Anna Arno. Jarosław Iwaszkiewicz i Konstanty Jeleński – literacka przyjaźń

Stosunek Konstantego Jeleńskiego do Jarosława Iwaszkiewicza nie wynikał z uczuciowej powierzchowności czy lekceważenia polityki. Było to raczej powinowactwo z wyboru.

Publikacja: 12.06.2020 18:00

W młodszym przyjacielu Iwaszkiewicz znalazł niezwykłą empatię, a przede wszystkim literacki smak, „z

W młodszym przyjacielu Iwaszkiewicz znalazł niezwykłą empatię, a przede wszystkim literacki smak, „znakomite odczuwanie istotnych celów pisarstwa”. Na zdjęciu: Paryż 1971 r., Konstanty Jeleński (drugi z lewej), Anna Iwaszkiewicz, Jarosław Iwaszkiewicz i Anna Pozner

Foto: Archiwum Muzeum w Stawisku/FOTONOVA

Warchiwum Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte przechowywane są książki z biblioteki Konstantego Jeleńskiego. W sześciu pudłach najwięcej jest zbiorów poezji, niemal wszystkie z dedykacjami. W tomiku z 1979 roku Jarosław Iwaszkiewicz na frontyspisie wkleił rękopis „Uranii" z dedykacją: „Konstantemu Jeleńskiemu, Sailly, 2 lutego 1980 roku":

„Uranio, sosno, siostro – tak ciebie nazywam

Bo palcem pnia swojego ukazujesz niebo

Wiatr co się w twojej czarnej grzywie zrywa

Zacicha dołem. Siostro, wzywam ciebie"

Ten wiersz okazał się jego ostatnim. W grudniu 1979 roku zmarła Anna Iwaszkiewiczowa. „Świat stał się pusty i zimny i wszystko jak w śnie" – pisał owdowiały poeta do Jeleńskiego. W żałobie czuł się opuszczony: nawet rodzina przeżywała śmierć Anny jako spokojne pożegnanie, „pogodny zachód słońca" po długim i owocnym życiu. On jeden czuł wyraźnie, „jak to życie było niegotowe do zakończenia, jak nieprzytomnie i kurczowo trzymało się tego wyschniętego ciała. Dlatego może ludzie nie rozumieją mojej rozpaczy, mojej pustki, tego, że straciłem dom, wszystko, co wypracowałem z takimi trudem i przez tak długi czas".

Wiatr nagły zamiata śmiecie

Na początku 1980 roku Iwaszkiewicz wybrał się w pożegnalną podróż do Francji. Jak wynika z jego kalendarza, zaraz po przyjeździe, 17 stycznia odwiedził Jeleńskiego i Leonor Fini. Dwa tygodnie później przeniósł się do Sailly. Jeleński ulokował go w pokoiku na piętrze w pensjonacie Au Sel Fin, prowadzonym przez kuzynkę Józefa Czapskiego, Antoninę (Tutę) Niemojowską. Sailly było prowincjonalnym miasteczkiem pozbawionym atrakcji i sędziwy pisarz czuł się trochę jak na wygnaniu: „Godziny spędzone w samotności, w pokoju nad barem, schodzenie po schodach, brak telefonu w pokoju, brak jakiejkolwiek bliskiej duszy" – wyobrażała sobie te dni Julia Hartwig. Pogrążony w żałobie Iwaszkiewicz miał wrażenie oderwania od świata, od wszelkich spraw bieżących. Niecierpliwie wyczekiwał odwiedzin Konstantego Jeleńskiego i Józefa Czapskiego. Ale jak zapisał w dzienniku 10 lutego, to spotkanie potraktował jako bolesny dowód wyobcowania: „Niestety, muszę skonstatować rozziew coraz większy między nami. Ogromnie to jest przykre dla mnie, ale coraz bardziej jesteśmy sobie obcy w reakcjach, odruchach – o sądach zasadniczych nie mówię, bo spraw zasadniczych z sobą nie poruszamy, za duże byłyby różnice, nie mogę bronić swojego stanowiska, bo go nie atakują. Tak, ale wszystko inne jest inne w reakcji, strasznie przykro".

Jeleński należał do świata na zewnątrz, do świata żywych. Nic dziwnego, że zupełnie inaczej odebrał spotkanie w Sailly: „Nigdy chyba nie czułem się tak bliski Jarosława, jak w ciągu tych ostatnich tygodni, kiedy widywałem go często w Paryżu i w Sailly" – pisał w kondolencyjnym liście do Marii Iwaszkiewicz dzień po śmierci autora „Sławy i chwały", 3 marca 1980 roku. Później, w „Dwugłosie o Iwaszkiewiczu" z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim, przedstawiał to spotkanie jako chwilę nieomal cudownego pogodzenia, a przede wszystkim harmonijne domknięcie długiej i pełnej napięć przyjaźni Iwaszkiewicza i Czapskiego. Jeleński opisał je jako: „Po prostu nagłe zbliżenie i porozumienie, tak, jak czasem u Dostojewskiego, gdzie jakiś wiatr nagły zmiata śmiecie i kurze nagromadzone między ludźmi".

Kot, który się nie przejmował

Jeleński bardzo kochał mojego ojca" – opowiadała Maria Iwaszkiewicz. Był w tej przyjaźni wierny i często osamotniony. Józef Czapski czy Jerzy Giedroyc krzywo patrzyli na jego bliskie stosunki z żelaznym prezesem Związku Literatów Polskich, którego uważali za „dworzanina" i karierowicza. „Nie zdziwię Cię i chyba nie urażę, mówiąc Ci, że dużo ludzi na emigracji i przyjezdnych z Polski ma przede wszystkim w oczach pewne »żyro« moralne, które dałeś minionej epoce" – pisał Jeleński do autora „Brzeziny". „Reprezentowałeś wówczas Polskę oficjalną, na zewnątrz. Przy Twojej kulturze, uroku, zachodniej »swojskości«, narzucało się wprost określenie »polski Erenburg«".

Utrzymywanie stosunków z Iwaszkiewiczem Czapski czy Giedroyc uważali za wynik ideologicznej obojętności Jeleńskiego i jego towarzyskiej swobody. Zapewne nie dostrzegali pozytywnej strony tej „łatwości" – Jeleński naprawdę interesował się ludźmi, ujmowała go inteligencja, osobowość, poczucie humoru. Znajomych nie kategoryzował wedle ich pozycji czy poglądów. Serdecznie się zaprzyjaźnił z Marią Dąbrowską i Anną Kowalską: „Też pisarką – szalenie gruba, brodata (ogolona) osoba, ale z wielkim urokiem i bardzo zabawna". Kot odnajdywał się w każdych okolicznościach, nie zawsze wnikał w nie głęboko, a ślad spotkania mógł z siebie łatwo „strzepnąć". Dla Giedroycia taka postawa była wyrazem politycznego niewyrobienia, dla Czapskiego z kolei dowodem lekkości Kota, który się „nie przejmował". W dodatku Jeleński nierzadko prowokował, specjalnie wyjaskrawiał swoje stanowisko.

Stosunek Jeleńskiego do Jarosława Iwaszkiewicza nie wynikał jednak z uczuciowej powierzchowności czy lekceważenia polityki. Było to raczej powinowactwo z wyboru. „Jarosław był ostatnim ogniwem łączącym mnie z dzieciństwem, z Mamą, którą rozumiał lepiej, niż ktokolwiek inny z bliskich" – pisał po śmierci poety. Iwaszkiewicz przychodził do niego z dzieciństwa. Autora „Podróży do Włoch" Jeleński nawet nie próbował oceniać „obiektywnie": „Argument (który tyle razy słyszałem) w rodzaju »bronisz tego człowieka, bo go lubisz«, wydaje mi się z gruntu fałszywy. Myślę, że poznaje się tylko ludzi, których się lubi – tylko wtedy można ich choć trochę zrozumieć".

Zaskakujące, że na łamach „Kultury" Iwaszkiewicza wspominali Konstanty Jeleński i Gustaw Herling-Grudziński. Pierwszy miał do autora „Panien z Wilka" wyraźną słabość, drugi żywił do niego antypatię. Autor „Innego świata", zapalczywy moralista, ścierał się z nieufnym wobec wszelkich ideologii Kotem, odmawiającym oceniania ludzi wedle poglądów. Co ciekawe, mimo tak skrajnej różnicy temperamentów, również Herling był Jeleńskiemu bliski. „Bardzo mi brakujesz i żałuję, że częściej się nie widzimy" – pisał w 1973 roku. „Myślę, że właściwie »ingredienty« naszej psychiki, myśli i podejście do życia są bardzo podobne – dlatego mi z Tobą dobrze, bo często mnie korygujesz". Po części jednak ta więź miała podobne podstawy co słabość do Iwaszkiewicza. Autor „Lata w Nohant" przypominał Jeleńskiemu przedwojenną Warszawę, z Herlingiem zaś dzielili doświadczenia włoskie. Autor „Dziennika pisanego nocą" „wżenił się" w rodzinę Croce, z którą przez matkę Jeleński był zaprzyjaźniony. Po śmierci Iwaszkiewicza to właśnie on zostanie „ostatnim ogniwem", jednym z niewielu blisko znających Renę Jeleńską. Z kolei po śmierci Kota Herling zbliży się z Leonor Fini. Tym razem połączy ich język i żal po przyjacielu...

* * *

Jarosław Iwaszkiewicz widywał Kota Jeleńskiego jako dwunastoletniego chłopca: „Wtedy był bardzo piękny" – zanotował w dzienniku w 1951 roku. Teresę Jeleńską, i zapewne również jej męża, poznał w czerwcu 1929 roku podczas drugiego „zjazdu poetów" w Pławowicach. Majątek, gdzie odbywało się spotkanie literatów, należał do krewnego Jeleńskich, Ludwika Hieronima Morstina. Kilka miesięcy później Iwaszkiewicz ponownie spotkał Renę Jeleńską w Wiedniu. „Miła to w gruncie rzeczy kobieta – opowiadał żonie – tylko ją środowisko manieruje. Była zupełnie inna niż w Pławowicach, które wspominaliśmy z rozczuleniem". Kota ponownie spotkał w listopadzie 1951 roku w Rzymie, na koncercie Artura Rubinsteina. Iwaszkiewicz siedział w loży rodziny artysty, z którą także Jeleński był od lat zaprzyjaźniony. Poznał poetę ze zdjęcia i zagadnął. Jak zanotował Iwaszkiewicz: „Na rogu malutkiej uliczki Barbieri i placu Argentina słyszę za sobą głos: »Przepraszam, pan Iwaszkiewicz?«. Oglądam się i widzę tego młodego człowieka, który się przystawiał do Ewy Rubinstein". Osiemnastoletnia Ewa, „ładna panna, ślicznie zbudowana, wysoka i bardzo szykowna", była jedną z płonnych nadziei Teresy Jeleńskiej na dobrą partię dla syna: „Ewa bardzo mu się spodobała, widocznie jest wystarczająco »sophisticated«, no i posiada wielką zaletę, będąc Żydówką...".



Gada się z nim dobrze i łatwo

Z Iwaszkiewiczem poszli na kolację. Towarzyszył im Bernard Perlin. Kot natychmiast spodobał się Iwaszkiewiczowi: „Teraz ma koło trzydziestki, trochę łysieje, ale bardzo podobny do matki, która była w swoim czasie przepiękną kobietą". Trudno powiedzieć, czy błysnęła między nimi iskra erotycznej fascynacji. Syn Reny zaimponował pisarzowi przede wszystkim „przedwojenną" inteligencją i wdziękiem, który sprawia, że rozmowa płynie wartko i naturalnie: „Zaczyna się tak, jakbyśmy się znali z pięćdziesiąt lat [...]. Takich młodych ludzi jak on już w Polsce nie ma". Mimo różnicy wieku natychmiast przeszli na „ty". Jeleński obiecywał matce szczegółowy opis tej kolacji. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z dwuznacznej reputacji Iwaszkiewicza w kręgach emigracyjnych, skoro znacznie powściągliwiej opowiadał o spotkaniu Giedroyciowi: „To nieszczęśliwy, zgorzkniały człowiek, skończony jako pisarz i zdający sobie z tego sprawę".

Jesienią 1951 roku spotkali się jeszcze dwukrotnie. Kot doskonale pamiętał i rozumiał Polskę, choć opuścił ją jako siedemnastoletni chłopiec. Wstrząśnięty słuchał opowieści okupacyjnych. Iwaszkiewicz był tym wzruszony, ale sądził, że jako emigrant Kot nie może w pełni zrozumieć krajowych kłopotów. Podobnie jak wszyscy, którzy zostali na Zachodzie, zapewne wyobraża sobie, „że w jakiś sposób można odwrócić bieg historii i powrócić wstecz. Do XVII wieku, czy co?". „Trochę mu jest obce moje fanatyczne przywiązanie do kraju i do tutejszych ludzi, tutejszych spraw i tutejszych bied. On tego tak oczywiście nie czuje, ale myślę, że ma szacunek dla mojego stanowiska. W każdym razie gada się z nim dobrze i łatwo. Szkoda, że tak się marnuje na emigracji, u nas byłby z niego pożyteczny człowiek". Iwaszkiewicz po wielekroć żałuje, że Kot zostaje za granicą. Jakby przez żelazną kurtynę czegoś nie dostrzegał. A jednak wydaje się, że Iwaszkiewicz ma dystans do ideologii, dyskusje między krajowcami a emigracją odbiera jako jałowe. Wojciech Karpiński zapamiętał, jak na zebraniu w redakcji „Twórczości" poeta ciepło wspominał Kota: „Jaka szkoda, że go tu nie ma z nami". Była w tym tęsknota za przyjacielem, żal, że nie może się z nim regularnie widywać, ale również przekonanie, że Jeleński przydałby się do krajowej roboty. „Odczułem wewnętrzne żachnięcie" – dodaje Karpiński. – „Choć tak Kota lubiłem i brakowało mi częstszych z nim spotkań, nie miałem wątpliwości – jego miejsce jest w Paryżu. Także z punktu widzenia tych, którzy mieszkają w Warszawie czy w Krakowie".

Po raz trzeci Kot spotkał Iwaszkiewicza po jego powrocie z Neapolu, gdzie pisarz razem z Reną Jeleńską odwiedzili ciężko chorego Benedetto Croce (filozof zmarł rok później). Po trzech latach w „Nowej Kulturze" Iwaszkiewicz opublikował relację z tego spotkania, opartą na sporządzonych na bieżąco dziennikowych zapiskach. Niebawem tekst ukazał się także po francusku na łamach „Lettres Nouvelles" oraz po włosku w „Borghese". Opowieść Iwaszkiewicza, gdzie Teresa Jeleńska występuje jako Marta, w pierwszym odruchu rozbawiła Kota. Pod piórem Iwaszkiewicza Croce jawi się jako matuzalem, obsługiwany przez córki-czcicielki. Królujący w bibliotece pełnej „secesyjnych gratów" filozof staje się symbolem rozsypującej się już kultury europejskiej. Artykuł nie zrobił jednak dobrego wrażenia na rodzinie. Iwaszkiewicz skomponował idealną scenkę dla komunistycznego pisma. Wybłagana przez Teresę Jeleńską wizyta trwała ponoć w rzeczywistości pięć minut i ograniczyła się do zdawkowych uprzejmości...

Tekst absurdalnie przerysowany

Styl całości na pewno zachwaszczony przez paroletnie aportowanie Bierutowi – ale ostatecznie coś w tym jest z dawnego pisarza i jako obserwacja, i jako język" – komentował tekst Jan Lechoń. Nawet wżeniony w rodzinę Croce Herling-Grudziński chętnie potraktowałby ten artykuł jako propagandowe bzdury, ideologiczny haracz, jaki składa pisarz wracający z Zachodu. Ale jak miała się wytłumaczyć Jeleńska, w której usta Iwaszkiewicz włożył uwagę o niegościnności gospodarzy? Mogła liczyć jedynie, że życzliwi zauważą, iż tekst jest absurdalnie przerysowany: „Przecież ostatecznie ktoś, kto w małym, ujmująco skromnym i na pierwszy rzut oka prawie niepozornym Crocem zobaczył gigantycznego potwora, polipa wysysającego wszystkie soki żywotne ze swoich córek, ten bez zająknienia może już chyba dodać »od siebie« taki »drobiazg dla podmalowania tła rozkładającego się liberalizmu europejskiego«, jak Pani rzekome ostrzeżenie o skąpstwie w domu »ostatniego Europejczyka«". Rena Jeleńska pisała, że artykuł Iwaszkiewicza był dla niej nieprzyjemny: „A mnie specjalnie przykro, że tę żmiję zaprowadziłam do Croce'ów". Ale nie miała zamiaru z tego powodu zrywać relacji z bliskim jej Jarosławem. Całą sprawę kwituje żartem, że przyjaciel jest „utalentowany, ale nie inteligentny". Rena doskonale znała podwójność Iwaszkiewicza, w którym ścierały się „polska" i „ludzka" racja stanu.

W swoim niefortunnym artykule Iwaszkiewicz stwierdził, że pod nieobecność Jeleńskiej tłumaczył córkom Crocego, jak bezsilna jest emigracja. Milczał skwaszony, kiedy przypominały mu o „Innym świecie" Herlinga i „Na nieludzkiej ziemi" Czapskiego. „Marność emigracji" powraca w listach do Jeleńskiego niczym lejtmotyw. Iwaszkiewiczowi nie zależało przy tym, aby Kot żałował własnej sytuacji, ale raczej, aby zrozumiał racje krajowca. Przekonywał, jakim szczęściem jest dla niego obecność w ojczyźnie. „On jest tym zdziwiony i pyta się: »Więc dla ciebie jest ważniejsze to, że jesteś Polakiem niż to, że jesteś pisarzem?«. Nikt mnie jeszcze tak nie zapytał – sam sobie nie zadawałem takiego pytania – ale odpowiadam bez wahania: »Oczywiście, że ważniejsze!«". Iwaszkiewicz zareagował również na opublikowany w „Preuves" komentarz Kota po wizycie francuskich parlamentarzystów w Polsce. Jeleński skrytykował wówczas Francuzów, którzy jakby nie zauważyli, że znaleźli się w kraju, gdzie panują totalitarne represje. Iwaszkiewicz odpowiadał: „No, trzymaj się, stary, i nie myśl źle o Polsce, o tej naszej Polsce, która żyje prawdziwym życiem i która wymyka się wszelkim abstrakcjom".

* * *

Znajomość Kota z Iwaszkiewiczem od początku była nasycona sentymentem. Nie tylko dlatego, że została „zapośredniczona" przez Renę Jeleńską. Łączyło ich również wspólne środowisko: Szymanowski, Rubinsteinowie... „Często myślę o naszym dziwnym spotkaniu: tyle lat przeszłych i przyszłych, tyle elementów złożonych i wszystko kilka godzin wokół Piazza Navona" – pisał Jeleński w grudniu 1951 roku. W młodszym przyjacielu Iwaszkiewicz znalazł niezwykłą empatię, a przede wszystkim literacki smak, „znakomite odczuwanie istotnych celów pisarstwa". „Ja też starałem się go zrozumieć – przyznawał w »Podróżach do Włoch« – ale oczywiście jako znacznie starszemu człowiekowi przychodziło mi to z daleko większą trudnością niż jemu, młodemu". Iwaszkiewicz odczuwał ze strony Kota jakąś specjalną, nieomal niezasłużoną czułość: „Doskonale rozumiem, że musimy Cię niecierpliwić swoim prowincjonalizmem, co tu dużo mówić, swoją starością" – pisał po spotkaniu w Genewie w 1967 roku. – „Twój synowski stosunek jest wielką radością dla nas w niewesołym życiu naszym ostatnich lat". Życzliwość Kota była mu tym milsza, że bezwarunkowa, niczego nie krytykował, niczego nie wymagał. A przecież Iwaszkiewicz wiedział, jak wiele ich dzieli. Żyjący na Zachodzie Kot był w dodatku związany z „Kulturą" i Giedroyciem, który Iwaszkiewicza nie poważał i darzył osobistą (zresztą wzajemną) antypatią. Iwaszkiewicz nie zachwycał się też czczonym przez Kota Gombrowiczem. „Nasze racje są dość odległe od siebie, choć mają to samo na celu – pamiętaj, że cenię każde Twoje dobre słowo, a już Hania to Ciebie po prostu kocha".

Hania, Kocik i ja

Być może w tle pobrzmiewa jakaś nieufność, wrażenie, że w życiu Konstantego jest jakaś tajemnica, sfera, której nie odsłania. Podobnie jak wielu przyjaciół, również Iwaszkiewicz nie mógł zrozumieć natury związku z Leonor Fini. „Kocik Jeleński. Jak zawsze taki jakiś mądry, ciepły i niezupełny. Tym razem prosił na śniadanie »do nas«, mówił »u mnie w domu«, wyglądało na to, że się pobrali z Leonor, zaprosił nas na to śniadanie, które w sumie było bardzo przyjemne, mimo towarzystwa przy stole bardzo disparate, które przypominało pierwszą fotografię niektórych albumów »porno«". Trudno powiedzieć, dlaczego stadło Kota z Leonor budziło nieufność Iwaszkiewicza. Chyba nie przejął uprzedzeń Teresy Jeleńskiej, która nieraz skarżyła się na wybrankę syna. Żonaty i prowadzący aktywne życie homoseksualne Iwaszkiewicz mimo wszystko dziwił się związkowi Kota – niepodobny do mieszczańskiego małżeństwa, zdawał się bardziej tajemniczy i awangardowy. Bawiły go „szaty" Leonor i teatralna atmosfera ich domu – traktował je jako typowe paryskie snobizmy. Zresztą Leonor była dla Iwaszkiewiczów wyjątkowo serdeczna, oni doceniali jej sztukę, lubili koty „i w pewnym momencie, kiedy byliśmy w trójkę – Hania, Kocik i ja – on wziął Hanię za rękę, pocałował i powiedział, że tak się cieszy, że Hania jest u nich. Potem, na cocktailu u Stocka mówił, że Leonor »zakochała się w nas obojgu«". Tymczasem Jeleński rzeczywiście traktował Iwaszkiewicza jak ostatniego członka przedwojennej, utraconej rodziny. Ze wzruszeniem czytał wydaną w 1984 roku „Aleję Przyjaciół": „Niemal wszystkich znałem z dzieciństwa – byli przecież również przyjaciółmi Mamy". Rena Jeleńska była w ich przyjaźni stale obecna – na początku to Iwaszkiewicz z góry obdarzył sympatią syna swojej pięknej, przedwojennej znajomej. W późnych latach, po śmierci matki, Jeleński traktował Iwaszkiewicza z sentymentalną czułością. A Anna Iwaszkiewiczowa fizycznie, ale również sposobem mówienia, przypominała mu matkę. „Gdzie jest ta miła pani/ z Rzymu, co miała w szafie/ trzydzieści kapeluszy/ i cichcem karmiła psa/ pod stołem w Tavola Calda/ na via Frattina?", pisał Iwaszkiewicz w 1973 roku we wspomnieniowym wierszu o bliskich, którzy odeszli. Po śmierci matki pocieszał Kota, mówiąc o swoim wielkim smutku, „wjadającym się w samą treść, sam miąższ życia".

Fragment książki Anny Arno „Kot. Opowieść o Konstantym A. Jeleńskim", która ukazała się nakładem wydawnictwa Iskry. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Warchiwum Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte przechowywane są książki z biblioteki Konstantego Jeleńskiego. W sześciu pudłach najwięcej jest zbiorów poezji, niemal wszystkie z dedykacjami. W tomiku z 1979 roku Jarosław Iwaszkiewicz na frontyspisie wkleił rękopis „Uranii" z dedykacją: „Konstantemu Jeleńskiemu, Sailly, 2 lutego 1980 roku":

„Uranio, sosno, siostro – tak ciebie nazywam

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał