytuowanym w strukturze Naczelnej Prokuratury Wojskowej. W przeszłości blisko współpracował z politykiem PiS Zbigniewem Wassermannem, jedną z ofiar katastrofy. Oddanie nadzoru w ręce tego właśnie prokuratora było ukłonem, który prokurator generalny Andrzeja Seremet zrobił w stronę środowiska PiS. Dla Jarosława Kaczyńskiego i jego otoczenia obecność Pasionka miała być gwarancją, że śledztwo nie będzie schodziło na manowce.
Tyle że decyzja nie ucieszyła generała Parulskiego, który chętnie udzielał się, również w mediach, w pierwszych tygodniach po katastrofie. Doszło do tego, że panowie zaczęli się wymieniać kąśliwymi uwagami na marginesach akt nadzoru śledztwa smoleńskiego. Widnieją tam podobno dopiski jednego i drugiego w rodzaju: „To jest skandal! ”, „To pańska wina! ”. Wojowanie z Pasionkiem doprowadziło do tego, że Parulski stał się publicznym wrogiem środowiska PiS, które poniosło najdotkliwszą stratę w katastrofie.
Niechęć do generała bierze się również z innej sprawy.
Parulski był jedynym Polakiem biorącym udział w sekcji zwłok prezydenta, która odbyła się w Smoleńsku kilkanaście godzin po tragedii. Ze zdjęć, które są dołączone do akt, wynika, że na stole sekcyjnym obok szczątków prezydenta leżały fragmenty ciała innej osoby. Po ubraniu można się zorientować, że chodzi o jednego z generałów, który zginął w katastrofie. – Parulski nie zwrócił na to uwagi. Prezesowi Kaczyńskiemu burzy się krew, gdy wraca się do tej sprawy – opowiada współpracownik lidera PiS.
Mimo marnej rzeczywistości prawnej, wewnętrznego konfliktu, przynajmniej część prokuratorów robi sporo, by sprawy posuwały się do przodu. Konwencje konwencjami, procedury procedurami, ale pierwsze kopie protokołów z przesłuchań kontrolerów z wieży dotarły do Polski dzięki operatywności naszych śledczych. To znaczy, że mogli oni analizować, co powiedzieli kluczowi świadkowie, zanim kwity dotarły do nich drogą oficjalną.
Sprawiedliwość trzeba oddać także prokuratorowi generalnemu. Andrzej Seremet od początku maja negocjuje z Rosjanami memorandum o współpracy obu prokuratur. Jest na finiszu, papiery zostaną podpisane w połowie października.
Rzecznik Martyniuk mówi, żeby nie mieć złudzeń: „To nie jest umowa międzynarodowa. Memorandum nie zdecentralizuje obiegu dokumentów”.
Ale w śledztwie ewidentnie pomoże: – Prokuratorzy będą mogli umawiać się na konsultacje, pytać o to, jakie koledzy z drugiej strony planują czynności śledcze, radzić się w sprawach wniosków o pomoc prawną, wymieniać informacjami. Jeśli prokurator Kowalski zapyta Iwanowa, jakich świadków chcą przesłuchać, i dowie się, że w planach jest ktoś dla nas interesujący, to może szybko wysłać wniosek, by do czynności dołączono naszego śledczego – tłumaczy Martyniuk.
– Do tej pory nie mogli się konsultować? – pytamy.
– Nie było podstawy prawnej – odpowiada krótko.
Czyli nie mogli, a będą mogli, i bardzo dobrze.
Inne działania, czyli spotkania ministra Kwiatkowskiego z jego rosyjskim kolegą – choć mocno rozdmuchane („Pierwsza od 15 lat wizyta w Polsce ministra sprawiedliwości Federacji Rosyjskiej”) nie będą miały dla smoleńskiego śledztwa znaczenia.
Kwiatkowski zaproponował nową umowę o pomocy prawnej w sprawach karnych. Teoretycznie szanse na podpisanie są, ale nie wcześniej niż w połowie 2011 r. Rzecz w tym, że nowa umowa i tak nie będzie miała zastosowania do śledztwa smoleńskiego, bo, jak mówi Joanna Dębek z ministerstwa, „prawo nie działa wstecz”.
Ci, którzy w sprawie katastrofy spodziewają się szybkich efektów, powinni się uzbroić w cierpliwość. Wyjaśnienie całości będzie trwało latami. Minister Miller, najwyraźniej poirytowany kolejnymi pytaniami napływającymi z Sejmu, posłał z powrotem dość oschłą odpowiedź na temat prac swojej komisji. Napisał, że ciągłe pytania, mnożenie wątpliwości nie wpływa dobrze na proces badawczy. – Ich roztrząsanie na innych forach mogłoby wprowadzić tylko niepotrzebny zamęt i zakłócić pracę – czytamy w piśmie.
W weekendowym wydaniu dziennika „Rzeczpospolita” z 18 – 19 września 2010 r. (nr 219/8720) ukazał się artykuł autorstwa Michała Majewskiego i Pawła Reszki pt. „Smoleńsk – śledztwo nieco skandaliczne”. Artykuł ten zawiera szereg informacji nieprawdziwych i nieścisłych.
Redaktorzy napisali, iż między naczelnym prokuratorem wojskowym – gen. Krzysztofem Parulskim – a prok. Markiem Pasionkiem trwa ostry spór. Prok. Marek Pasionek, zdaniem autorów artykułu, oskarżył gen. Parulskiego o storpedowanie jego wizyty w Moskwie. Nie jest to prawda. To właśnie gen. Parulski skierował prok. Marka Pasionka do Moskwy, do Komitetu Śledczego. Pomiędzy wymienionymi prokuratorami nie ma żadnego sporu, ani merytorycznego, ani tym bardziej na podłożu prywatnym. Nadto, prok. Pasionek w żaden sposób nie formułował personalnych oskarżeń wobec kogokolwiek w sprawie swojej delegacji służbowej na terenie Federacji Rosyjskiej. Nieprawdziwa jest także informacja zawarta w artykule, jakoby „panowie [Parulski, Pasionek] zaczęli się wymieniać kąśliwymi uwagami na marginesach akt nadzoru śledztwa smoleńskiego”. Adnotacje w aktach nadzoru mają charakter merytoryczny, a nie osobisty, czy wręcz kąśliwy, bez zbędnych polemik pomiędzy prokuratorami. I nie zawierają marginesów, na których można by dokonywać wpisów.
Autorzy artykułu napisali, że gen. Krzysztof Parulski był jedynym Polakiem biorącym udział w sekcji zwłok prezydenta. Ta informacja jest również nieprawdziwa. Obok gen. Parulskiego w sekcji zwłok prezydenta Lecha Kaczyńskiego wziął jeszcze udział polski konsul w Moskwie, pan Michał Gryczyło, co potwierdził podpisem w protokole oględzin zwłok.
Absolutną nieprawdą jest także twierdzenie autorów, że gen. Parulski nie zwrócił uwagi, iż na stole sekcyjnym obok szczątków prezydenta leżały fragmenty ciała innej osoby. To gen. Krzysztof Parulski zauważył, że fragmenty ciała znajdujące się przy ciele prezydenta nie mogą należeć do niego i niezwłocznie poinformował o tym prokuratora prowadzącego śledztwo.
Fakt ten został procesowo udokumentowany. W tej sprawie Naczelna Prokuratura Wojskowa w dniu 7 sierpnia 2010 roku wydała stosowany komunikat prasowy, który do dziś znajduje się na stronie internetowej NPW: www.npw.gov.pl. Nic nie stało także na przeszkodzie, by autorzy artykułu podjęli starania w celu ustalenia tych okoliczności w prokuraturze.
—rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk mgr Zbigniew Rzepa prokurator
Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej przysłał sprostowanie do tekstu „Śledztwo nieco skandaliczne”. Artykuł dotyczył tego, co się dzieje w postępowaniu w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem.
Rzecznik wytknął nam, że naczelny prokurator wojskowy Krzysztof Parulski obecny podczas sekcji zwłok Lecha Kaczyńskiego zwracał uwagę rosyjskim ekspertom, że niektóre fragmenty ciała nie mogą należeć do prezydenta.
Pisaliśmy nie o zachowaniu prokuratora, ale o tym, jak środowisko PiS zareagowało na dołączone do akt zdjęcia ciała prezydenta ze stołu sekcyjnego. Ale to nie jest usprawiedliwienie – generałowi Parulskiemu należą się od nas przeprosiny.
Inaczej mają się sprawy z opisanym przez nas konfliktem między prokuratorem Parulskim a prokuratorem Markiem Pasionkiem nadzorującym śledztwo smoleńskie. Pułkownik Rzepa twierdzi, że konfliktu nie ma. Także w rozmowie z nami wyraził opinię, że nic mu o tym nie wiadomo. Otóż, konflikt jest i jest publiczną tajemnicą. Pasionek był ostatnim prokuratorem, który był w Rosji w związku z katastrofą smoleńską. Był tam cztery miesiące temu! Po nim nie wysłano już nikogo. Zresztą i Pasionek za wiele się nie dowiedział, bo: „Zamiast czytać akta, musiał siedzieć w hotelu albo spędzać czas na zwiedzaniu Moskwy. W trakcie trwającego dwa tygodnie pobytu Pasionek miał szanse przepracować raptem trzy dni” – to fragment, którego Rzepa nie prostuje.
Nie prostuje też, że stało się tak, bo „polska strona nie dopełniła formalności, brakowało m.in. akredytacji dla wysłannika z Warszawy”.
Rozumiemy, że Pasionek podziękował swojemu zwierzchnikowi za tak dobre przygotowanie wizyty. I dlatego, że między prokuratorami trwa sielanka, prokurator Rzepa nie wyraził zgody na to, byśmy mogli o tę sielankę zapytać Pasionka – o co tygodniami zabiegaliśmy.
—Michał Majewski, Paweł Reszka