Plus Minus poleca. Tygodnik Plus Minus

O adwokatach, którzy nie bronią aniołów; Ziemkiewicz szuka tożsamości; Rosiak przeciw radykalnym obrońcom przyrody; Mazurek rozmawia z posłanką PO Pomaską, której córeczka uśmiecha się, słuchając premiera Tuska ... Polecamy najnowszy numer tygodnika Plus Minus

Aktualizacja: 16.04.2011 01:02 Publikacja: 15.04.2011 19:30

Plus Minus poleca. Tygodnik Plus Minus

Foto: Plus Minus

"Mówią o sobie, że nie bronią aniołów, ale oburza ich określenie „adwokat diabła". Mają dbać o prawo klienta do obrony, jednak często zarzuca się im, że dla klienta prawo łamią. Adwokaci nie mają ostatnio dobrej prasy, znaleźli się na celowniku mediów, a nawet prokuratury" - tak rozpoczyna swój reportaż Skaza na todze Maja Narbutt.

"– Należało się złych rzeczy spodziewać. Otwarcie szeroko drzwi do adwokatury doprowadziło do obniżenia standardów. Nie da się zastąpić solidnej aplikacji dwoma egzaminami pisemnymi i jednym ustnym. Przez taką selekcję prześlizgują się ludzie, którzy w ogóle nie nadają się do zawodu – mówi mecenas Jakub Jacyna, rzecznik warszawskiej Okręgowej Rady Adwokackiej. Paradoks polega jednak na tym, że zanim formowani według nowych zasad adwokaci zdążą zaszkodzić wizerunkowi palestry, często w skandalizującym kontekście padają nazwiska znanych mecenasów pochodzących z dynastii prawniczych."



? ? ?

Szukając tożsamości

to autokomentarz Rafała A. Ziemkiewicza do nowej powieści "Zgred". "Tożsamość jest istotą literatury. Tożsamość, której czytelnik szuka w powieściowych postaciach – dla siebie. Jest to rzecz tak oczywista jak oddychanie, mechanizm samoidentyfikacji działa bez specjalnego, świadomego puszczania go w ruch. Naturalnie w sytuacji normalnej, w sytuacji normalnego narodu, normalnej historii i normalnej literatury. My tej normalności zostaliśmy pozbawieni. Jesteśmy, nieładnie mówiąc, mieszańcami w ostatnich dziesięcioleciach poddanymi tak usilnej i brutalnej obróbce i tak przemożnym przyciąganiom, że w efekcie nie możemy pomieścić się w żadnej z form, ani w tych starych, odziedziczonych po żyjącym tu niegdyś dumnym narodzie szwoleżerów i powstańców, ani w naprędce zapożyczanych z metropolii bardziej postulowanej niż istniejącej realnie Europy.

Świadomie czy nie – przeważnie oczywiście nie, bo kto myśli o oddychaniu – Polak pyta swoich pisarzy, swoich reżyserów i publicystów: „kim ja jestem?" A pisarz, słysząc to pytanie, uświadamia sobie własną bezradność. Nie pozostaje mu nic innego, jak zagłębić się w sobie. Z czasem okazało się, że trzeba jako tworzywa używać samego siebie.

Jeśli istnieje w polskiej literaturze współczesnej jakiś dający się wskazać nurt, to jest to nurt wykorzenienia, ucieczki od siebie. Wedle wzorca: liberalny inteligent wyznaje swój wstręt do „tego kraju", jego porąbanej historii, zaludniających go upiorów w moherze. Z jednoczącym autora z wpisanym w tekst odbiorcą radykalnym odrzuceniem tego wszystkiego na rzecz czegokolwiek. I z irytującą mnie w sposób szczególny, powtarzalną figurą odrażającego ojca – nieudacznika, konformisty czy wręcz opresora. Kto czytał jeden z przyrządzonych wedle tego schematu utworów, czytał praktycznie wszystkie.

Ja też – poznałem je, zważyłem i odrzucam. Zapewne z wzajemnością. Ta powieść, którą ja państwu proponuję, nie jest przeznaczona dla tzw. elit. Jest przeznaczona dla „starszych, gorzej wykształconych i z mniejszych ośrodków". Bez względu, oczywiście, na ich wiek, posiadane papiery i miejsce zamieszkania. "

? ? ?

"Współcześni maltuzajnie i inne Kasandry, które dowodzą, że człowiek ze swoją pasją do życia i rozwoju materialnego zniszczy siebie i planetę, nigdy nie miały racji". Tezę taką stawia Dariusz Rosiak w pamflecie skierowanym przeciwko radykalnym obrońcom przyrody tropikalnej Człowiek istota zbędna

"W Etiopii 70 procent z 80 milionów mieszkańców nie ma dostępu do prądu.  Bez prądu nie ma rolnictwa, nie ma edukacji ani rozwoju gospodarczego. Bez prądu nie ma życia w XXI wieku – to banał, którego nie ma potrzeby tłumaczyć. Z pewnością zatem miliony ludzi, którym leży na sercu los afrykańskiej biedoty, ucieszy fakt, że władze etiopskie budują ogromną tamę i elektrownię wodną na rzece Omo. Ujęcie o nazwie Gilgel Gibe III ma podwoić produkcję energii w kraju, a może nawet uczyni z Etiopii eksportera prądu do państw ościennych. Dobra wiadomość, prawda?

Być może, ale nie dla koalicji międzynarodowych organizacji ekologicznych, które prowadzą zmasowaną kampanię przeciwko budowie tamy. Podczas niedawnego Dnia Wody pod koniec marca przed ambasadami Etiopii w kilku zachodnich krajach odbyły się wiece przeciwników etiopskiej tamy skupionych głównie w takich organizacjach jak International Rivers czy Survival International. Według nich Gibe III zrujnuje naturalny ekosystem w dorzeczu Omo, spowoduje zagrożenie dla około 300 tysięcy ludzi z ośmiu plemion, którzy nie będą mogli już żyć na tym terenie zgodnie z odwiecznymi prawami natury. Przeciwnicy budowy tamy twierdzą, że bronią „wykluczonych" i „pozbawionych głosu" plemion, których władze nie pytały o zdanie w sprawie budowy (to prawda – nie pytały). Jednak celem Survival International czy International Rivers nie jest żaden rozwój wewnętrznej demokracji wśród społeczności Mursi, tylko zachowanie ekosystemu w niezmienionej formie. Tu tkwi klucz do zrozumienia perwersyjności podejścia ekologów. W ich filozofii ludzie są o tyle ważni, o ile stanowią część „królestwa natury", podobnie jak ryby, słonie, lwy, lasy tropikalne i rozlewiska rzeczne. Siły nowoczesności – korporacje budowlane i energetyczne, banki kredytujące inwestycję czy politycy dążący do jej realizacji, wreszcie miliony biedaków, dla których linia energetyczna może być szansą na wyjście z nędzy – to potęga niszcząca, której należy się przeciwstawić w imię zachowania natury w „nieskażonej formie".

Oczywiście taka postawa organizacji pozarządowych jest uznawana za aberrację przez ludzi w krajach biednych (wyłącznie znudzeni mnogością dostępnych wyborów życiowych amatorzy survivalu wolą chodzić głodni niż najedzeni – przez tydzień), za to bardzo popularna na zachodzie. W istocie bowiem większości ludzi w bogatych krajach nie interesuje los milionów biedaków w Afryce czy Azji, za to znacznie bardziej interesuje ich los lwów czy słoni. Albo „dzikich plemion", które można sfotografować, a potem pokazać znajomym przy piwie."

? ? ?

"W euroentuzjastycznych Włoszech po raz pierwszy słychać ostrą, powszechną, antyunijną retorykę. Poszło o imigrantów z Tunezji, ale chodzi i o interwencję w Libii. Włosi są przekonani, że w ten sposób Francja wypowiedziała im wojnę" - pisze w korespondencji Dla kogo ropa, dla kogo uchodźcy Piotr Kowalczuk.

"W ubiegły poniedziałek w Luksemburgu szefowie MSW państw Unii wraz z Cecylią Malmstroem, szwedzką komisarz spraw wewnętrznych, odrzucili wniosek Włoch i Malty, by uruchomić procedurę solidarnościową. Praktycznie oznacza to, że oba państwa muszą poradzić sobie same z 25 tysiącami tunezyjskich uchodźców – produktem ubocznym rebelii w Afryce Północnej i interwencji w Libii.

Rozżalony minister Roberto Maroni stwierdził, że Włochy są potrzebne Unii i społeczności międzynarodowej, gdy trzeba wyłożyć pieniądze dla bankrutującej Grecji albo wysłać wojsko na misję pokojową, natomiast gdy zwracają się o pomoc, oglądają plecy swoich partnerów. W prawicowej prasie pojawiają się sążniste artykuły i analizy, z których wynika, że członkostwo w Unii nie jest żadnym dogmatem i lepiej z niej wystąpić. Nawet stonowany „Avvenire", organ włoskiego episkopatu, w ostrych słowach zarzucił Unii cynizm i zdradę ideałów.

Równocześnie w tle rozpoczął się najpoważniejszy od czasów wojny konflikt włosko-francuski. Poszło o interwencję w Libii. Berlusconi, obśmiewany w mediach całego świata za całowanie libijskiego satrapy po rękach, ubił z Kaddafim świetny interes. Podpisany dwa lata temu układ o przyjaźni zapewnił włoskim firmom miliardowe kontrakty w Libii, Italii wieloletnie dostawy ropy i gazu po preferencyjnych cenach  i inwestycje libijskiego kapitału (np. w banku Unicredit), a przy okazji  położył kres docierającej do Włoch z libijskich wybrzeży nielegalnej imigracji. Z niedyskrecji WikiLeaks wynika, że amerykańsko-francusko-brytyjska konkurencja zieleniała z zazdrości. Dlatego upadek Kaddafiego jest Włochom bardzo nie na rękę i włoskie samoloty do dziś nie bombardują Libii.

Z włoskiego punktu widzenia w interwencji w Libii, która rozpoczęła się od francuskich nalotów, wcale nie chodziło o powstrzymanie rzezi rebeliantów, ale o przejęcie przez konkurencję kwitnącego tam ogromnego włoskiego biznesu. Zaraz potem we włoskich mediach pojawiły się doniesienia, oparte rzekomo na informacjach wywiadu, że Francja sprowokowała awanturę w Libii i uwikłała w nią Zachód, dostarczając wcześniej potajemnie broń rebeliantom."

? ? ?

Robert Mazurek rozmawia w tym tygodniu z posłanką PO Agnieszką Pomaską, która deklaruje, że wszyscy Zazdroszczą nam takiego premiera.

Córeczka często się uśmiecha?

Agnieszka Pomaska: Ma już cztery miesiące i jest bardzo pogodna, daje nam dużo radości.

I pomyśleć, że to wszystko zasługa premiera...

A dlaczego?

„Moja Zosia słuchała [premiera] na żywo, od tamtej pory nie schodzi jej uśmiech z twarzy" – chwaliła pani wpływ Donalda Tuska na niemowlęta.

Córka była z nami na posiedzeniu Rady Krajowej Platformy i była naprawdę bardzo grzeczna. Zwykle jest grzeczna, ale wtedy napisałam to na Twitterze jako głos w dyskusji o dzieciach.

Zostało to odebrane jako przejaw uwielbienia dla szefa partii.

Znam pana premiera od dziesięciu lat i wiem, że nie ma potrzeby, by publicznie deklarować uwielbienie dla niego. Jak mam potrzebę mu coś powiedzieć, to robię to prywatnie.

Prywatnie go pani uwielbia?

Prywatnie go mogę pochwalić za konkretne rzeczy.

„Piwo i chipsy kupuję w »Tośce«" – chwaliła się pani na Twitterze.

To było a propos dyskusji o Biedronce. Cóż, ja tylko dbam o właściwe wyposażenie lodówki w domu. Przecież nie mówię, że to dla mnie!

Czyli dla męża, bo Zosia zapewne raczej nie korzysta?

My się generalnie odżywiamy bardzo zdrowo (śmiech).

Niektórym panom postawa żony dbającej, by w lodówce było zawsze piwo, a obok chipsy, się spodoba...

... Ale ja nie jestem wzorową polską żoną, obawiam się...

Nie dokończyłem: Ale za to feministki uznają to za przejaw ulegania szowinizmowi.

Ja z feministkami w wielu sprawach się nie zgadzam, na przykład nieszczególnie lubię parytety. I nie jestem przekonana, że obowiązek umieszczania kobiet na listach wyborczych zwiększy udział kobiet we władzy w Polsce.

Kobiety się wspierają w polityce?

Nie bardzo, i to nie tylko w polityce, ale w ogóle, w życiu. Jednak staram się nie oceniać innych kobiet. W Sejmie na co dzień raczej trzymam się z kolegami posłami i – choć nie lubię stereotypów – to muszę przyznać, że panowie wykazują większą solidarność niż panie.

? ? ?

"Źle się dzieje w krainie Westeros. Ledwie ucichła burza, która doprowadziła do obalenia szalonego króla Aerysa, a już śmierć dosięga jego samozwańczego następcę. Teraz największe rody Siedmiu Królestw czeka krwawy bój o wyłonienie następnego władcy. A gdy zaczyna się gra o tron – nikt nie jest bezpieczny. W tej walce szczególne role przypadną dumnym i bogatym Lannisterom oraz uczciwym do szpiku kości Starkom.

Nad Westeros wisi też inna groźba – potężne, magiczne siły skutej lodami Północy, które szykują się do inwazji na świat ludzi. Z kolei daleko na południu córka zabitego tyrana – piękna Daenerys – marzy o zemście. Czy uda jej się zgromadzić własną armię?

Jeden z producentów serialu HBO „Gra o tron" David Benioff reklamuje tę opowieść sloganem: „Wyobraźcie sobie »Rodzinę Soprano« rozgrywającą się w Śródziemiu Tolkiena". Coś jest na rzeczy, ale to jednak tylko ułomne przybliżenie. Odpowiedzialny za całe zamieszanie amerykański pisarz George R.R. Martin stworzył dzieło pełne bohaterów, przy których zakapiory z kręgu Soprano wychodzą na mięczaków. A liczbą wątków i postaci przegonił autora „Władcy pierścieni" dawno temu. Witajcie w świecie sagi „Pieśń lodu i ognia" - pisze Piotr Gociek w tekście Kiedy król gubi swój kraj.

Ponadto w Plusie Minusie

"Mówią o sobie, że nie bronią aniołów, ale oburza ich określenie „adwokat diabła”. Mają dbać o prawo klienta do obrony, jednak często zarzuca się im, że dla klienta prawo łamią. Adwokaci nie mają ostatnio dobrej prasy, znaleźli się na celowniku mediów, a nawet prokuratury" - tak rozpoczyna swój reportaż

Skaza na todze

Maja Narbutt.

"– Należało się złych rzeczy spodziewać. Otwarcie szeroko drzwi do adwokatury doprowadziło do obniżenia standardów. Nie da się zastąpić solidnej aplikacji dwoma egzaminami pisemnymi i jednym ustnym. Przez taką selekcję prześlizgują się ludzie, którzy w ogóle nie nadają się do zawodu – mówi mecenas Jakub Jacyna, rzecznik warszawskiej Okręgowej Rady Adwokackiej. Paradoks polega jednak na tym, że zanim formowani według nowych zasad adwokaci zdążą zaszkodzić wizerunkowi palestry, często w skandalizującym kontekście padają nazwiska znanych mecenasów pochodzących z dynastii prawniczych."

Szukając tożsamości

to autokomentarz Rafała A. Ziemkiewicza do nowej powieści "Zgred". "Tożsamość jest istotą literatury. Tożsamość, której czytelnik szuka w powieściowych postaciach – dla siebie. Jest to rzecz tak oczywista jak oddychanie, mechanizm samoidentyfikacji działa bez specjalnego, świadomego puszczania go w ruch. Naturalnie w sytuacji normalnej, w sytuacji normalnego narodu, normalnej historii i normalnej literatury. My tej normalności zostaliśmy pozbawieni. Jesteśmy, nieładnie mówiąc, mieszańcami w ostatnich dziesięcioleciach poddanymi tak usilnej i brutalnej obróbce i tak przemożnym przyciąganiom, że w efekcie nie możemy pomieścić się w żadnej z form, ani w tych starych, odziedziczonych po żyjącym tu niegdyś dumnym narodzie szwoleżerów i powstańców, ani w naprędce zapożyczanych z metropolii bardziej postulowanej niż istniejącej realnie Europy.

Świadomie czy nie – przeważnie oczywiście nie, bo kto myśli o oddychaniu – Polak pyta swoich pisarzy, swoich reżyserów i publicystów: „kim ja jestem?” A pisarz, słysząc to pytanie, uświadamia sobie własną bezradność. Nie pozostaje mu nic innego, jak zagłębić się w sobie. Z czasem okazało się, że trzeba jako tworzywa używać samego siebie.

Jeśli istnieje w polskiej literaturze współczesnej jakiś dający się wskazać nurt, to jest to nurt wykorzenienia, ucieczki od siebie. Wedle wzorca: liberalny inteligent wyznaje swój wstręt do „tego kraju”, jego porąbanej historii, zaludniających go upiorów w moherze. Z jednoczącym autora z wpisanym w tekst odbiorcą radykalnym odrzuceniem tego wszystkiego na rzecz czegokolwiek. I z irytującą mnie w sposób szczególny, powtarzalną figurą odrażającego ojca – nieudacznika, konformisty czy wręcz opresora. Kto czytał jeden z przyrządzonych wedle tego schematu utworów, czytał praktycznie wszystkie.

Ja też – poznałem je, zważyłem i odrzucam. Zapewne z wzajemnością. Ta powieść, którą ja państwu proponuję, nie jest przeznaczona dla tzw. elit. Jest przeznaczona dla „starszych, gorzej wykształconych i z mniejszych ośrodków”. Bez względu, oczywiście, na ich wiek, posiadane papiery i miejsce zamieszkania. "

"Współcześni maltuzajnie i inne Kasandry, które dowodzą, że człowiek ze swoją pasją do życia i rozwoju materialnego zniszczy siebie i planetę, nigdy nie miały racji". Tezę taką stawia Dariusz Rosiak w pamflecie skierowanym przeciwko radykalnym obrońcom przyrody tropikalnek

Człowiek istota zbędna

"W Etiopii 70 procent z 80 milionów mieszkańców nie ma dostępu do prądu. Bez prądu nie ma rolnictwa, nie ma edukacji ani rozwoju gospodarczego. Bez prądu nie ma życia w XXI wieku – to banał, którego nie ma potrzeby tłumaczyć. Z pewnością zatem miliony ludzi, którym leży na sercu los afrykańskiej biedoty, ucieszy fakt, że władze etiopskie budują ogromną tamę i elektrownię wodną na rzece Omo. Ujęcie o nazwie Gilgel Gibe III ma podwoić produkcję energii w kraju, a może nawet uczyni z Etiopii eksportera prądu do państw ościennych. Dobra wiadomość, prawda?

Być może, ale nie dla koalicji międzynarodowych organizacji ekologicznych, które prowadzą zmasowaną kampanię przeciwko budowie tamy. Podczas niedawnego Dnia Wody pod koniec marca przed ambasadami Etiopii w kilku zachodnich krajach odbyły się wiece przeciwników etiopskiej tamy skupionych głównie w takich organizacjach jak International Rivers czy Survival International. Według nich Gibe III zrujnuje naturalny ekosystem w dorzeczu Omo, spowoduje zagrożenie dla około 300 tysięcy ludzi z ośmiu plemion, którzy nie będą mogli już żyć na tym terenie zgodnie z odwiecznymi prawami natury. Przeciwnicy budowy tamy twierdzą, że bronią „wykluczonych” i „pozbawionych głosu” plemion, których władze nie pytały o zdanie w sprawie budowy (to prawda – nie pytały). Jednak celem Survival International czy International Rivers nie jest żaden rozwój wewnętrznej demokracji wśród społeczności Mursi, tylko zachowanie ekosystemu w niezmienionej formie. Tu tkwi klucz do zrozumienia perwersyjności podejścia ekologów. W ich filozofii ludzie są o tyle ważni, o ile stanowią część „królestwa natury”, podobnie jak ryby, słonie, lwy, lasy tropikalne i rozlewiska rzeczne. Siły nowoczesności – korporacje budowlane i energetyczne, banki kredytujące inwestycję czy politycy dążący do jej realizacji, wreszcie miliony biedaków, dla których linia energetyczna może być szansą na wyjście z nędzy – to potęga niszcząca, której należy się przeciwstawić w imię zachowania natury w „nieskażonej formie”.

Oczywiście taka postawa organizacji pozarządowych jest uznawana za aberrację przez ludzi w krajach biednych (wyłącznie znudzeni mnogością dostępnych wyborów życiowych amatorzy survivalu wolą chodzić głodni niż najedzeni – przez tydzień), za to bardzo popularna na zachodzie. W istocie bowiem większości ludzi w bogatych krajach nie interesuje los milionów biedaków w Afryce czy Azji, za to znacznie bardziej interesuje ich los lwów czy słoni. Albo „dzikich plemion”, które można sfotografować, a potem pokazać znajomym przy piwie."

"W euroentuzjastycznych Włoszech po raz pierwszy słychać ostrą, powszechną, antyunijną retorykę. Poszło o imigrantów z Tunezji, ale chodzi i o interwencję w Libii. Włosi są przekonani, że w ten sposób Francja wypowiedziała im wojnę" - pisze w korespondencji

Dla kogo ropa, dla kogo uchodźcy

Piotr Kowalczuk.

"W ubiegły poniedziałek w Luksemburgu szefowie MSW państw Unii wraz z Cecylią Malmstroem, szwedzką komisarz spraw wewnętrznych, odrzucili wniosek Włoch i Malty, by uruchomić procedurę solidarnościową. Praktycznie oznacza to, że oba państwa muszą poradzić sobie same z 25 tysiącami tunezyjskich uchodźców – produktem ubocznym rebelii w Afryce Północnej i interwencji w Libii.

Rozżalony minister Roberto Maroni stwierdził, że Włochy są potrzebne Unii i społeczności międzynarodowej, gdy trzeba wyłożyć pieniądze dla bankrutującej Grecji albo wysłać wojsko na misję pokojową, natomiast gdy zwracają się o pomoc, oglądają plecy swoich partnerów. W prawicowej prasie pojawiają się sążniste artykuły i analizy, z których wynika, że członkostwo w Unii nie jest żadnym dogmatem i lepiej z niej wystąpić. Nawet stonowany „Avvenire”, organ włoskiego episkopatu, w ostrych słowach zarzucił Unii cynizm i zdradę ideałów.

Równocześnie w tle rozpoczął się najpoważniejszy od czasów wojny konflikt włosko-francuski. Poszło o interwencję w Libii. Berlusconi, obśmiewany w mediach całego świata za całowanie libijskiego satrapy po rękach, ubił z Kaddafim świetny interes. Podpisany dwa lata temu układ o przyjaźni zapewnił włoskim firmom miliardowe kontrakty w Libii, Italii wieloletnie dostawy ropy i gazu po preferencyjnych cenach i inwestycje libijskiego kapitału (np. w banku Unicredit), a przy okazji  położył kres docierającej do Włoch z libijskich wybrzeży nielegalnej imigracji. Z niedyskrecji WikiLeaks wynika, że amerykańsko-francusko-brytyjska konkurencja zieleniała z zazdrości. Dlatego upadek Kaddafiego jest Włochom bardzo nie na rękę i włoskie samoloty do dziś nie bombardują Libii.

Z włoskiego punktu widzenia w interwencji w Libii, która rozpoczęła się od francuskich nalotów, wcale nie chodziło o powstrzymanie rzezi rebeliantów, ale o przejęcie przez konkurencję kwitnącego tam ogromnego włoskiego biznesu. Zaraz potem we włoskich mediach pojawiły się doniesienia, oparte rzekomo na informacjach wywiadu, że Francja sprowokowała awanturę w Libii i uwikłała w nią Zachód, dostarczając wcześniej potajemnie broń rebeliantom."

Robert Mazurek rozmawia w tym tygodniu z posłanką PO Agnieszką Pomaską, która deklaruje, że wszyscy

Zazdroszczą nam takiego premiera

Córeczka często się uśmiecha?

Ma już cztery miesiące i jest bardzo pogodna, daje nam dużo radości.

I pomyśleć, że to wszystko zasługa premiera…

A dlaczego?

„Moja Zosia słuchała [premiera] na żywo, od tamtej pory nie schodzi jej uśmiech z twarzy” – chwaliła pani wpływ Donalda Tuska na niemowlęta.

Córka była z nami na posiedzeniu Rady Krajowej Platformy i była naprawdę bardzo grzeczna. Zwykle jest grzeczna, ale wtedy napisałam to na Twitterze jako głos w dyskusji o dzieciach.

Zostało to odebrane jako przejaw uwielbienia dla szefa partii.

Znam pana premiera od dziesięciu lat i wiem, że nie ma potrzeby, by publicznie deklarować uwielbienie dla niego. Jak mam potrzebę mu coś powiedzieć, to robię to prywatnie.

Prywatnie go pani uwielbia?

Prywatnie go mogę pochwalić za konkretne rzeczy.

„Piwo i chipsy kupuję w »Tośce«“ – chwaliła się pani na Twitterze.

To było a propos dyskusji o Biedronce. Cóż, ja tylko dbam o właściwe wyposażenie lodówki w domu. Przecież nie mówię, że to dla mnie!

Czyli dla męża, bo Zosia zapewne raczej nie korzysta?

My się generalnie odżywiamy bardzo zdrowo (śmiech).

Niektórym panom postawa żony dbającej, by w lodówce było zawsze piwo, a obok chipsy, się spodoba…

… Ale ja nie jestem wzorową polską żoną, obawiam się…

Nie dokończyłem: Ale za to feministki uznają to za przejaw ulegania szowinizmowi.

Ja z feministkami w wielu sprawach się nie zgadzam, na przykład nieszczególnie lubię parytety. I nie jestem przekonana, że obowiązek umieszczania kobiet na listach wyborczych zwiększy udział kobiet we władzy w Polsce.

Kobiety się wspierają w polityce?

Nie bardzo, i to nie tylko w polityce, ale w ogóle, w życiu. Jednak staram się nie oceniać innych kobiet. W Sejmie na co dzień raczej trzymam się z kolegami posłami i – choć nie lubię stereotypów – to muszę przyznać, że panowie wykazują większą solidarność niż panie.

"Źle się dzieje w krainie Westeros. Ledwie ucichła burza, która doprowadziła do obalenia szalonego króla Aerysa, a już śmierć dosięga jego samozwańczego następcę. Teraz największe rody Siedmiu Królestw czeka krwawy bój o wyłonienie następnego władcy. A gdy zaczyna się gra o tron – nikt nie jest bezpieczny. W tej walce szczególne role przypadną dumnym i bogatym Lannisterom oraz uczciwym do szpiku kości Starkom.

Nad Westeros wisi też inna groźba – potężne, magiczne siły skutej lodami Północy, które szykują się do inwazji na świat ludzi. Z kolei daleko na południu córka zabitego tyrana – piękna Daenerys – marzy o zemście. Czy uda jej się zgromadzić własną armię?

Jeden z producentów serialu HBO „Gra o tron” David Benioff reklamuje tę opowieść sloganem: „Wyobraźcie sobie »Rodzinę Soprano« rozgrywającą się w Śródziemiu Tolkiena”. Coś jest na rzeczy, ale to jednak tylko ułomne przybliżenie. Odpowiedzialny za całe zamieszanie amerykański pisarz George R.R. Martin stworzył dzieło pełne bohaterów, przy których zakapiory z kręgu Soprano wychodzą na mięczaków. A liczbą wątków i postaci przegonił autora „Władcy pierścieni” dawno temu. Witajcie w świecie sagi „Pieśń lodu i ognia” - pisze Piotr Gociek w tekście

Kiedy król gubi swój kraj

Ponadto w Plusie Minusie

Litwa i Polska – kompleksy czy równorzędne relacje?

- Gintaras Songaila, litewski polityk ze skrzydła narodowego rządzącej partii konserwatywnej kreśli warunki nowego otwarcia w relacjach obu krajów, na co odpowiada mu Jerzy Haszczyński w polemice

Małe poparcie i wielkie wpływy

, w której określa swojego oponenta mianem "litewskiej Eriki Steinbach"

Prometeusz wśród trumien

- esej Filipa Memchesa o nowym odczytaniu tradycji prometejskiej w polityce Polski wobec Wschodu

Jedenaste: nie agreguj

- naczelny New York Timesa Bill Keller zastanawia się, dlaczego znalazł się na liście najbardziej wpływowych osób na świecie

Tysiąc placów Tahrir

- Paulina Wilk o pokoleniowym buncie, jaki zaczyna dawać o sobie znać w indyjskiej polityce

Daję rady cyrylicy

- rozmowa z Maciejem Maleńczukiem o jego nowej płycie z pieśniami Wysockiego

Nadciąga Apokalipsa

- Jacek Przybylski o najnowszych wiadomościach co do daty końca świata, przewidywanej przez największe autorytety w tej dziedzinie: kaznodziei i firmy produkujące schrony

Zapomniani powstańcy z warszawskiego getta

- rozmowa Piotra Zychowicza z Mosze Arensem o bojownikach Żydowskiego Związku Wojskowego (ŻZW)

Konflikt skąpany we krwi

- Tomasz Stańczyk omawia nową książkę Grzegorza Motyki o konfliktach polsko-ukraińskich w latach 40.

"Mówią o sobie, że nie bronią aniołów, ale oburza ich określenie „adwokat diabła". Mają dbać o prawo klienta do obrony, jednak często zarzuca się im, że dla klienta prawo łamią. Adwokaci nie mają ostatnio dobrej prasy, znaleźli się na celowniku mediów, a nawet prokuratury" - tak rozpoczyna swój reportaż Skaza na todze Maja Narbutt.

"– Należało się złych rzeczy spodziewać. Otwarcie szeroko drzwi do adwokatury doprowadziło do obniżenia standardów. Nie da się zastąpić solidnej aplikacji dwoma egzaminami pisemnymi i jednym ustnym. Przez taką selekcję prześlizgują się ludzie, którzy w ogóle nie nadają się do zawodu – mówi mecenas Jakub Jacyna, rzecznik warszawskiej Okręgowej Rady Adwokackiej. Paradoks polega jednak na tym, że zanim formowani według nowych zasad adwokaci zdążą zaszkodzić wizerunkowi palestry, często w skandalizującym kontekście padają nazwiska znanych mecenasów pochodzących z dynastii prawniczych."

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał