Polityk, który jednym śmiałym posunięciem, zwalniając kilku ministrów i ogłaszając wojnę z PiS, umiał całkowicie zmienić sens afery hazardowej, tym razem znalazł się w opałach. I choć wystąpienie Tuska w Sejmie było ostre, a atak na opozycję – „zamieniacie wyjaśnianie katastrofy w gonienie za premierem” – robił wrażenie, nie wierzę, by to wystarczyło.
W czasie, kiedy Polacy z zapartym tchem, z zaciśniętymi z bezsilności pięściami śledzili, jak MAK ogłasza coś, co okazało się parodią prawdy, premier był nieobecny. Nie wiadomo jedynie, czy spacerował po Dolomitach, czy też szusował po stokach na nartach. Dzień przed ogłoszeniem raportu rzecznik rządu twierdził, że premier urlopu we Włoszech nie przerwie. A kiedy już zmienił zdanie, to podróż do kraju zajęła mu więcej czasu niż wędrówka dookoła świata. Kilka tygodni temu premier zapowiedział, że rosyjska wersja raportu jest nie do przyjęcia. Kiedy mimo to Rosjanie postawili na swoim i raport MAK bez polskich uwag opublikowali, dokument, który był „nie do przyjęcia”, okazał się tylko dokumentem „niekompletnym”. Nie sposób było odpędzić od siebie myśli, że w starciu z bezwzględnymi Rosjanami Tusk położył uszy po sobie.
Dlaczego? Po pierwsze, premier mógł zwyczajnie nie docenić wagi sprawy. Wielu polityków PO od początku zdawało się bagatelizować katastrofę smoleńską. Mogło się im zatem wydawać, że Smoleńsk utracił polityczne znaczenie, a wyborcy są już zmęczeni debatą na temat tego kto, kiedy i jak zawinił. Rachuby te zresztą wydawały się całkiem trafne. Jednego wszakże Tusk nie przewidział, że Rosjanie przerzucą całą winę na polskich pilotów, wyprą się wszelkiej odpowiedzialności i dodatkowo jeszcze poniżą śp. generała Andrzeja Błasika, który znienacka stał się głównym sprawcą tragedii. Nic dziwnego, że tak duża doza lekceważenia i pogardy dla pilotów musiała obudzić poczucie godności Polaków.
Być może premier naprawdę zaufał Rosjanom. Uznał, że nowe otwarcie, wzajemne zbliżenie, wspólne dążenie do naprawy stosunków, nowa przyjaźń nie są tym, czym są – miłymi sloganami i frazesami – ale opisują prawdziwy stan rzeczy. Byłby to dość osobliwy przykład polityka, który wziął własny PR za prawdziwą politykę i wykazał się ponadprzeciętną naiwnością. Dlatego rosyjski cios był tak mocny i tak nieoczekiwany.
To, co nie powiodło się przez tyle miesięcy PiS – podważenie zaufania do Tuska i uderzenie w jego wiarygodność – załatwił jednym raportem MAK. Stare przysłowie mówi „Chroń mnie Boże od przyjaciół, z wrogami sam sobie poradzę”. Szczególnie od takich przyjaciół, mógłby dziś dodać Donald Tusk, jak Władimir Putin. Dodać poniewczasie. Rosjanie zamiast przyjaźni wolą władzę, a już szczególnie jej okazywanie.