Mały brat patrzy

Skoro i tak coraz bardziej nie mamy gdzie się ukryć przed mikrofonami i kamerami, może lepiej nam się obyć bez staroświeckich cnót dyskrecji i osobistej godności

Publikacja: 23.10.2010 01:01

Red

W „1984” George’a Orwella, powieści o systemie totalitarnym, której wielkim błędem było podkreślenie łotrostwa władców społeczeństwa przy jednoczesnym zbagatelizowaniu słabości mas, cel technologii komunikacyjnej był brutalny i jasny: chodziło o zapewnienie dominacji państwa.

Ponure teleekrany umieszczone w ludzkich domach wypluwały propagandę i prowadziły nadzór, dzięki czemu społeczeństwo pozostawało pasywne, a kierownictwo miało nad nim pełną kontrolę. W obliczu nieustannego monitoringu ludzie mogli jedynie sterylizować swoje zachowania czy myśli i zachowywać się jak modelowi obywatele.

[srodtytul]*[/srodtytul]

Okazało się jednak, że to staroświecki scenariusz, w dużej mierze uproszczony i głęboko melodramatyczny. Jak codziennie udowadnia Internet, nie ma surowego i monolitycznego Wielkiego Brata, na którego musielibyśmy uważać każdego dnia. Jest liczna kohorta figlarnych małych braci wyposażonych w urządzenia, o których Orwellowi się nie śniło 60 lat temu, którzy nie są lojalni wobec żadnej zorganizowanej władzy. Inwazja na prywatność – cudzą, ale także na naszą własną, bo staramy się wszelkimi sposobami skupić na sobie uwagę – została zdemokratyzowana.

Dla Tylera Clementi, studenta Rutgers University, który niedawno popełnił samobójstwo, kiedy zapis jego intymnej randki został wrzucony do sieci, mały brat przybrał formę wścibskiego kolegi z pokoju wyposażonego w kamerę internetową. Ten szpieg nie miał innego dostrzegalnego celu niż głupi, szczeniacki wybryk, przez co jego działania były pod pewnymi względami bardziej dotkliwe niż opresyjny nadzór dyktatury.

Wydaje się, że kolega z pokoju, przynajmniej na początku, działał pod wpływem impulsu, więc jego występku nie dało się przewidzieć, nie mówiąc już o uchronieniu się przed nim. Clementi w przeciwieństwie do orwellowskiego Winstona Smitha, który ukrywał się przed teleekranami, kiedy tylko było to możliwe, i rozumiał, że ceną za zachowanie osobowości jest nieustanna czujność i autocenzura, nie mógł wiedzieć, że ściany mają oczy. Podobnie jego niewidzialny obserwator nie mógł przewidzieć ostatecznych konsekwencji swojego czynu.

W „1984” zniszczenie przestrzeni prywatnej było częścią szeroko zakrojonej polityki władz. Dziś jest często niczym więcej niż ubocznym skutkiem rozwoju technologii. Epoka „wirusowego wideo”, w której zapis interesującego kawałka czyjegoś życia może obiec sieć w ciągu jednej nocy, budzi anarchistę w każdym z nas. Czasami rezultaty są pożądane, zabawne i intruz robi swojemu obiektowi przysługę. Weźmy przykład pewnego młodego człowieka, który nagrał swoją dziewczynę wyginającą się przed ekranem telewizora, na którym wyświetlana jest gra wideo. Wyraźnie nagrał klip bez jej wiedzy, ale dzięki Google'owi i portalowi YouTube dziewczyna błyskawicznie stała się sławna. Wykorzystała to i wystąpiła w „Tyra Banks Show”.

Zdarzają się, oczywiście, przypadki, kiedy mały brat spełnia pożyteczne funkcje w społeczeństwie, zmieniając reguły gry i podglądając podglądających. Pewnego dnia do sieci wyciekło wideo, na którym izraelski żołnierz tańczy w wyzywający sposób wokół skulonej palestyńskiej kobiety, którą zatrzymał. Oglądający nie może się uwolnić od skojarzeń z jeszcze bardziej szokującymi obrazami z Abu Ghraib – sceny tortur, które nigdy nie ujrzałyby światła dziennego, gdyby w pobliżu nie było małego brata.

Ironia sytuacji polega na tym, że zapisy, które wywołały moralne oburzenie w narodzie, zostały – przynajmniej w niektórych przypadkach – nakręcone w charakterze fotograficznych trofeów. Strażnicy więzienni wyposażeni w kamery byli tak upojeni władzą, że sami przygotowali na siebie akt oskarżenia.

[srodtytul]*[/srodtytul]

W postideologicznej epoce YouTube, której Orwell nie mógł przewidzieć, informacja płynie we wszystkich kierunkach i, dobrze to czy źle, nie służy żadnym panom ani nie dostosowuje się do żadnej linii partyjnej. Dzisiejsze teleekrany, mobilne

i wszechobecne, zdają się pracować niezależnie, dla swoich tajemniczych celów. Dziś rano, kiedy siadałem do pisania, moją uwagę odwróciła informacja o kamerze Google Street View, która uchwyciła obraz zakrwawionego ciała leżącego na ulicy jednego z brazylijskich miast. Nie mogłem się oprzeć, więc kliknąłem w link i zobaczyłem naprawdę okropny widok. Przez moment czułem się jak podglądacz, moralnie zbrukany przez to, co zobaczył. Chwilę później sprawdzałem prognozę pogody i stan mojego konta emerytalnego.

Nawet sam Wielki Brat nie był tak zimny. On przynajmniej miał motyw swojego podglądactwa – chciał utrzymać porządek, wzmocnić swoją pozycję i stłumić ewentualną rebelię. Ale zarówno mi, jak i niezliczonej liczbie podobnych do mnie małych braci brakuje czytelnego kierunku, w którym zmierzamy. Przelotne uczucie wszechmocy? Gratyfikacja w postaci przykucia uwagi? Nasze nieustanne przemieszczanie się pomiędzy kradzionymi obrazami, czasami w roli konsumentów, czasami producentów (czy jest jeszcze jakaś znacząca różnica?), składa się na historię bez scenariusza. Czy to tragiczna historia? Bywa. Okazała się tragiczna w przypadku Tylera Clementi i jego kolegi z pokoju, który zrujnował sobie życie, śledząc życie kogoś innego. Jednak dla tych, którzy dzięki zaistnieniu w sieci stali się nagle sławni i bogaci, to raczej pogodna komedia.

Nasze rozczłonkowane społeczeństwo jest w nieskończoność dzielone i wytrącane z równowagi przez te same w gruncie rzeczy technologie, które w ponurej powieści Orwella zapewniały nudną i znieczulającą stabilizację. Pod pewnymi względami jego koszmarna wizja państwowej kontroli jest w porównaniu z tym, co mamy, wręcz kojąca. Wielki Brat mógł tłumić opór, wymuszając posłuszeństwo na swoich struchlałych poddanych, ale jego ruchy były przewidywalne. Co więcej, jego ataki na prywatność obywateli nie naruszały samej koncepcji prywatności i pozostawiały nadzieję, że po jego obaleniu ludzie będą mogli znowu żyć tak jak kiedyś.

[srodtytul]*[/srodtytul]

Mały brat nie pozostawia takiej nadziei – po części dlatego, że mieszka w nas, a nie w jakiejś odległej, otoczonej murem centrali. W nowym, chaotycznym świecie połączeń sieciowych i mikrofonów wymierzonych w każdego (czasem wymierzamy je w siebie samych) strefa prywatna i publiczna są tak przemieszane, że najlepiej traktować je jako tożsame. Ponieważ i tak nie ma się gdzie ukryć, można się obyć bez staromodnych cnót dyskrecji i osobistej godności. Gdyby Tyler Clementi tak uczynił – oddał swoje osobiste życie w łapy machiny, mając w pamięci za Szekspirem, że świat jest sceną – nie doświadczyłby poczucia wstydu, nie przejąłby się tym, że jego życie stało się reality show. Mógłby zaprosić małego brata do swojego pokoju, zamiast z tragicznym skutkiem zatrzymać go na zewnątrz w jedyny sposób, jaki uznał za możliwy.

[i]© 2010 The New York Times

Walter Kirn jest stałym współpracownikiem „The New York Timesa”, autorem powieści „W chmurach” zekranizowanej pod tym samym tytułem

W „1984” George’a Orwella, powieści o systemie totalitarnym, której wielkim błędem było podkreślenie łotrostwa władców społeczeństwa przy jednoczesnym zbagatelizowaniu słabości mas, cel technologii komunikacyjnej był brutalny i jasny: chodziło o zapewnienie dominacji państwa.

Ponure teleekrany umieszczone w ludzkich domach wypluwały propagandę i prowadziły nadzór, dzięki czemu społeczeństwo pozostawało pasywne, a kierownictwo miało nad nim pełną kontrolę. W obliczu nieustannego monitoringu ludzie mogli jedynie sterylizować swoje zachowania czy myśli i zachowywać się jak modelowi obywatele.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy