Sylwetka Ryszarda Kalisza

Ryszard Kalisz udowodnił, że w SLD muszą się z nim liczyć, ale o pozycji w partii zadecyduje jego wynik wyborczy

Publikacja: 25.06.2011 01:01

Sylwetka Ryszarda Kalisza

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Z „Ryśka fajnego chłopaka" w ostatnich dniach zmienił się w „krwawego Ryśka tropiciela PiS". I stwarza takie wrażenie, jakby był przekonany, że wykonał najlepszy polityczny wist życia.

Ryszard Kalisz rzeczywiście dopiął swego.

Dostał jedynkę na warszawskiej liście SLD. Choć zarzeka się, że wszystko odbyło się poza nim. W kampanii wyborczej znajdzie się więc wśród największych tuzów polskiej polityki, Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego.

A miało być trochę inaczej. Także w tym przypadku „trochę" czyni dużą różnicę. Grzegorz Napieralski i mazowiecki region SLD przyszykowali mu trzecie miejsce. Za przewodniczącą regionu Katarzyną Piekarską i politykiem, którego nazwiska Kalisz nie jest w stanie wypowiedzieć, także w rozmowie ze mną.

– Wie pani, kto dostał drugie miejsce? To niech pani sprawdzi – mówi do dzisiaj oburzony Kalisz (dla zainteresowanych: Sebastian Wierzbicki, nowy szef warszawskiego SLD – red.).

– Gdy się dowiedziałem, że mam mieć trzecie miejsce, wyraźnie powiedziałem: dziękuję, beze mnie – opowiada ze swadą.

I zastrzega się, że nie był to żaden szantaż w stosunku do kierownictwa partii.

Ciekawe, jak brzmi definicja szantażu według Ryszarda Kalisza.

W samo południe

Dzięki jedynce w Warszawie mandat w Sejmie ma zapewniony, na 100 procent. I niezły wynik również.

Wystarczyła jedna konferencja prasowa. W samo południe, w ubiegły wtorek jako przewodniczący komisji śledczej ds. okoliczności śmierci Barbary Blidy ogłosił swój raport.

A w raporcie jest wniosek o postawienie byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego i byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę przed Trybunałem Stanu. A także uznanie, że w czasach rządów PiS istniał system wykluczania różnych grup społecznych.

Mocne. Szczególnie u progu kampanii wyborczej. I na tyle mocne, że lider SLD Grzegorz Napieralski, gdy to usłyszał, podobno zaniemówił. Choć oczywiście okoliczności śmierci Barbary Blidy, byłej posłanki lewicy, zamierzał wykorzystać jako oręż w kampanii wyborczej. Ale raczej na własny rachunek.

Lider Sojuszu o wnioskach raportu Kalisza nie wiedział nic. Potwierdza to Kalisz: – Żaden z polityków nie znał treści raportu, konsultowałem go tylko z prawnikami ekspertami.

Zaznacza jednak, że o terminie ogłoszenia raportu poinformował tydzień wcześniej, podczas obrad Klubu SLD.

Kalisz jest lubiany. Od prawa do lewa. A właściwie był lubiany przez niemal wszystkich. Dopóki nie wystąpił z wnioskiem o Trybunał Stanu.

Stawiam tezę, że od tego momentu zaczyna się nowa era w jego polityczno-medialnym życiorysie. Mniej „ujutna", posługując się słowem często używanym przez Jolantę Kwaśniewską, której chyba do dziś Kalisz jest wielkim admiratorem.

– Jego wszyscy lubią, a on bardzo lubi być lubiany – ocenia Katarzyna Piekarska. Mimo ego tak silnie rozbudowanego, że jak mówią jego znajomi, sięgającego Himalajów.

Jeden z jego wieloletnich partyjnych kolegów opowiada, że gdy usłyszał od kogoś merytoryczną interesującą wypowiedź, pytał przekornie: „A w jakiej książce to przeczytałeś?". – Z trudem przychodzi mu uznanie, że ktoś oprócz niego może mieć wrodzoną inteligencję – opowiada stary kompan Kalisza.

Jednocześnie ma do siebie dystans, co zmniejsza negatywne skutki rozbuchanego ego.

Dla niemal każdego ma dowcip, miłe słowo i uśmiech. Jest rubaszny. Typowa dusza towarzystwa. Marek Siwiec, znajomy od czasów studiów, uważa nawet, że Kalisz ma w sobie gen bycia dominującym w towarzystwie. I przy tym jest osobą, która znacznie bardziej woli mówić, niż słuchać.

– Bycie miłym dla wszystkich, nieużywanie agresywnych słów to rzadka zaleta w polskiej polityce – tak z kolei recenzuje Kalisza Jan Lityński, wieloletni poseł Unii Wolności, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Takie wypowiedzi mogą jednak okazać się niebawem przeszłością. A wcześniej było tak miło. – Kalisz z tym Trybunałem Stanu to już ewidentnie przestrzelił, Trybunał Kalisza wyśmieje – uważa Beata Kempa, posłanka PiS, która przez półtora roku zasiadała w komisji ds. śmierci Blidy. Nie szczędzi Kaliszowi słów krytyki. Mimo że ten dość zdecydowanie opowiedział się po jej stronie, gdy Platforma usuwała ją i Zbigniewa Wassermanna z komisji hazardowej. Jak zwykle zresztą powoływał się przy tym na argumenty natury prawnej.

Z kolei to, co stało się za jego sprawą z Katarzyną Piekarską, która przeniosła się do innego okręgu, już u części kolegów wywołuje skrzywioną minę: – Wyszło na to, że zachował się jak damski bokser, choć zawsze był taki szarmancki wobec kobiet.

Rozprowadzanie towarzyszy

Ryszard Kalisz na polską scenę polityczną wkraczał trochę tylnymi drzwiami. Choć nie były to drzwi kuchenne. W latach 70. działał w SZSP (Socjalistycznym Związku Studentów Polskich). Żadnym funkcyjnym liderem nie był, doszedł jedynie do stanowiska wiceszefa komisji rewizyjnej. Ale to w tamtym okresie nawiązał kontakty, które określiły jego karierę.

W studenckiej młodzieżówce, której patronowała PZPR, poznał Aleksandra Kwaśniewskiego, Marka Siwca, Jerzego Koźmińskiego, Tadeusza Sawica, Andrzeja Kratiuka, Ireneusza Nawrockiego, Roberta Kwiatkowskiego. Wszystko to ludzie, którzy później przez lata władali lewicą bądź byli w jej orbicie. Podzielili między siebie strefy wpływów. Kalisz już w wieku 25 lat, w 1978 roku, wstąpił do PZPR.

Jedni, jak Kwaśniewski i Siwiec, poszli początkowo w dziennikarstwo, a później w dużą politykę. Inni, jak Nawrocki, w biznes. – Aleksander Kwaśniewski skłaniał Kalisza, by został adwokatem – wspomina dziś Siwiec.

I tak się stało. Od 1987 roku Kalisz był już w adwokaturze. Kontynuował rodzinne tradycje, ojciec też był prawnikiem. Założył z kolegami prężnie działającą kancelarię (w której pracował aż do 1997 roku).

Co to znaczy prawnik

Jako ekspert-prawnik Kalisz pojawił się już przy Okrągłym Stole. Był przedstawicielem strony rządowej. Także jako ekspert wystąpił później w Komisji Konstytucyjnej Sejmu II kadencji.

Nikt nie miał wątpliwości, że tę ekspercką funkcję zawdzięczał Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Wówczas liderowi SLD, partii, która współrządziła z PSL.

W trakcie prac komisji nastąpiła zmiana prezydenta RP. Kwaśniewski wygrał z Lechem Wałęsą. Kalisz był w szerokim sztabie wyborczym przyszłego prezydenta. Ale jako prawnik-ekspert. W obradach ścisłego sztabowego gremium nie uczestniczył.

Po zwycięstwie Kwaśniewskiego odegrał jednak ważną rolę w dalszych pracach Komisji Konstytucyjnej, działającej do 1997 roku.

Przed wygraną lidera SLD przyjmowane rozwiązania szły w kierunku ograniczenia władzy Lecha Wałęsy. Były pisane niejako „pod Wałęsę". Wtedy Kalisz ekspert z prawniczą precyzją przekonywał, że odrzucenie w Sejmie weta prezydenta powinno się odbywać większością 50 proc. głosów. Zresztą każdą prawną wątpliwość potrafił zgrabnie oświetlić i wyjaśnić z każdej strony. Do dzisiaj jest mistrzem rozwikływania prawniczych niuansów. Szczególnie często czyni to w mediach.

Gdy Kwaśniewski został prezydentem, Kalisz nagle zmienił zdanie. Zaczął przekonywać, że większość trzech piątych jest tą najwłaściwszą.

Pomysł zwiększenia władztwa prezydenta, pochodzącego z ich obozu, był miły politykom SLD. Mieli jednak świadomość, że wniosku o podwyższenie progu odrzucenia weta nie powinien uzasadniać ekspert, który jeszcze niedawno gorąco opowiadał się za barierą 50 proc. Jerzy Szteliga, poseł SLD, bezskutecznie przekonywał Kalisza, by ktoś inny podjął się argumentacji tej zmiany.

Kalisz był jednak nieugięty. Zrobił to sam. Tadeusz Mazowiecki zasiadający w komisji mocno tej wolcie się zdziwił. I spytał Kalisza, co się właściwie stało.

Kalisz bez cienia konsternacji odpowiedział: – Właśnie to jest prawnicze wykształcenie, my, prawnicy, do liczb i cyfr nie przywiązujemy specjalnej wagi.

Przepis, który w ten sposób przeforsował, obowiązuje w konstytucji do dzisiaj.

Najmilszy dworzanin

Krótko po tej konstytucyjnej wolcie w sprawie weta został prezydenckim prawnikiem, a potem p.o. szefa kancelarii Kwaśniewskiego. Akurat powstały wakaty na tych stanowiskach.

Wtedy już w politykę wszedł na całego, zrezygnował z kancelarii. Ale na razie własnej pozycji nie budował. Starał się unikać politycznych zwarć. Ostatnio tłumaczył nawet współpracownikom prezydenta Bronisława Komorowskiego, że gdy jest się szefem prezydenckiej kancelarii, nie można zajmować się bieżącą polityką, bo to funkcja ściśle administracyjna.

W tamtym czasie w różnych rozmowach powtarzał jak mantrę z czułością „pan prezydent", „pani prezydentowa".

– Był najlepszym, najbardziej przymilnym dworzaninem Aleksandra Kwaśniewskiego – mówi z ironią wysokiej rangi SLD-owski działacz.

Kalisz nie tylko był „przymilny", nie tylko zapewniał prezydentowi bardzo fachową obsługę prawną. Zaopiekował się pryncypałem, gdy w Charkowie nad grobami polskich oficerów dopadła go „kontuzja goleni po grze w tenisa". To on pierwszy użył tego zwrotu na określenie prezydenckiej przypadłości. I w mediach bronił go niczym lwica. Przekonując, że widział się tamtego dnia wieczorem z prezydentem, po jego powrocie do kraju. I że o żadnym alkoholu nie mogło być mowy.

Wybijanie się na samodzielność

Wierny Kalisz został szefem sztabu Kwaśniewskiego, gdy ten walczył o reelekcję. Zadanie zostało wykonane. Prezydent wygrał w I turze.

Wtedy był już w zarządzie SLD, partii, którą w 1999 roku współzakładał. W 2001 roku wszedł do Sejmu, i tak zaczęła się jego samodzielna kariera. Przewodniczył najważniejszym komisjom, w tym ustawodawczej.

Wszedł również w skład pierwszej komisji śledczej w polskim parlamencie, tzw. komisji rywinowskiej. Jednak choć podobno na to liczył, nie został jej przewodniczącym. I po kilku tygodniach niespodziewanie z uczestnictwa w niej zrezygnował. Była to sensacja. Początkowo tłumaczył się nadmiarem prac.

Dzisiaj tłumaczy się już inaczej. – Myślałem, że w tej komisji będzie chodziło o sprawy państwa, a tam zaczęła się walka dwóch grup, dwóch środowisk, z którymi byłem związany.

Mimo że Kalisz tego nie mówi, bliższa mu była oczywiście jedna z tych grup, środowisko „Ordynackiej". Z Robertem Kwiatkowskim i Włodzimierzem Czarzastym. A w tle z Aleksandrem Kwaśniewskim.

To przecież ludzie z jego matecznika, czyli z SZSP. Po rozmowie z prezydentem Kwaśniewskim zdecydował się komisję opuścić. – Szybko zorientował się, że zysku dla niego z tego nie będzie żadnego, a mogą być tylko kłopoty. Ponadto jego rezygnacja miała osłabić rangę tej komisji, ale tak się nie stało – twierdzi jeden z SLD-owskich towarzyszy Kalisza.

Złośliwi partyjni koledzy mówią, że gdy pojawił się pomysł powołania komisji ds. Blidy, zatęsknił za utraconą wtedy szansą grzania się w świetle jupiterów, w poważnej politycznej sprawie, a nie tylko jako poseł celebryta.

Aż wreszcie zamarzył mu się ministerialny fotel. Dobrą okazją do realizacji tego marzenia było odejście rządu Leszka Millera po aferze Rywina i powołanie gabinetu Marka Belki.

Kalisz chciał stanowiska ministra sprawiedliwości. Ale nawet Kwaśniewskiemu nie udało się do tego pomysłu przekonać premiera Belkę. Były pryncypał wynegocjował więc dla Kalisza fotel szefa MSWiA, resortu łatwiejszego do kierowania ze względu na działające w jego obrębie sformalizowane struktury.

Ministrowanie było krótkie, tak jak funkcjonowanie rządu Belki. Kalisz zdążył jednak złożyć na ręce premiera rezygnację. Stało się to po tym, gdy „Gazeta Wyborcza" wykryła, że w Komendzie Głównej Policji mogli być oficerowie, którzy współpracowali z gangsterami.

Kalisz minister nie czekał z dymisją na wyjaśnienie afery, choć zdawała się ona mieć wątpliwe podstawy. Belka oczywiście rezygnacji nie przyjął. Nie miał zastrzeżeń do jego pracy.

Życie salonowca

Do Sejmu w 2005 roku wszedł z najlepszym w SLD wynikiem, ponad 36 tys. głosów. Oczywiście z pierwszego miejsca w Warszawie. O tym rekordzie lubi przypominać. Wcześniej jednak negocjował z Markiem Borowskim, który tworzył konkurencyjne do SLD, lewicowe ugrupowanie, czyli SdPl. Z poparcia dla rozłamowców wycofał się jednak Kwaśniewski, wycofał się więc i Kalisz.

Sojusz był przetrzebiony po aferze Rywina, znalazł się w narożniku. Tym razem, choć pracował w komisji ustawodawczej, był tylko jej wiceprzewodniczącym.

Zaczął za to ze zdwojoną siłą brylować na salonach. I w mediach. Przez te lata pozycja Kalisza jako politycznego celebryty ugruntowała się. Jest jednym z najchętniej zapraszanych przez media polityków. Gdy pojawia się Kalisz, wiadomo, że oglądalność rośnie. I zawsze przedstawi ciekawie i żartobliwie analizę prawną jakiejś sprawy. Widzowie lubią go za te same cechy, za które lubią go znajomi i inni posłowie.

Kalisz bywa niemal wszędzie. Przychodzi na urodziny do znanej piosenkarki Kory. Obowiązkowo zjawia się na każdym Balu Dziennikarzy. Niedawno był na Ogólnopolskim Otwarciu Sezonu Motocyklowego na warszawskim Bemowie. Jeździł nawet na jednym z prezentowanych tam pojazdów. Ze swoją tuszą wyglądał w nim dość zabawnie.

Nie stroni od stwierdzeń: „Jako bywalec salonów muszę powiedzieć, że...".

A dziennikarze z tych opowieści chętnie korzystają. Często gości na łamach tabloidów. To z nich opinia publiczna dowiedziała się, że się rozwodzi z żoną Anną. Co było dużym zaskoczeniem, bo ożenił się już w wieku dojrzałym, gdy miał 43 lata. I było to jego pierwsze małżeństwo. Tabloidy pokazały też nową wybrankę pana posła.

Ale nie tylko one interesują się Kaliszem. Występuje w prasie jako ekspert w dziedzinie elegancji, jedzenia, a ostatnio także odchudzania. W numerze sylwestrowym „Gazety Wrocławskiej" radzi, jak się w ten dzień ubrać i najlepiej jeść.

Oto próbka tych rad: „W tym roku Ryszard Kalisz sylwestrową noc spędzi na kameralnej imprezie u przyjaciół. I podpowiada, by na takie spotkania zaopatrzyć się w dodatkową parę butów na zmianę. A przy okazji przestrzega gospodarzy przed zmuszaniem gości do nakładania kapci".

Co włoży? – W tym roku włożę koszulę, bez marynarki i krawata, niemniej jednak będzie to strój dobrany do miejsca i klimatu spotkania – zapewnia poseł. Przyznaje, że nigdy w życiu nie nosił fraka, bo... nie można wkładać na siebie czegoś, co za nic nie pasuje do sylwetki. „Ryszard Kalisz za to nie stroni od znacznie bezpieczniejszego dla figury smokingu. – Podczas wieczornych kolacji, na szczeblu międzynarodowym, tak uroczysty strój jest niezbędny. Mówi o tym protokół dyplomatyczny – tłumaczy czytelnikom".

Opowieść ciągnie się dalej, w podobnym klimacie.

Poseł co i rusz zaskakuje. A to tłumaczy, w programie Kuby Wojewódzkiego, że każdy mężczyzna po 45. roku (sam ma 54 lata) życia bierze viagrę, a jeśli ktoś mówi inaczej, to kłamie. Opowiada, jak dawno temu uprawiał seks w maluchu zaparkowanym w miejscu publicznym. Po prostu swój chłop.

Nieco gorzej została oceniona inna jego wypowiedź o tym, że 12 tys. złotych dla posła to głodowa pensja.

Kalisz jako swego czasu wzięty mecenas jest człowiekiem majętnym. W samej tylko gotówce ma zgromadzone 1,45 mln zł, kilkaset tysięcy złotych ulokowane w papierach wartościowych. Ma jaguara, a także zegarek o wartości przekraczającej 10 tys. zł.

Liberał, nie libertyn

Kalisz pytany o najkrótszą charakterystykę swoich poglądów mówi: – Mam poglądy lewicowe, nastawione na człowieka, na jego wolność, ale ważna jest dla mnie także wolność gospodarcza.

– Jest pan może libertynem?

– Jestem lewicowcem-liberałem, i tyle.

Pojawia się regularnie jako gość na tzw. Paradach Równości. Stąd zresztą jeden z jego przydomków „Tęczowy Ryszard". Ostatnio w „Kropce nad i" nie wykluczył nawet, że związki partnerskie powinny obejmować także rodzeństwo, tej samej płci, albo odmiennej. – Byle nie uprawiali seksu – tłumaczył zdziwionej Monice Olejnik.

Równie silnie, jak broni swobód obyczajowych, atakuje lustrację i IPN. To on przed Trybunałem Konstytucyjnym jako reprezentant wnioskodawców doprowadził do ograniczenia przepisów lustracyjnych. Ostatnio, gdy Sejm wybierał nowego szefa Instytutu Pamięci Narodowej, powiedział z trybuny: – Klub Poselski SLD jest krytyczny wobec kandydatury pana Łukasza Kamińskiego. Przede wszystkim ze względu na jego bezrefleksyjną wiarę w prawdziwość akt esbeckich i wyciąganie na tej podstawie wniosków, trwanie w przeświadczeniu, że takie było życie i postawy ludzi w okresie PRL. Jesteśmy za tym, aby zlikwidować Instytut Pamięci Narodowej. Jego wypowiedź wywołała poruszenie na sali i oklaski lewej strony.

Między Tuskiem a Napieralskim

Mimo że wyszedł już z roli „najlepszego dworzanina Kwaśniewskiego", rozwinął się i sporo nauczył, jest cały czas politycznym singlem. Kontestował wybór Napieralskiego na szefa SLD. Pojawił się, i to w pierwszym rzędzie, na kongresie założycielskim Ruchu Poparcia Palikota. Został po tym usunięty z zarządu partii.

I mimo rubasznego image,u ma duże polityczne ambicje, które ujawniły się nie tylko przy ostatnim układaniu list Sojuszu.

Chciał startować w wyborach na prezydenta, jako kandydat SLD. – Ja tylko zgłosiłem swoją gotowość – wyjaśnia. Nie chciał jednak być kandydatem swojej partii na prezydenta Warszawy. Zdecydowanie odmówił. Cóż, nie ta waga.

Pytany, jakie są dziś jego relacje z Napieralskim, odpowiada: – Normalne. Grzegorz Napieralski uczy się na doświadczeniach.

– Chodzi na przykład o to, że wyciągnął wnioski z transferu Bartosza Arłukowicza?

– Tak, szybko wyciągnął wnioski.

Kalisz uskrzydlony sukcesem, jaki osiągnął, gdy ujawnił swój raport, nabrał jeszcze większej pewności siebie niż dotychczas.

W rozmowie z „Rz" powiedział, że krytyka premiera Tuska pod jego adresem (ta o krwawym jastrzębiu) bardzo go zdziwiła. – Premier zachował się bez klasy. Posłużył się argumentami ad personam i to bez przeczytania raportu.

Z kolei w „Kropce nad i" żarliwie i bez zmrużenia oka przekonywał, że skierowanie Jarosława Kaczyńskiego na badania psychiatryczne to zupełnie uprawniona procedura sądowo-prawna.

Tymczasem jego koledzy z mazowieckiego SLD w kuluarowych rozmowach grożą, że jeśli Kalisz nie zdobędzie w Warszawie dla swojej listy pięciu mandatów, to „nastąpi rozstrzelanie". W poprzednich wyborach Sojusz zdobywał dwa albo trzy mandaty w tym okręgu.

Z „Ryśka fajnego chłopaka" w ostatnich dniach zmienił się w „krwawego Ryśka tropiciela PiS". I stwarza takie wrażenie, jakby był przekonany, że wykonał najlepszy polityczny wist życia.

Ryszard Kalisz rzeczywiście dopiął swego.

Dostał jedynkę na warszawskiej liście SLD. Choć zarzeka się, że wszystko odbyło się poza nim. W kampanii wyborczej znajdzie się więc wśród największych tuzów polskiej polityki, Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego.

A miało być trochę inaczej. Także w tym przypadku „trochę" czyni dużą różnicę. Grzegorz Napieralski i mazowiecki region SLD przyszykowali mu trzecie miejsce. Za przewodniczącą regionu Katarzyną Piekarską i politykiem, którego nazwiska Kalisz nie jest w stanie wypowiedzieć, także w rozmowie ze mną.

– Wie pani, kto dostał drugie miejsce? To niech pani sprawdzi – mówi do dzisiaj oburzony Kalisz (dla zainteresowanych: Sebastian Wierzbicki, nowy szef warszawskiego SLD – red.).

– Gdy się dowiedziałem, że mam mieć trzecie miejsce, wyraźnie powiedziałem: dziękuję, beze mnie – opowiada ze swadą.

I zastrzega się, że nie był to żaden szantaż w stosunku do kierownictwa partii.

Ciekawe, jak brzmi definicja szantażu według Ryszarda Kalisza.

W samo południe

Dzięki jedynce w Warszawie mandat w Sejmie ma zapewniony, na 100 procent. I niezły wynik również.

Wystarczyła jedna konferencja prasowa. W samo południe, w ubiegły wtorek jako przewodniczący komisji śledczej ds. okoliczności śmierci Barbary Blidy ogłosił swój raport.

A w raporcie jest wniosek o postawienie byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego i byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę przed Trybunałem Stanu. A także uznanie, że w czasach rządów PiS istniał system wykluczania różnych grup społecznych.

Mocne. Szczególnie u progu kampanii wyborczej. I na tyle mocne, że lider SLD Grzegorz Napieralski, gdy to usłyszał, podobno zaniemówił. Choć oczywiście okoliczności śmierci Barbary Blidy, byłej posłanki lewicy, zamierzał wykorzystać jako oręż w kampanii wyborczej. Ale raczej na własny rachunek.

Lider Sojuszu o wnioskach raportu Kalisza nie wiedział nic. Potwierdza to Kalisz: – Żaden z polityków nie znał treści raportu, konsultowałem go tylko z prawnikami ekspertami.

Zaznacza jednak, że o terminie ogłoszenia raportu poinformował tydzień wcześniej, podczas obrad Klubu SLD.

Kalisz jest lubiany. Od prawa do lewa. A właściwie był lubiany przez niemal wszystkich. Dopóki nie wystąpił z wnioskiem o Trybunał Stanu.

Stawiam tezę, że od tego momentu zaczyna się nowa era w jego polityczno-medialnym życiorysie. Mniej „ujutna", posługując się słowem często używanym przez Jolantę Kwaśniewską, której chyba do dziś Kalisz jest wielkim admiratorem.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał