O pedofilii wśród księży mówią nie tylko wrogowie Kościoła

Stawianie papieża przed sądem w związku z nadużyciami seksualnymi księży to nonsens. Jednak domaganie się większych gwarancji, że żadne dziecko oddane pod opiekę księży nie będzie krzywdzone, nie powinno być traktowane jako atak na Kościół

Publikacja: 24.09.2011 01:01

Pikieta SNAP w ubiegłą niedzielę przed warszawskim kościołem Św. Krzyża (fot. Wojtek Radwański)

Pikieta SNAP w ubiegłą niedzielę przed warszawskim kościołem Św. Krzyża (fot. Wojtek Radwański)

Foto: AFP

Mówi Rita Milla z Kalifornii: „W 1980 roku w wieku 16 lat zostałam zgwałcona przez księdza Santiago Tamayo. W ciągu następnych dwóch lat gwałciło mnie regularnie siedmiu księży katolickich, czasami dwa razy w tygodniu. Zaszłam w ciążę, nie wiem który z nich był ojcem mojego dziecka. Ojciec Tamayo chciał za wszelką cenę ukryć moją ciążę, wysłał mnie na Filipiny, rodzicom powiedział, że jadę tam na studia, a mnie nakazał milczenie. Poważnie się rozchorowałam, przeszłam operację, po której przez trzy dni przebywałam w śpiączce. Moje dziecko zmarło.

Gdy wyzdrowiałam i wróciłam do Stanów, zebrałam się na odwagę i poszłam do biskupa. Nie byłam w stanie dłużej tego wytrzymać, bałam się też, że oni mogą zrobić to jakiejś kolejnej dziewczynie, która nie przeżyje. Biskup wszczął wewnętrzne dochodzenie i ono potwierdziło moje zarzuty, księża przyznali się do tego, że latami mnie wykorzystywali seksualnie. Biskup mi współczuł, mówił, że rozumie mój ból, ale nie ukarze winnych. To dla mnie był szok, potwierdzenie, że księża w moim Kościele mogą bezkarnie gwałcić i czynić zło.

Skontaktowałam się z prawnikiem, zorganizowałam konferencję prasową i ujawniłam nazwiska gwałcicieli. Byłam pierwszą kobietą w Kalifornii, która postawiła zarzut gwałtu księdzu katolickiemu. Rozpoczęto cywilne śledztwo, ale ich już nie było w Stanach, zostali wysłani przez biskupa na Filipiny, tam gdzie ludzie ich nie znali, mogli dalej pracować jako duszpasterze. Wielokrotnie zwracaliśmy się do władz kościelnych w celu ustalenia miejsca pobytu oskarżonych, ale za każdym razem dostawaliśmy taką samą odpowiedź: nie wiemy, gdzie są. To były kłamstwa, wyszło to na jaw, gdy jeden z nich przyjechał na chwilę do kraju i przywiózł listy potwierdzające, że Kościół wiedział, gdzie są oskarżeni, utrzymywał ich  i pozwalał normalnie pracować na Filipinach. Ostatecznie Tamayo przyznał się publicznie do winy".

Tej treści wyznanie złożyła Rita Milla przed kilkoma dniami na spotkaniu w Warszawie. Milla jest dziś członkinią Sieci Ofiar Wykorzystanych przez Księży (SNAP), międzynarodowej organizacji zrzeszającej ponad 10 tys. ofiar agresji seksualnej i innych rodzajów przemocy ze strony kleru. W ubiegły wtorek SNAP złożył wniosek o wszczęcie postępowania przeciwko czterem wysokim rangą dostojnikom Watykanu (w tym papieżowi Benedyktowi XVI) w Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości w Hadze.

Organizacja zarzuca papieżowi i trzem kardynałom ukrywanie „systematycznych i rozpowszechnionych tortur, gwałtów i aktów przemocy seksualnej popełnianych przez księży i inne osoby związane z Kościołem katolickim", co zdaniem wnioskodawców nosi znamiona zbrodni przeciwko ludzkości.

– To oskarżenie jest całkowicie absurdalne i fałszywe – mówi mi Andrea Tornielli, włoski watykanista, współautor wraz z Paolo Rodarim właśnie wydanej w Polsce książki „Atak na Ratzingera", będącej zapisem i interpretacją oskarżeń wobec papieża z lat tego pontyfikatu, również zarzutów o ukrywanie przypadków przemocy seksualnej wśród księży i zakonników.

Zaostrzone kodeksy

Zarzuty są fałszywe nie dlatego, że problem nie istnieje. Przeciwnie, kwestia pedofilii i przemocy seksualnej w Kościele była przez lata niedowartościowana, traktowana bez należytej powagi. Jednak nikt nie zrobił tyle co Benedykt XVI, wcześniej jeszcze jako kardynał Ratzinger, aby z przypadkami pedofilii walczyć - dodaje Tornielli i wylicza:. od 2001 roku kardynał Ratzinger i Jan Paweł II spowodowali, że wszystkie procesy dotyczące przemocy na tle seksualnym zostały przeniesione do Rzymu i znajdują się w gestii Kongregacji Nauki Wiary. W jej ramach kardynał Ratzinger powołał specjalną grupę „łowców pedofilów", która ma za zadanie jak najszybsze wykrywanie przypadków przemocy seksualnej wśród kleru. Rok temu te normy zostały jeszcze bardziej zaostrzone i przewidują szybką reakcję i karanie winnych nawet bez procesu kanonicznego. I jeszcze jedno: nikt tak bardzo jak Benedykt XVI nie stara się zmienić mentalności Kościoła w tej kwestii. Przede wszystkim nakazuje on, by nie traktować osób oskarżających księży jako wrogów Kościoła, ale jako ofiary, przy których Kościół musi być i oferować bardzo konkretną pomoc. Papież sam daje przykład podczas swoich podróży, spotykając się z ofiarami księży – przestępców seksualnych. Razem z nimi się modli i razem z nimi płacze. Oczywiście bez obecności kamer i aparatów fotograficznych.

– To wszystko dzieje się na pokaz, dla mediów – mówi Barbara Blaine, przewodnicząca SNAP, sama ofiara trwających kilka lat napaści seksualnych ze strony księdza. – Papież mówi jedno, a robi drugie. Gdyby Benedyktowi rzeczywiście zależało na dobru ofiar, otworzyłby watykańskie archiwa z dokumentami na temat przestępstw seksualnych popełnionych przez księży, upubliczniłby je i oddał policji krajów, gdzie te czyny zostały popełnione.

Można oczywiście potraktować wniosek SNAP jako kolejny propagandowy atak na papieża i Watykan. Ale nie należy tak robić, o czym za chwilę. Rodari i Tornielli piszą w przekonujący sposób na temat inicjatyw samego Benedykta XVI w walce z pedofilią i innymi przestępstwami na tle seksualnym w Kościele. Nie ulega również wątpliwości, że media przykładają niewspółmiernie dużą wagę do perwersji księży w przeciwieństwie do innych grup zawodowych. Np. pod koniec ubiegłego roku w Kenii odkryto 1000 przypadków nauczycieli regularnie wykorzystujących seksualnie dzieci (w jednej ze szkół połowa dziewcząt była w ciąży z nauczycielami). Sprawa nie znalazła zainteresowania mediów, zwłaszcza europejskich. Może dlatego, że dotyczy Afryki, a w Afryce to wiadomo...

No to weźmy Stany Zjednoczone: według raportu Departamentu Edukacji z 2002 roku od 6 do 10 proc. uczniów szkół publicznych w USA pada ofiarą przemocy seksualnej ze strony nauczycieli. Autorka raportu Charol Shakeshaft twierdzi, że w dekadzie 1991 – 2000 ponad 290 tys. amerykańskich dzieci doświadczyło jakiejś formy tego typu przemocy i konkluduje, że amerykańskie dziecko jest 100 razy bardziej zagrożone przemocą seksualną ze strony laickich nauczycieli niż księży.

Tyle co sekta

Autorzy książki „Atak na Ratzingera" odkrywają metody medialnych manipulacji, np. przeinaczenie słów kardynała Tarcisia Bertone (SNAP chce, by zasiadł on na ławie oskarżonych w Hadze obok papieża) na temat związków pedofilii z homoseksualizmem. Media i środowiska homoseksualne zaatakowały kardynała za utożsamianie pedofilii z homoseksualizmem, podczas gdy w rzeczywistości komentował on fakt, że wśród księży oskarżanych o przestępstwa na tle seksualnym (Bertone nie mówił nic o innych grupach zawodowych) w ciągu ponad 50 lat większość zarzutów dotyczyła ataków na osoby tej samej płci.

Rodari i Tornielli piszą o 3 tysiącach nowych przypadków rozpatrywanych już po utworzeniu w Watykanie grupy „łowców pedofilów" (300 z nich dotyczy pedofilii, reszta to przemoc i wykorzystywanie seksualne osób innych niż dzieci), o zmianie nastawienia Kościoła wobec przestępców seksualnych, którego media nie chcą zauważyć, o koncentrowaniu się na sprawach, które miały miejsce kilkanaście, czasem kilkadziesiąt lat temu, o niejasnej interpretacji prawnej wielu zarzutów (jakkolwiek odrażające, wykorzystywanie seksualne 17-letnich kleryków w seminarium nie jest pedofilią). Zapewne rację mają autorzy, gdy piszą o sojuszu środowisk, „dla których wygodne jest milczenie Kościoła, pomniejszenie jego autorytetu moralnego i jego funkcjonowania jako zjawiska masowego, może z ukrytą nadzieją, że po jakichś dziesięciu latach będzie on tyle znaczył na scenie międzynarodowej, co jakaś sekta".

Wniosek o postawienie papieża i trzech kardynałów przed międzynarodowym sądem za zbrodnie przeciw ludzkości nie ma szans powodzenia, a tłumaczenie – jak robiła to w rozmowie ze mną prawniczka SNAP Katherine Gallagher, że papież, mimo że sam nie gwałcił dzieci, powinien być postawiony w stan oskarżenia za „zachęcanie do gwałtu" (encouraging rape), bo podobnie jak dowódcy armii serbskiej czy rwandyjskiej odpowiada za zbrodnie swoich podwładnych – jest nadużyciem moralnym i nonsensem prawnym.

A jednak moim zdaniem karygodnym błędem byłoby traktowanie tego wniosku jako absurdalnego wymysłu wrogów Kościoła. Jest on raczej dowodem na niezrozumienie przez ofiary meandrów funkcjonowania Kościoła i donośnym ich wołaniem o zmiany, które pozwolą na rzeczywiste rozwiązanie problemu nadużyć seksualnych wśród księży.

– To nieprawda, jak sugerują obrońcy Kościoła, że biskupi mają obecnie obowiązek wydawania księży podejrzanych o pedofilię i inne przestępstwa seksualne – mówi Barbara Blaine. – W dalszym ciągu regułą jest, że księży podejrzanych o nadużycia seksualne nie wydaje się policji. W dalszym ciągu ktoś taki odsuwany jest, zwykle na jakiś czas, od posługi kapłańskiej, ale otrzymuje wsparcie Kościoła, pieniądze na utrzymanie, mieszkanie, wikt i opierunek, w dalszym ciągu ma szansę na prowadzenie w miarę normalnego życia. Nie ma zasady „zero tolerancji" dla księży przestępców seksualnych, w dalszym ciągu w Kościele mogą znaleźć bezpieczne schronienie. Ten papież nie wyrzucił nawet jednego biskupa za przestępstwa seksualne. I jeśli dziś obrońcy Kościoła mówią, że skala nadużyć seksualnych się zmniejsza, dlaczego nagle mamy im wierzyć? Przez lata Kościół kłamał w tej sprawie, dlaczego teraz miałby nagle mówić prawdę?

Kościół to nie korporacja

Dobre pytanie, zwłaszcza jeśli stawiają je ludzie, którzy zostali przez Kościół skrzywdzeni. Barbara Blaine ma rację, gdy mówi, że w Kościele nie istnieje obowiązek donoszenia policji na przestępców, nie tylko zresztą seksualnych. Tornielli i Rodari nawiązują do tego w swojej książce przy okazji relacji z tzw. czarnego tygodnia, czyli serii skandali wokół Watykanu na wiosnę 2010 roku. Jeden z nich dotyczył sprawy francuskiego biskupa Pierre'a Picana skazanego w 2001 roku na trzy miesiące więzienia w zawieszeniu za niepowiadomienie władz cywilnych o podległym mu księdzu – seryjnym pedofilu. Bp Pican zasłaniał się tajemnicą zawodową (nie tajemnicą spowiedzi), a według francuskiego prawa tajemnica zawodowa nie może być tłumaczeniem w przypadkach dotyczących wykorzystywania nieletnich. Picana tłumaczył ówczesny sekretarz Kongregacji Nauki Wiary arcybiskup Tarcisio Bertone. W wywiadzie z 2002 roku mówił on, że „nie ma uzasadnienia żądanie, aby biskup był zmuszony zwrócić się do świeckiego wymiaru sprawiedliwości, żeby oskarżyć księdza, który wyznał mu, że popełnił przestępstwo pedofilii. (...) Społeczeństwo powinno uszanować tajemnicę zawodową księży, jak szanuje się tajemnicę zawodową każdej kategorii, szacunek, którego nie można ograniczyć do tajemnicy spowiedzi, która jest nienaruszalna".

Dla wielu ludzi takie korporacyjne rozumienie swojej roli przez Kościół jest nie do przyjęcia. Nie szkodzi, że dokładnie w ten sam sposób, jaki postuluje Bertone, postępują lekarze i prawnicy, psychoterapeuci i wojskowi. Od Kościoła wielu ludzi oczekuje czegoś więcej, właśnie dlatego, że nie jest to instytucja jak każda inna.

Pytam Torniellego, dlaczego w swojej książce ukazuje papieża jako ofiarę spisków, machinacji mediów, ataków wrogów i jeszcze na dodatek głupoty współpracowników.– Kiedy chrześcijanin pokazuje słabość, ta słabość staje się jego siłą – mówi Tornielli. – Papież nie jest szefem firmy i nie jest następcą cesarza Konstantyna, tylko następcą rybaka i tytułuje się jako „sługa sług". To nie papież kieruje Kościołem, ale Ktoś postawiony wyżej.

To jest piękne wyjaśnienie roli Ojca Świętego z punktu widzenia osoby wierzącej, zwłaszcza wierzącej w ewangeliczną świętość Kościoła. Jednak sami autorzy „Ataku na Ratzingera" przyznają, że niektóre kryzysy i skandale były do uniknięcia, gdyby otoczenie papieża lepiej znało tajniki współczesnej komunikacji i mediów. Ludzi niedarzących Kościoła sympatią, a nawet neutralnych wobec niego razić będzie obecny w książce Rodariego i Torniellego ton apologetyczny. Każda wątpliwość rozstrzygana jest na korzyść papieża, a wina zwalana na otoczenie i doradców. Zwłaszcza w wypadku pedofilii i innych nadużyć seksualnych takie podejście po prostu nie wystarcza. Autorzy analizują choćby przykład Marciala Maciela, założyciela zgromadzenia Legionu Chrystusa, którego trwające kilkadziesiąt lat nadużycia i przestępstwa wobec własnego zgromadzenia kryli najwyżsi rangą i najbliżsi współpracownicy Jana Pawła II (autorzy powołują się tu na opinie amerykańskiego watykanisty Johna Allena), czy historię arcybiskupa Paetza, którego odwołanie z urzędu nie byłoby możliwe, gdyby nie interwencja przyjaciółki papieża Wandy Półtawskiej. Można oczywiście bronić tezy – jak wydają się czynić to autorzy „Ataku na Ratzingera" – o dobrym papieżu i złych „dworzanach", ale zwłaszcza dla ludzi spoza Kościoła i ofiar przemocy seksualnej księży tego typu tłumaczenia są mało wiarygodne i nie należy się dziwić, że ich nie przyjmują.

Myślę, że również wielu katolików zada sobie pytanie: co wart jest system, który pozwala na chronienie latami przestępców i osób niegodnych zaufania? Domaganie się jego gruntownej zmiany, dającej większe niż dotychczas gwarancje, że żadne dziecko oddane pod opiekę księży lub osób zakonnych nie będzie krzywdzone, nie powinno być traktowane jako atak na Kościół.

– Gdyby nie prowadzona przez dziesiątki lat przez Kościół polityka ukrywania i chronienia pedofilów, nie miałabym zrujnowanego dzieciństwa – mówi Barbara Blaine. Owszem, warto krytykować napastliwość, naiwność i oportunizm ataków na Watykan ze strony organizacji takich jak SNAP, jednak nie wolno zapominać, kto w tej historii jest prawdziwą ofiarą.

Mówi Rita Milla z Kalifornii: „W 1980 roku w wieku 16 lat zostałam zgwałcona przez księdza Santiago Tamayo. W ciągu następnych dwóch lat gwałciło mnie regularnie siedmiu księży katolickich, czasami dwa razy w tygodniu. Zaszłam w ciążę, nie wiem który z nich był ojcem mojego dziecka. Ojciec Tamayo chciał za wszelką cenę ukryć moją ciążę, wysłał mnie na Filipiny, rodzicom powiedział, że jadę tam na studia, a mnie nakazał milczenie. Poważnie się rozchorowałam, przeszłam operację, po której przez trzy dni przebywałam w śpiączce. Moje dziecko zmarło.

Gdy wyzdrowiałam i wróciłam do Stanów, zebrałam się na odwagę i poszłam do biskupa. Nie byłam w stanie dłużej tego wytrzymać, bałam się też, że oni mogą zrobić to jakiejś kolejnej dziewczynie, która nie przeżyje. Biskup wszczął wewnętrzne dochodzenie i ono potwierdziło moje zarzuty, księża przyznali się do tego, że latami mnie wykorzystywali seksualnie. Biskup mi współczuł, mówił, że rozumie mój ból, ale nie ukarze winnych. To dla mnie był szok, potwierdzenie, że księża w moim Kościele mogą bezkarnie gwałcić i czynić zło.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Ku globalnej Korei
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Kataryna: Minister panuje, ale nie rządzi
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Niech żyje sigma!
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Tym bardziej żal…
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Syria. Przyjdzie po nocy dzień