Andrzej Horubała neguje poetom prawo do prowadzenia polityki

Upajanie się pieśnią wiedzie nas wszystkich na manowce. Zaczadzeni frazami Rymkiewicza zachwycamy się zamierzchłymi dziejami, nie pojmując wielkości dziejów obecnych

Publikacja: 19.02.2011 00:01

Andrzej Horubała neguje poetom prawo do prowadzenia polityki

Foto: Rzeczpospolita

Nie jest problemem pytanie, czy Rymkiewicz jest wielkim pisarzem, bo wszystko nam mówi, że jest. Ma zniewalającą mocną frazę, wręcz magnetyczną, hipnotyzującą. Nikt ze współczesnych nie pisze tak jak on, nikt z eseistów nie ma tak dobrze ustawionego głosu, nikt nie jest tak zakorzeniony w tradycji, jednocześnie nawiązując dialog ze współczesnością.

Czytając Rymkiewicza, człowiek ma poczucie uczestnictwa w jakimś niesamowitym święcie, pisarz magią słów przenosi nas w zamierzchłe epoki, unaocznia nam przez detal, anegdotę, supozycję, wątpliwość blask dawnych czasów, odkurza dla nas zapomniane księgi, wertuje nieczytelne notatki. I jest hipnotyzerem.

Jego narracyjna maszyna jest w stanie generować dowolny w zasadzie przekaz, gdyż forma eseju, jaką przez lata wypracował, pełna złudnego, autoironicznego z pozoru dystansu, uwalnia się od logiki wywodu, jawnie lekceważy prawdę historyczną i narzuca wolę pisarza z dezynwolturą pomijającego niewygodne fakty, mieszającego prawdę z historycznych kronik z poetyckim zmyśleniem, z zaciśniętymi zębami cedzącego przekleństwa pod adresem inaczej myślących, uderzając w patos nieznoszący sprzeciwu.

[srodtytul]Potencjał zaczadzenia[/srodtytul]

Dlaczego Platon wykluczył poetów z Państwa? Dlaczego nie widział dla nich miejsca w idealnej Republice? Różne padają odpowiedzi na to pytanie, egzegeci raz przemilczają sprawę, bagatelizują, kiedy indziej wikłają się w drobiazgowe rozważania zrozumiałe tylko dla garstki filologów. Dla mnie najbardziej przekonująca jest interpretacja nadana temu platońskiemu gestowi przez filozofów analitycznych.

Twierdzą oni, że wykluczenie owo było spowodowane zaburzeniem, jakiego dyskurs publiczny doznaje wskutek oszołomienia poezją. Świetnie pisał o tym przed laty Alfred Gawroński, opatrując swój zbiór esejów kapitalnym mottem z Ludwiga Wittgensteina. „Filozofia jest walką przeciw zaczarowaniu rozumu przez język”.

Do Platona aż sięgać, by rozważać nasze partykularne sprawy magnetycznego pisarza z Milanówka? Ależ właśnie tak. Na tym polega wielkość i dziwność dni, które przeżywamy, że na naszych oczach czekające w uśpieniu podstawowe dylematy nagle zyskują na ostrości, na dynamice i coś, co jeszcze niedawno zdawało się czystą potencją duchowego zaczadzenia, staje się faktem, ludzie upajają się słowami, mitami, porzucają nagle normy logiki i oddają miazmatom, zapominają o dyscyplinie myślenia, czyszczą swą pamięć z przeczytanych książek, oddają szałowi irracjonalizmu.

Spór o Rymkiewicza to nie spór o jedno czy drugie jego stwierdzenie czy koncepcję, ale spór o podstawy polityki i rzeczy wspólnej. O republikę.

Jaki jest styl Rymkiewicza? Mieszany. To bajania filologa raz po raz krygującego się swą ignorancją i uciekającego w krainę fantazji, prezentującego się jako nieporadny, dobroduszny staruszek spacerujący po ogródku, by za chwilę objawić gniewną twarz starca ciskającego gromy na swych oponentów i głoszącego prawdy absolutne, absolutne na obecnym etapie swych humanistycznych pasji. Ta apodyktyczność to zapewne przypadłość charakteru autora „Wieszania”, która przełożyła się na styl i tym stylem uwodzi i mami.

Weźmy do ręki książki z trylogii „Wieszanie”, „Kinderszenen” i „Samuel Zborowski”. Gdy zestawimy ze sobą fundamentalne sądy autora, to nagle okażą się one wzajemnie, na przestrzeni dziesięciu lat, sprzeczne. Raz wydarzeniem na miarę chrztu Polski będzie imaginowane powieszenie króla Stanisława Augusta, innym razem rzeź powstania warszawskiego. Raz historia oparta będzie na gdybaniu, w dwóch następnych książkach na jawnych fałszach historycznych. I wybuch niemieckiego wozu z amunicją na Podwalu miał zupełnie inne przyczyny niż te, które wmawia czytelnikom Rymkiewicz, i historia Samuela Zborowskiego wcale nie predystynowała go do bycia patronem republikańskiej wolności. A współcześni Polacy? Raz jesteśmy wspaniali, gdyż ocaliła nas ofiara powstania warszawskiego, parę lat później nic niewarci, gdyż Samuel Zborowski nie został pomszczony.

Najzabawniejsze, że sam Rymkiewicz stwierdza, że prawda historyczna mało go obchodzi, i przecież czytelnik hipnotyzowany rymkiewiczowską frazą dostaje wyraźne komunikaty, że nie o prawdę, lecz wizje tu idzie.

[srodtytul]Po epigonach ich poznacie[/srodtytul]

Jest taka sztuczka filologów, że aby zobaczyć słabość mistrza, najlepiej sięgnąć do jego epigonów, naśladowców, bo oni, niewyposażeni w talent tak szczodrze, pokazują słabe strony arcydzieł.

Marek Cichocki, doktor filozofii, jeden z trzech muszkieterów „Teologii Politycznej”, zauroczony Rymkiewiczem, po prostu nim gada, a składając mu w niedawnym eseju hołd, mimowolnie pokazuje, że stylem Rymkiewicza, bardzo charakterystycznym i przecież przez to łatwym do naśladowania, da się powiedzieć każde głupstwo. I brzmi to pięknie, patetycznie i mądrze. Gdy Cichocki olśniony swoją maestrią w imitowaniu Rymkiewicza kreśli scenę sporu Tuska z Kaczyńskim, to przecież właśnie obnaża twórcę z Milanówka jako sztukmistrza posiadającego niezwykłą maszynę do generowania fantazmatów. Posłuchajmy Marka Cichockiego: „Tusk wychodzi z kościoła (co mi się wydaje jakoś paradoksalne, ale czemu nie), kiedy właśnie prowadzą Kaczyńskiego w wiadomym celu czarni, węgierscy hajducy i Tusk krzyczy: Panie Lechu, postój, proszę cię. Odpuść mi! – na co Lech odpowiada: nie odpuszczę, już to wiedz! Na Pana Boga mi odpuść! – krzyczy znów Donald. Tuś mi zagadał! – znów odpowiada Lech – Odpuszczam, ale się świadczę Panu Bogu, żem ci nic nie winien. Za to powoływam cię przed Sąd Boży z sobą! – I na to Tusk się łapie za głowę, albo jeszcze lepiej, zalewa się łzami.

Mnie się taka scena wydaje piękna (Tusk z Kaczyńskim na Sądzie Bożym), ale też jakoś w swej dosłowności zbyt ordynarna. Odrzucam więc ten piękny obraz wawelski hipotetycznego spotkania jako piękny i całkiem nietrafiony, choć rozumiem, że czytając Rymkiewicza, takie analogie same się narzucają”.

O, i jest to cały właśnie Rymkiewicz, a za nim Cichocki. Kreśli się obrazy, zastrzegając, że są tworem imaginacji, że odrzuca się je precz, ale wie się, że uwodzą, że wbijają się w głowę silniej niż zracjonalizowany dyskurs. I te tryby stylu zrywającego z logiką!

Co Platon radził zrobić z poetyckim przekazem, z pieśnią, którą uznawał za paraliż umysłu słuchaczy? Kazał opowiedzieć odartą z ozdobników prozą, jaką to myśl zawiera, co chce wyrazić. Wtedy, powiada Platon, wyjdzie na jaw cała pustka logiczna ich pieśni. Przerwany czar mowy wzniosłej.

Przywoływany przez Gawrońskiego Eric Havelock pisał, relacjonując radę Platona, jak rozbroić pieśniarzy: „Powiedzenie komuś recytującemu: »Co chcesz powiedzieć? Powtórz to jeszcze raz!« – psuło samozadowolenie wynikające z umiejętnego posłużenia się formułą lub obrazem poetyckim. Zmuszało do użycia innych słów, a słowa te nie mogły brzmieć poetycko, musiały one być prozaiczne. Z chwilą, kiedy pytanie zostało postawione, wyobraźnia rozmówcy i nauczyciela zostały zakłócone, autohipnoza wczuwania się w utwór przerwana; pojawiała się refleksja i rozumowanie”.

No właśnie. Poezja, mowa wzniosła, jest przeciwniczką filozofii, gdyż odwołuje się do uczuć, nie rozumu. I pewnie, że możemy wdychać czad wizji wiecznej Polski czy też wielkości dawnych dni, ale jest to obraza intelektu.

[srodtytul]Poeta schodzi z dachu[/srodtytul]

Rymkiewicz jest zbyt wielkim mistrzem słowa, by przejść na normalny dyskurs. W licznych wywiadach, których udziela, wciąż przemawia z obłoku metafor i mocno ustawionego języka. Ale już jego naśladowca Wojciech Wencel popełnił tę nieostrożność i na łamach „Naszego Dziennika” w formie publicystycznej przedstawił swój projekt dla Polski.

Wyszło horrendum. Pochwała Polski nieudolnej, krainy permanentnej gospodarczej katastrofy, apoteoza polskiego nieudacznictwa i wiecznych klęsk. Jakiś mesjanizm niewolników i wiecznych przegranych, pocieszających się, że wielką nagrodę mają w niebie.

Zabawne, że to, co niedawno wyczytywałem ze zgrozą z wierszy Wencla, ten oddał w manifeście, którego aberracja i heretyckość objawiły się nawet tym, którzy dotychczas gotowi byli życzliwie traktować jego twórczość.

Pisze Wencel w tekście „Ość w gardle świata”: „Polska nigdy nie stanie się świetnie działającą korporacją. Zawsze będzie inna od społeczeństw zachodnich z ich przekonaniem o końcu historii, niezawodnymi »procedurami«, dogmatycznym materializmem i polityczną poprawnością. Może gdzieś na Zachodzie istnieje raj na ziemi. Dla nas przewidziano co innego: brak stabilizacji, tymczasowość, rzadkie sukcesy polityczne i gospodarcze, częstsze porywy ducha, a okresowo traumatyczne doświadczenia, przypominające nam, kim jesteśmy.”

Gdy Wencel wczytał się w reakcje na bzdury napisane w „Naszym Dzienniku”, gdy nawet jego potencjalni sojusznicy na forach internetowych zaczęli przebąkiwać, że coś jest nie tak, poszedł w zaparte i parę dni później na łamach tej samej gazety zadeklarował: „Oczywiście pisałem nie o politycznym, ale o duchowym wymiarze polskości, co – mam nadzieję – dla zdecydowanej większości czytelników jest jasne. Dla odbiorców niepotrafiących myśleć metafizycznie formułuję jednak kilka prostych prawd, które wydawały mi się dotąd tak oczywiste, że nie poświęcałem im miejsca w swoich tekstach”.

Kłopot w tym, że scripta manent i każdy może sięgnąć do manifestu i zobaczyć, że słowa, jakie parę dni temu zamieścił Wencel, obrażający teraz swych czytelników, dotyczą całkiem doczesnych spraw Polski.

Przy okazji owego „sprostowania” Wencel, republikanin, pokazuje, jak postrzega swoje miejsce w społeczeństwie. Przeczytajmy:

„Uważam, że poeci są od przedstawiania głębszej wizji, a nie od wyciągania z niej wniosków politycznych. Skoro jednak ci, których zadaniem jest układanie chodników, przerwali pracę, żeby walczyć z budowniczymi dachu, zmuszony jestem na chwilę zejść na parter i zająć się chodnikami”.

Niesamowite! To jest naprawdę napisane. Już nie trzeba wczytywać się w wiersze pana Wojciecha, by ostrzegać przed jego aberracjami. Poeta środowiska „Czterdzieści i Cztery” sam pokazuje się w wyrazistej postaci zstępującego do nas, pracujących w trudzie i znoju robotników.

Ha. Tak działa Platon. Posłuchajcie natchnionych poetów, gdy potocznym językiem opowiedzą wam o swych wizjach, a zadrżycie ze zgrozy.

A Rymkiewicz? Ten nie daje się tak łatwo podejść. Wie, że musi bezustannie czarować frazą, hipnotyzować czytelnika, że porzucenie wzniosłej mowy byłoby zwykłą katastrofą. Któż więc rozbroi Rymkiewiczowskie niewypały?

Powiada Dariusz Gawin na stronie „Teologii Politycznej”: „Jarosław Marek Rymkiewicz to nie tylko jeden z najwybitniejszych pisarzy, jakich mamy, lecz także myśliciel czy też filozof posługujący się literaturą jako instrumentem filozofowania – a także, last but not least – polski inteligent, dla którego SPRAWA POLSKA znajduje się zawsze w centrum uwagi”.

No bardzo przepraszam, jeśli filozofowie tacy jak Gawin czy Cichocki tracą głowę pod wpływem hipnotycznych fraz Rymkiewicza, kto odczaruje tego szamana, kto przegna jego śpiew trujący z republiki?

[srodtytul]Republikanizm wodzowski[/srodtytul]

Przecież mnie trochę głupio przechadzać się z Platonem pod rękę i napominać. Głupio, bo ani ja z panem Platonem w komitywie, nie wiem zresztą, co on tam chce wyprawiać ze swoimi uczniami, ani też ja filozof. Ot, czytelnik, który ze studiów filologicznych wyniósł tę umiejętność, by przy lekturze przypatrywać się samemu sobie i badać, jak to wszystko na mnie działa.

Patos, który proponuje Rymkiewicz, oczywiście ma swój urok i stłamszonym inteligentom daje niezłego kopa. Upojeni frazami mogą na haju ciągnąć buńczuczny bełkot i zataczać się, pomstując na społeczeństwo, snując wizje dawnej wielkości, w pogardzie mając przeciwników. Zachwycać się zamierzchłymi dziejami, nie pojmując wielkości dziejów obecnych.

Niezrozumienie ducha republikańskiego przez Rymkiewicza jest przecież uderzające. W roku 1983, zapisując „Rozmowy Polaków”, gotów był oddać się w niewolę miłości Michnikowi. Jakby nie dostrzegał istoty odrodzenia polskiego republikanizmu. Przecież to nie Michnik czy Kuroń, mediując z władzami, lecz naród odzyskał swą podmiotowość. I lokalny lider, robotnik czy inteligent mógł poprzeć takiego Michnika, czy może konkurującego z nim „Prawdziwego Polaka”, ale to on, miejscowy przywódca, obywatel stawał się podmiotem dziejów. To, że później Rymkiewicz swą miłość przeniósł na Jarosława Kaczyńskiego, nie ma znaczenia, bo z republikanizmem taki kult wodza i zakochiwanie się w kolejnych osobnikach wiele wspólnego nie mają.

Zachwycać się zamierzchłymi dziejami, pozostając kompletnie głuchym na chrześcijaństwo, wskrzeszać germańskie miazmaty duchowe, głosić religię krwi i rzezi – to kolejne świadectwo słabości Rymkiewicza. Lekceważenie chrześcijaństwa w naszych dziejach (poza wykrzykiwaniem od czasu do czasu o nowym chrzcie Polski) to sprawa naprawdę bolesna, w szczególności gdy się zobaczy, co w końcówce ubiegłego wieku zdziałał tu katolicyzm nie tylko w sferze duchowej, ale i całkiem doczesnej.

Jan Kochanowski, teraz stawiany na piedestale (przypomnijmy, że w latach 90. Rymkiewicz charakterystycznym buńczucznym tonem zapewniał, że to Adam Mickiewicz jest nie tylko największym polskim poetą, ale i największym Polakiem!), odzierany jest z chrześcijańskiego egzystencjalizmu, jaki prezentował w „Trenach”. Bo – nie pasuje. Rymkiewicz wybiera więc utwory środkowe, bo mu podchodzą, pomijając wymowę cyklu…

[srodtytul]Upiory romantyzmu[/srodtytul]

Rymkiewicz. Nierozumiejący istoty republikanizmu, odrzucający chrześcijaństwo, zafascynowany rozkładem. I nagle – narodowy wieszcz. Bo nasz, bo prawicowy. (W jakim sensie? Dla mnie prawica zawsze kojarzyła się z racjonalnością, z kierowaniem się zdrowym rozsądkiem).

A tu – budzą się upiory romantyzmu. Krzysztof Masłoń na łamach „Rzeczpospolitej”, broniąc koncepcji politycznych Rymkiewicza, powołuje się na tekst Juliusza Kleinera interpretującego poemat Juliusza Słowackiego. I szantażuje nas, że jeśli odrzucimy Słowackiego na Wawelu pochowanego, to tak jakbyśmy się targali na samego Lecha Kaczyńskiego.

Ludzie! Gdzie my jesteśmy? Rozumiem, w XIX wieku Polacy, pozbawieni państwowego bytu, politycznych instytucji, uniwersytetu, mogli – choć to bardzo niezdrowe – cedować na artystów nieprzystające im role politycznych przewodników. Ale dzisiaj? To po to koledzy z „Teologii Politycznej” edukowali się w filozofii, po to spędzali godziny w czytelniach, by teraz gadać Rymkiewiczem, by upajać się jego patetycznymi, a zwodnymi frazami?

Ja rozumiem, że polonistom jest bardzo miło, gdy w literaturze szuka się politycznej myśli, ale naprawdę nic nie zastąpi normalnego dyskursu. Upajanie się pieśnią wiedzie nas wszystkich na manowce. Republika wymaga racjonalności.

[i]Andrzej Horubała jest producentem telewizyjnym i i pisarzem, wydał ostatnio powieść „Przesilenie”[/i]

Nie jest problemem pytanie, czy Rymkiewicz jest wielkim pisarzem, bo wszystko nam mówi, że jest. Ma zniewalającą mocną frazę, wręcz magnetyczną, hipnotyzującą. Nikt ze współczesnych nie pisze tak jak on, nikt z eseistów nie ma tak dobrze ustawionego głosu, nikt nie jest tak zakorzeniony w tradycji, jednocześnie nawiązując dialog ze współczesnością.

Czytając Rymkiewicza, człowiek ma poczucie uczestnictwa w jakimś niesamowitym święcie, pisarz magią słów przenosi nas w zamierzchłe epoki, unaocznia nam przez detal, anegdotę, supozycję, wątpliwość blask dawnych czasów, odkurza dla nas zapomniane księgi, wertuje nieczytelne notatki. I jest hipnotyzerem.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą