To przecież ludzie z jego matecznika, czyli z SZSP. Po rozmowie z prezydentem Kwaśniewskim zdecydował się komisję opuścić. – Szybko zorientował się, że zysku dla niego z tego nie będzie żadnego, a mogą być tylko kłopoty. Ponadto jego rezygnacja miała osłabić rangę tej komisji, ale tak się nie stało – twierdzi jeden z SLD-owskich towarzyszy Kalisza.
Złośliwi partyjni koledzy mówią, że gdy pojawił się pomysł powołania komisji ds. Blidy, zatęsknił za utraconą wtedy szansą grzania się w świetle jupiterów, w poważnej politycznej sprawie, a nie tylko jako poseł celebryta.
Aż wreszcie zamarzył mu się ministerialny fotel. Dobrą okazją do realizacji tego marzenia było odejście rządu Leszka Millera po aferze Rywina i powołanie gabinetu Marka Belki.
Kalisz chciał stanowiska ministra sprawiedliwości. Ale nawet Kwaśniewskiemu nie udało się do tego pomysłu przekonać premiera Belkę. Były pryncypał wynegocjował więc dla Kalisza fotel szefa MSWiA, resortu łatwiejszego do kierowania ze względu na działające w jego obrębie sformalizowane struktury.
Ministrowanie było krótkie, tak jak funkcjonowanie rządu Belki. Kalisz zdążył jednak złożyć na ręce premiera rezygnację. Stało się to po tym, gdy „Gazeta Wyborcza" wykryła, że w Komendzie Głównej Policji mogli być oficerowie, którzy współpracowali z gangsterami.
Kalisz minister nie czekał z dymisją na wyjaśnienie afery, choć zdawała się ona mieć wątpliwe podstawy. Belka oczywiście rezygnacji nie przyjął. Nie miał zastrzeżeń do jego pracy.
Życie salonowca
Do Sejmu w 2005 roku wszedł z najlepszym w SLD wynikiem, ponad 36 tys. głosów. Oczywiście z pierwszego miejsca w Warszawie. O tym rekordzie lubi przypominać. Wcześniej jednak negocjował z Markiem Borowskim, który tworzył konkurencyjne do SLD, lewicowe ugrupowanie, czyli SdPl. Z poparcia dla rozłamowców wycofał się jednak Kwaśniewski, wycofał się więc i Kalisz.
Sojusz był przetrzebiony po aferze Rywina, znalazł się w narożniku. Tym razem, choć pracował w komisji ustawodawczej, był tylko jej wiceprzewodniczącym.
Zaczął za to ze zdwojoną siłą brylować na salonach. I w mediach. Przez te lata pozycja Kalisza jako politycznego celebryty ugruntowała się. Jest jednym z najchętniej zapraszanych przez media polityków. Gdy pojawia się Kalisz, wiadomo, że oglądalność rośnie. I zawsze przedstawi ciekawie i żartobliwie analizę prawną jakiejś sprawy. Widzowie lubią go za te same cechy, za które lubią go znajomi i inni posłowie.
Kalisz bywa niemal wszędzie. Przychodzi na urodziny do znanej piosenkarki Kory. Obowiązkowo zjawia się na każdym Balu Dziennikarzy. Niedawno był na Ogólnopolskim Otwarciu Sezonu Motocyklowego na warszawskim Bemowie. Jeździł nawet na jednym z prezentowanych tam pojazdów. Ze swoją tuszą wyglądał w nim dość zabawnie.
Nie stroni od stwierdzeń: „Jako bywalec salonów muszę powiedzieć, że...".
A dziennikarze z tych opowieści chętnie korzystają. Często gości na łamach tabloidów. To z nich opinia publiczna dowiedziała się, że się rozwodzi z żoną Anną. Co było dużym zaskoczeniem, bo ożenił się już w wieku dojrzałym, gdy miał 43 lata. I było to jego pierwsze małżeństwo. Tabloidy pokazały też nową wybrankę pana posła.
Ale nie tylko one interesują się Kaliszem. Występuje w prasie jako ekspert w dziedzinie elegancji, jedzenia, a ostatnio także odchudzania. W numerze sylwestrowym „Gazety Wrocławskiej" radzi, jak się w ten dzień ubrać i najlepiej jeść.
Oto próbka tych rad: „W tym roku Ryszard Kalisz sylwestrową noc spędzi na kameralnej imprezie u przyjaciół. I podpowiada, by na takie spotkania zaopatrzyć się w dodatkową parę butów na zmianę. A przy okazji przestrzega gospodarzy przed zmuszaniem gości do nakładania kapci".
Co włoży? – W tym roku włożę koszulę, bez marynarki i krawata, niemniej jednak będzie to strój dobrany do miejsca i klimatu spotkania – zapewnia poseł. Przyznaje, że nigdy w życiu nie nosił fraka, bo... nie można wkładać na siebie czegoś, co za nic nie pasuje do sylwetki. „Ryszard Kalisz za to nie stroni od znacznie bezpieczniejszego dla figury smokingu. – Podczas wieczornych kolacji, na szczeblu międzynarodowym, tak uroczysty strój jest niezbędny. Mówi o tym protokół dyplomatyczny – tłumaczy czytelnikom".
Opowieść ciągnie się dalej, w podobnym klimacie.
Poseł co i rusz zaskakuje. A to tłumaczy, w programie Kuby Wojewódzkiego, że każdy mężczyzna po 45. roku (sam ma 54 lata) życia bierze viagrę, a jeśli ktoś mówi inaczej, to kłamie. Opowiada, jak dawno temu uprawiał seks w maluchu zaparkowanym w miejscu publicznym. Po prostu swój chłop.
Nieco gorzej została oceniona inna jego wypowiedź o tym, że 12 tys. złotych dla posła to głodowa pensja.
Kalisz jako swego czasu wzięty mecenas jest człowiekiem majętnym. W samej tylko gotówce ma zgromadzone 1,45 mln zł, kilkaset tysięcy złotych ulokowane w papierach wartościowych. Ma jaguara, a także zegarek o wartości przekraczającej 10 tys. zł.
Liberał, nie libertyn
Kalisz pytany o najkrótszą charakterystykę swoich poglądów mówi: – Mam poglądy lewicowe, nastawione na człowieka, na jego wolność, ale ważna jest dla mnie także wolność gospodarcza.
– Jest pan może libertynem?
– Jestem lewicowcem-liberałem, i tyle.
Pojawia się regularnie jako gość na tzw. Paradach Równości. Stąd zresztą jeden z jego przydomków „Tęczowy Ryszard". Ostatnio w „Kropce nad i" nie wykluczył nawet, że związki partnerskie powinny obejmować także rodzeństwo, tej samej płci, albo odmiennej. – Byle nie uprawiali seksu – tłumaczył zdziwionej Monice Olejnik.
Równie silnie, jak broni swobód obyczajowych, atakuje lustrację i IPN. To on przed Trybunałem Konstytucyjnym jako reprezentant wnioskodawców doprowadził do ograniczenia przepisów lustracyjnych. Ostatnio, gdy Sejm wybierał nowego szefa Instytutu Pamięci Narodowej, powiedział z trybuny: – Klub Poselski SLD jest krytyczny wobec kandydatury pana Łukasza Kamińskiego. Przede wszystkim ze względu na jego bezrefleksyjną wiarę w prawdziwość akt esbeckich i wyciąganie na tej podstawie wniosków, trwanie w przeświadczeniu, że takie było życie i postawy ludzi w okresie PRL. Jesteśmy za tym, aby zlikwidować Instytut Pamięci Narodowej. Jego wypowiedź wywołała poruszenie na sali i oklaski lewej strony.
Między Tuskiem a Napieralskim
Mimo że wyszedł już z roli „najlepszego dworzanina Kwaśniewskiego", rozwinął się i sporo nauczył, jest cały czas politycznym singlem. Kontestował wybór Napieralskiego na szefa SLD. Pojawił się, i to w pierwszym rzędzie, na kongresie założycielskim Ruchu Poparcia Palikota. Został po tym usunięty z zarządu partii.
I mimo rubasznego image,u ma duże polityczne ambicje, które ujawniły się nie tylko przy ostatnim układaniu list Sojuszu.
Chciał startować w wyborach na prezydenta, jako kandydat SLD. – Ja tylko zgłosiłem swoją gotowość – wyjaśnia. Nie chciał jednak być kandydatem swojej partii na prezydenta Warszawy. Zdecydowanie odmówił. Cóż, nie ta waga.
Pytany, jakie są dziś jego relacje z Napieralskim, odpowiada: – Normalne. Grzegorz Napieralski uczy się na doświadczeniach.
– Chodzi na przykład o to, że wyciągnął wnioski z transferu Bartosza Arłukowicza?
– Tak, szybko wyciągnął wnioski.
Kalisz uskrzydlony sukcesem, jaki osiągnął, gdy ujawnił swój raport, nabrał jeszcze większej pewności siebie niż dotychczas.
W rozmowie z „Rz" powiedział, że krytyka premiera Tuska pod jego adresem (ta o krwawym jastrzębiu) bardzo go zdziwiła. – Premier zachował się bez klasy. Posłużył się argumentami ad personam i to bez przeczytania raportu.
Z kolei w „Kropce nad i" żarliwie i bez zmrużenia oka przekonywał, że skierowanie Jarosława Kaczyńskiego na badania psychiatryczne to zupełnie uprawniona procedura sądowo-prawna.
Tymczasem jego koledzy z mazowieckiego SLD w kuluarowych rozmowach grożą, że jeśli Kalisz nie zdobędzie w Warszawie dla swojej listy pięciu mandatów, to „nastąpi rozstrzelanie". W poprzednich wyborach Sojusz zdobywał dwa albo trzy mandaty w tym okręgu.