Młodość Jaruzelskiego

Z języka polskiego czwórka, tak jak Gajcy. Nauczyciele proponują pisanie do szkolnej gazetki. Artykuł ma tytuł „Służba Polsce". Gdyby zamienić kilka słów, na przykład Bóg na Partia, artykuł mógł pisać uczeń powojennej szkoły. Fragment książki „Generalissimus"

Publikacja: 10.12.2011 00:01

Wojciech Jaruzelski w kremlowskim Pałacu Zjazdów podczas obchodów 60 rocznicy powstania ZSRR. 1982 r

Wojciech Jaruzelski w kremlowskim Pałacu Zjazdów podczas obchodów 60 rocznicy powstania ZSRR. 1982 r. (fot. Yuryi Abramochkin)

Foto: ria novosti/afp

Red

Pójdzie pan, panie Grzegorzu, przyniesie, zaniesie, przywiezie, odwiezie, poda, odda, przekaże. Zrobi herbatę, posprząta, zamiecie, zadzwoni, zapisze, przepisze, umówi, odmówi, przywoła, odwoła, odprawi. Pan poprosi w moim imieniu, w moim imieniu przeprosi. Nie wie pan, generale, nigdy panu tego nie mówiłem, ale żona używa mojego drugiego imienia. Sam ją o to prosiłem. Rozumie pan dlaczego. Pan nawet nie wiedział, że moje drugie imię stało się pierwszym, a pierwsze tak naprawdę było tylko dla pana. Ja panu powiem, panie generale. Pan mnie nigdy nie traktował jak oficera. Proszę mi wybaczyć, ale przez te wszystkie lata byłem pana sługą. Czy można bardziej okazać posłuszeństwo i przywiązanie, niż oddając swoje imię? Byłem sługą, nie będąc nim przecież. Nie byłem też sekretarzem ani adiutantem, żadnym z nich. Już bardziej lustrem, w którym mógł się pan przeglądać, gdy nachodziły pana wątpliwości. Tak się czułem. Jak chłopiec, potem dorosły człowiek, a teraz już dziad, na posyłki. Czy w ogóle kiedyś zwrócił się pan do mnie: panie poruczniku, kapitanie, majorze? No widzi pan. Tyle lat. Czy choć raz spytał pan, jak się czuje moja żona, co u moich dzieci? Wiedza o mojej rodzinie nie była panu potrzebna. A nawet jeśli rzeczywiście chciał pan się czegoś dowiedzieć, to i tak zadowalały pana zdawkowe odpowiedzi: ,,dziękuję, dobrze" ,,wszystko w porządku, panie generale". Nie jestem nawet pewien, czy pan pamięta imię mojej żony. No właśnie.

A ja? Co ze mną? Ile razy zapytał mnie pan, co myślę? Co czuję? Bo ja przecież myślę. Ja mam uczucia. Znam wszystkie pana sekrety. Pana niepewność. Pana wstydliwość, gdy ktoś próbuje przejść niewidzialną granicę, którą sam pan wyznacza. Przyznaję, nigdy nie zabierałem głosu. Czekałem na rozkazy, nawet gdy przyjmowały formę delikatnej, choć stanowczej prośby. Może powinienem. Może mógłbym panu pomóc. Chcę, żeby pan wiedział. Były chwile, w których się z panem nie zgadzałem. Irytowały mnie różne sytuacje. A najbardziej to, że traktował mnie pan jak swojego Sancho Pansę. I ja jechałem za panem na swoim osiołku. Ani się odezwać, ani powiedzieć, co myślę. Równo z panem jechałem, ale tak trochę z boku, w odległości pewnej, mimo to gotowy, zawsze gotowy. Co mogłem zrobić? Nikt mnie nie pytał o zdanie, bo niby dlaczego miał pytać. Prawdę mówiąc, to czasem mnie pan pytał, ale nie jestem pewien, czy moje zdanie było dla pana ważne. Nie zauważyłem, żeby było. Inni przy panu rośli, dorastali, dostępowali. Proszę spojrzeć na mnie. Czy ja czegoś dostąpiłem, czy ja rosłem razem z panem? Ja razem z panem malałem. To znaczy pan rósł, ja malałem przy panu. A co inni myśleli o panu, tego się pan nigdy nie dowie. Co ja myślę? Przecież pan wie. Unikałem pochlebstw. Wolałem nic nie mówić. Wiedziałem, że pan nie lubi tych, co dużo mówią.

Przecież całe życie milczałem. Mogę się w ogóle nie odzywać, jeśli pan chce. Bardzo proszę. Nauczył mnie pan milczeć i wykonywać rozkazy. Znaliśmy swoje miejsce, pan i ja. Pan to wielki Pan, a ja to mały ja. Obaj udawaliśmy, że ten feudalny porządek ma jakiś sens.

Wiem, to były prośby, najwyżej polecenia, nigdy rozkazy. Najwyższy czas, żeby pan zaczął ze mną rozmawiać. Jak z przyjacielem. Przecież nie ma ich pan znowu tak wielu. Niech mi będzie wolno powiedzieć, że nie ma ich pan w ogóle. Nie nie, generale, rodzina to nie to samo. Z rodziną można jeść śniadania, obiady, kolacje, można rozmawiać, jeździć na wczasy do Bułgarii albo na Krym, można o nią dbać, ale to nie to samo co przyjaciel. Rodzinę się ma, przyjaciela kocha.

Uważa pan, że nie mam prawa. A panu kto dał prawo? Wciąż widzę, jak pan stoi w tych swoich szelkach, szybko przypina je do spodni, trochę nieporadnie poprawia koszulę. Jest późny wieczór, właściwie już prawie noc. Nie zdążył pan założyć butów, tylko te filcowe kapcie na bose stopy, i czuje się pan całkiem nagi, zawstydzony swoją nagością. Przyszedł wtedy jeden z drugim, wie pan, o kim mówię, ten, co miał bardzo duże uszy. I drugi, ten kawał chłopa, mówią o nim ambasador, do dziś tak mówią, chociaż już dawno żaden z niego ambasador, sam pan wie. Już bardzo późno było, a pan noce spędzał w Alejach Ujazdowskich. Oni zauważyli, że panu niezręcznie w kapciach na bose stopy filcowych, więc tak chyłkiem, chyłkiem do drzwi. Niby coś mówią, ale widzą, że pan zmieszany i bez skarpet. Nigdy pana nie widzieli bez skarpet, tak jak ja widywałem. A i w gaciach czasem. A i zdarzało mi się te gacie prać i prasować, jak pan całymi dniami był poza domem. Nie ma się czego wstydzić, generale. Gacie to gacie. Że niby co? Skąd to wszystko wiem, co pan czuł? A nie mam racji? Pan mnie nigdy nie doceniał, generale.

Problemy zaczęły nas przerastać, prawda? Wydawały się nam tak wielkie, że nawet lęk przed śmiercią został pomniejszony. Było tak, że patrzył pan na swoją broń jak na możliwe rozwiązanie. Brał pan ją do ręki, kładł na biurku, obchodził, obwąchiwał jak jakiś zwierzak. Jeszcze by tego brakowało, żeby ją pan pogłaskał, wymuskał, wypieścił, wycałował. Jak kobietę, jeśli pan wie, o czym mówię. No, broni to pan się jednak nie bał, rozumiał pan broń. A i śmierci się pan nie bał wcale. Przecież widziałem. Pan czuł się osamotniony, opuszczony. Samotności się pan bał. Porażki się pan bał. Czuł, że przegrywa, a mimo wszystko nie umiał się przyznać do porażki.

***

Wojna podchodziła do was powoli. Wiadomo było, że jest, ale nikt jej nie słyszał. Żadnych wystrzałów, żadnego wojska, cisza, spokój. Wydawało się, że przejdzie obok Trzecin. Od czasu do czasu ktoś, jadąc z Warszawy na wschód, zaglądał do dworu i opowiadał. Z tych strzępów informacji rodzice układali własne scenariusze, że działania na froncie nie powinny trwać długo, że jak teraz Francja i Anglia zaczęły się bić, to już wszystko pójdzie szybko. Sami mieliśmy przecież lepsze wojsko niż w 20 roku. Najważniejsze, że Francuzi i Anglicy uderzą z zachodu, a my sobie poradzimy na wschodzie. W Trzecinach panował spokój, umiarkowany, bo jednak mimo wszystko wojna była faktem, odległym, prawie nieistniejącym, niedochodzącym do uszu, a  jednak faktem. Wprawdzie ojca niepokoiło to ciągłe cofanie, wycofywanie, zajmowanie nowych pozycji, ale przecież z bolszewikami było podobnie, ojciec pamiętał, bo sam z nimi walczył, a wtedy nikt nam tak nie pomagał jak teraz. To znaczy jeszcze nikt nie pomaga, ale za chwilę cała Europa ruszy. Powinno być dobrze. Miesiąc, dwa miesiące i będzie po wojnie. W majątku porządek dnia wyznaczały te same co zwykle czynności, a że już dawno po żniwach, a przed jesiennymi pracami w polu, więc można było odetchnąć, odpocząć. Jeszcze całą rodziną pojechaliście do Rusi Starej odwiedzić stryja. Wróciliście pod koniec pierwszego tygodnia wojny i wtedy pierwszy raz spadły na Trzeciny bomby. Skąd te bomby? Żaden samolot nie przelatywał ani żaden żołnierz się nie pojawił, a tu kilka bomb spadło w pole kartofli. Znikąd te bomby, jakby nie wojenne były. Przypadkowe. Spadły, huku narobiły i tyle. Nie wyrządziły wielkich szkód, ale ojciec od razu dał rozkaz wymarszu. Na wschód. Jak najdalej od frontu. Jechaliście w trzy wozy. Zabraliście jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Miały wystarczyć na kilka dni, w najgorszym razie kilka tygodni. Aż wojna się skończy i będziecie mogli wrócić. Tylko że wojna nie chciała się skończyć, a 17 września zaczęła się nowa. Zatrzymaliście się między dwoma frontami. I ani w jedną, ani w drugą. Z jednej strony Niemcy, z drugiej strony Sowieci. Z dwojga złego wybraliście Niemców, ale powrót okazał się już niemożliwy. Drogi zawalone cywilami i wojskiem, bombardowania. Ojciec zarządził marsz na północny wschód. Do granicy litewskiej. Na Litwie mieliście rodzinę. Filipkowscy, kuzynostwo ojca. Całe lata nie utrzymywaliście z nią kontaktu, ale ojciec był pewien, że was przyjmą. Muszą przyjąć. Od trzech tygodni spaliście albo w lasach, albo w mijanych po drodze dworach.

Filipkowskich nie odnaleźliście. Niektórzy pomarli, inni dawno temu powyjeżdżali do Polski. Trafiliście w końcu do majątku Hawryłkiewiczów w Winksznupiach. Zostaliście tu do czerwca 1941 roku. Od czasu do czasu pisała do was babka. Nie chciała wyjeżdżać z Trzecin. Właściwie całą wojnę ukrywała się po domach chłopów. W zamian za przechowanie uczyła wiejskie dzieci, prała, cerowała, robiła na drutach.

O deportacjach mówiło się w Winksznupiach już wiosną 41 roku, ale dopiero z początkiem czerwca Sowieci zaczęli akcję. Was zapakowano do ciężarówki 14 czerwca. W czasie rewizji skonfiskowano dokumenty, odebrano wam 99 marek niemieckich, 3 carskie ruble, nóż fiński z futerałem i aparat fotograficzny marki Kodak – to właściwie wszystko, co wam jeszcze zostało z Trzecin. Wagon towarowy, trzy tygodnie podróży. Ostatni przystanek w Turaczaku, Ałtajski Kraj. Z ojcem straciliście kontakt. Jego transport zatrzymał się pod Krasnojarskiem. Gdybyście wiedzieli, że za chwilę wybuchnie kolejna, niemiecko-sowiecka wojna, moglibyście się ukryć, przeczekać. Tych, których nie zdążyli zapakować do transportu przed 22 czerwca, zostawiono w spokoju. Wam zabrakło ośmiu dni. Historia Jaruzelskich potoczyłaby się inaczej. Pan miał już wtedy 18 lat. Wystarczająco wiele, żeby o sobie decydować. Do Turaczaka nie dochodziły żadne informacje z Polski. Nie mógł pan wiedzieć, że istnieje coś takiego jak Armia Krajowa, podziemne wojsko. Chociaż nie, coś pan słyszał, ale to były bardzo niedokładne informacje. Gdyby jakimś cudem udało się wam doczekać ataku Niemiec na Sowiety, prawdopodobnie wrócilibyście do Trzecin. Może byście próbowali dotrzeć do Warszawy, zamieszkać gdzieś u rodziny. Może jako 21-letni mężczyzna walczyłby pan w powstaniu. Może by pan zginął. Jak Gajcy, pana kolega z klasy.

***

Brakowało panu szkoły. Ona panu dawała coś więcej niż wykształcenie. Umiejętność działania w grupie, podporządkowania rygorom. Pan to lubił. Odpowiadało panu wykonywanie poleceń. Ten rodzaj prawie służbowej zależności od nauczycieli, od księży. Wspólnota. Sama szkoła wyglądała jak budynek zakonu. Surowe ściany, betonowe posadzki, daleko od centrum Warszawy. Właściwie rzadko wychodził pan dalej niż do Lasu Bielańskiego. Wkrótce po rozpoczęciu nauki, już w pierwszych miesiącach, zaakceptował pan zasady szkolnego życia, szkolny regulamin, którego każdy musiał się nauczyć na pamięć:

1. Pamiętaj, że wiedza bez wychowania nie tworzy ani kultury, ani pełnego człowieka. Człowiek, nawet nauczony, a nie wychowany, uzbrojony w wiedzę, a bezbronny wobec własnych namiętności, uświadomiony o swoich prawach, a nie chcący uznać swoich obowiązków to nowoczesny barbarzyńca.

2. Można się ubierać u najmodniejszego krawca, korzystać z najzręczniejszego fryzjera, bywać w najwytworniejszych lokalach, jeździć luksusowymi samochodami i latać samolotami, a pozostać duchowym i moralnym prostakiem.

3. Masz się przygotować do wielkich zadań. Należeć masz do tych szeregów społeczeństwa, w których znajdą się chorążowie świetności historycznej Polski, jej kultury, jej najpiękniejszych tradycji, masz być spadkobiercą i budowniczym jej wielkości, godności, szczęścia, pokoju i bezpieczeństwa.

4. Najpiękniejsze lata swego życia spędzisz w szkole, aby do przyszłych obowiązków się przygotować. Czas ten nie może być zmarnowany. Zamiast chlubą Ojczyzny i rodziny, mógłbyś się stać ich hańbą, zamiast budowniczym – burzycielem, zamiast podporą – ciężarem.

5. Jaką dziś będzie młodzież, taką jutro będzie przyszłość całego narodu.

6. Nic dać nie potrafisz, czego sam mieć nie będziesz.

7. Powołanym zostaniesz niezadługo, aby służyć Polsce światłym, dojrzałym rozumem, silną, nieugiętą a szlachetną wolą, płomiennym a ofiarnym sercem. Masz zostać stróżem zdrowej opinii społecznej, którego prawe, wrażliwe, bezkompromisowe sumienie potrafi odróżnić dobro od zła, prawdę od fałszu, prywatę od dobra publicznego.

8. Twój dorobek moralny i umysłowy, twoja tężyzna fizyczna, siła twojego charakteru staną się puklerzem dla Ojczyzny i Państwa Polskiego najpierw przeciw złu i słabościom, które kryją się w tobie samym, potem przeciw wewnętrznym naszym wrogom w kraju oraz przeciw naporowi naszych wrogów zewnętrznych.

9. Istotą całego wychowania w Kolegium jest doprowadzić cię jak najwcześniej do samowychowania, to znaczy dać ci umiejętność zainteresowania się i poznania samego siebie, władania i kierowania sobą zawsze jedynie ku Dobru i Prawdzie, obudzenia i wykształcenia w sobie poczucia odpowiedzialności za siebie i za wszystkie swoje czyny wobec Boga i własnego sumienia. To dopiero uczyni cię pełnym człowiekiem i spośród niebezpieczeństw życia pozwoli ci samemu wyjść zawsze zwycięsko.

Już to widzę. Mały Wojtek, a potem coraz większy Wojciech przyswaja każde słowo. Zapamiętuje. Utożsamia się z każdym słowem. Bóg, honor i ojczyzna. Boga potem zbrakło, ale przychodziło panu z coraz większym trudem rozumienie pojęcia Bóg, tej mnogości chrześcijańskich Bogów, niby jedna, a przecież więcej boskich osób, w dodatku te dziewicze narodziny boskiego syna z dziewicy Maryi, cała plejada bóstw, aniołów, archaniołów, świętych takich, świętych siakich, a pan był bardzo racjonalny, pragmatyczny i przestawał już wierzyć w baśnie. Szczególnie w te o dobrym Bogu. Jednak wtedy jeszcze Wojciech śpiewa szkolny hymn, głośno, nieco fałszując, ale to nic. On to wszystko przeżywa, głęboko, uważa za swoje. Sam by tego lepiej nie potrafił nazwać.

Błękitne rozwińmy sztandary
Czas strząsnąć zwątpienia już pleśń
Niech w sercach zagorze znicz wiary
I gromka niech ozwie się pieśń
Z pod znaku Maryi rycerski my huf
Błogosław nam Chryste, na bój
Stajemy jak ojce, by służyć ci znów
My Polska, my naród, lud Twój.

Gdyby się głębiej zastanowić, to hymn wykrzykiwany w gimnazjum marianów mógłby mieć ciąg dalszy, też bardzo dobrze panu znany. Też go pan śpiewał, wprawdzie dużo później, ale śpiewał.

Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata,
Przed ciosem niechaj tyran drży!
Ruszymy z posad bryłę świata,
Dziś niczym, jutro wszystkim my!
Bój to jest nasz ostatni,
Krwawy skończy się trud,
Gdy związek nasz bratni
Ogarnie ludzki ród.

***

Ma pan rację, nie powinienem sobie pozwalać na takie porównania. Ja nie jestem od pozwalania sobie. Przy panu nikt nie powinien sobie pozwalać. Oddaliłem się od głównego wątku. Już wracam, już wracam, generale.

Służy pan do mszy. Normalne. Z języka polskiego ma pan czwórkę, tak jak Gajcy. To były najlepsze oceny z polskiego w całej szkole. Pisze pan bardzo dobre wypracowania, więc nauczyciele proponują pisanie do szkolnej gazetki. Artykuł, jaki pan napisał, ma tytuł ,,Służba Polsce". Gdyby zamienić kilka słów, na przykład Bóg na Partia, kilka nazw na inne nazwy, artykuł mógł pisać uczeń powojennej szkoły. Na walorach literackich się nie znam, za to emocjonalność, z jaką pan podchodzi do tematu, przypomina mi teksty o innej Służbie w innej Polsce.

,,Głównym celem i hasłem każdego harcerza musi być służba Bogu i Ojczyźnie. Składając swoje przyrzeczenie zobowiązujemy się do pracy, która przynieść ma pożytek krajowi. Polska po długiej niewoli potrzebuje pomocy młodych obywateli utrwalających jej potęgę i niepodległość. Harcerze powinni to zadanie spełnić najlepiej, gdyż nasze prawo poucza, jak trzeba żyć, aby być pożytecznym dla Polski. Musimy wprowadzać w czyn nasze hasła zawarte w prawie i szukać drogi, po której musimy postępować, chcąc przyczynić chwały narodowi. Przyrzekliśmy na wstępie naszej służby harcerskiej pełnić służbę Ojczyźnie. Aby się z tego obowiązku wywiązać, musimy przede wszystkim Ojczyznę ukochać. Musimy zbudzić w sobie instynkt narodowy, jeśli jest on w nas uśpiony, musimy stać się w całej pełni Polakami. A wtedy zrozumienie obowiązków służby Ojczyźnie zjawi się w nas samo.

Europa, a z nią i Polska, znajduje się w przededniu wielkich wydarzeń, w których dzielna i zdecydowana postawa społeczeństwa zadecyduje o dalszym istnieniu i rozwoju naszego kraju. Któż, jeśli nie młode pokolenie musi przodować i swą organizacją duchową i fizyczną dawać przykład pozostałym, ażeby i oni zrozumieli konieczność zdwojonej służby dla Ojczyzny. Do przyszłych obowiązków harcerze muszą być dobrze przygotowani, gdyż naród będzie więcej od nas wymagał niż od innych, nie wprawiających się w młodości do pracy dla kraju.

Pamiętajmy, że ciąży na nas bohaterska spuścizna Orląt Lwowskich oraz harcerzy poległych w 1920 r. w obronie kraju przed czerwonym najeźdźcą, a bodźcem i pobudką do zdwojenia pracy niech się stanie śmierć druha Regera, oddającego swe młode życie w walce o przyłączenie Śląska Zaolziańskiego do Macierzy.

W Polsce istnieje wiele zadań i zagadnień, czekających chwili, aż młodzi i wychowani już w niepodległym kraju wykonają je i rozwiążą. Zanim staniemy się ludźmi zupełnie dojrzałymi, którzy mogą odpowiedzialnie pracować w wybranym przez siebie zawodzie, musimy czynić przygotowania przysposabiające nas duchowo do przyszłej pracy. Prawo harcerskie poucza nas, iż przez sumienne spełnianie obowiązków, posłuszeństwo, cenienie swej godności i rycerskie postępowanie staniemy się wartościowymi jednostkami będącymi chlubą narodu. Miłość bliźniego i ojczystej przyrody, spełnianie dobrych uczynków jest również warunkiem, który powinniśmy wypełniać chcąc dać świadectwo, iż kochamy i staramy się służyć na każdym polu krajowi. Musimy wypełnić każdą powierzoną nam pracę i obowiązek z zapałem i energią, gdyż wtedy nabieramy cech pozwalających nam w przyszłości przezwyciężyć każdy trud i dotrzeć do zamierzonego celu. Najważniejszą cechą czyniącą człowieka szlachetnym jest jego wartość duchowa krystalizująca się w miarę wzrastania czci i miłości ku Bogu, który kieruje losami całego świata i Polski. Ażeby tę cechę posiąść, musimy rozpocząć pracę nad swym charakterem oraz określić sobie jasno cel życia i główny, będący naszym drogowskazem ideał. My, harcerze, mający obowiązek szczególny służenia Ojczyźnie, złóżmy codzienny swój trud i wyniki pracy nad sobą w ofierze Bogu, który pobłogosławi Polsce i będzie ją zawsze otaczał »blaskiem potęgi i chwały«„.

Kiedy się czyta Kronikę waszej szkoły, można odnieść wrażenie, że nauka była tylko dodatkiem do modlitw i patriotycznych akademii. W grudniu

34 roku pierwsza komunia dla młodszych klas i bierzmowanie dla starszych. Przyjeżdża jego ekscelencja nuncjusz ksiądz biskup Marmaggi. Najpierw przemówienia. Ksiądz Jarzębowski po łacinie, kolega Grabowski z ósmej klasy po łacinie, kolega Jaźwiński po francusku, ksiądz nuncjusz po łacinie. Każdy z uczniów ma już przygotowane śpiewniki. Intonują po kolei: „Witaj święta i poczęta", „U drzwi Twoich stoję Panie", „My chcemy Boga".

A na urodziny prezydenta Mościckiego nauczyciele organizują wam akademię, jakich nawet w PRL nie było, nie pamiętam takich, no może na śmierć Stalina, a tu nie śmierć przecież, tylko zwykłe urodziny, jak co roku. O dziewiątej rano msza . Po przerwie młodzież udaje się całymi klasami do sali głównej. Profesorowie zajmują miejsca w pierwszych rzędach. Przy uczniach każdej klasy czuwają wychowawcy, a na skrzydłach starostowie klas. Po zajęciu miejsc profesor Łysak, nauczyciel muzyki, siada do fortepianu. Wszyscy śpiewają „Błękitne rozwińmy sztandary". I rzeczywiście delegacja szkolnego samorządu wnosi sztandary.

Potem w kolejności: „Dzień pierwszy lutego" – wiersz z ,,Płomyka" recytuje uczeń szkoły powszechnej, „Dziś cała Polska hołd Ci składa" – chór szkoły powszechnej, ,,Pan Prezydent jako najwyższy zwierzchnik wszystkich Organów Państwa według Konstytucji z 23 kwietnia 35 roku" – wykład profesora Markowskiego, historyka, ,,Znaczenie wynalazczo-naukowej działalności pana profesora doktora Ignacego Prezydenta Mościckiego" – odczyt profesora Halftera, nauczyciela fizyki i chemii, „Pieśń o Prezydencie" – chór gimnazjalny, „Cześć polskiej ziemi" – chór gimnazjalny, „Hej bracia społem" – chór gimnazjalny, „Ledwie ze słonkiem" – chór szkoły powszechnej, „Na imieniny Pana Prezydenta" – chóralna deklamacja wiersza Anny Świrszczyńskiej, krakowiak odtańczony przez młodzież szkoły powszechnej, marsz Schuberta – gra Michał Kamiński z klasy szóstej, „Jeszcze Polska nie zginęła" – śpiewają wszyscy, stojąc na baczność. W końcu wyniesienie sztandarów i delegacja uczniów udaje się do Teatru Wielkiego.

Jeśli się dostało taką szkołę, jak pan dostał, wcale się nie dziwię tej pana subordynacji, obowiązkowości. W Turaczaku był pan już mężczyzną. Matka nieustannie chorowała, siostra zarabiała robieniem swetrów na drutach, pan pracował przy wyrębie lasu. Dzienna racja chleba wystarczała na jeden skromny posiłek. Pan był jak zwierzę, tak o sobie myślał. Jak zwierzę szukał pożywienia. Obierki ziemniaków, makuchy, cokolwiek nadające się do jedzenia. Gotowanie na ognisku, pranie w lodowatej rzece. Mrozy zaczęły się już we wrześniu. W grudniu temperatura spadła do minus pięćdziesięciu stopni. Ale wcześniej dostaliście informację z Bijska. Po zawarciu układu Sikorski – Majski ojca zwolniono z łagru. Prawdopodobnie już w sierpniu lub na początku września 41 roku dotarł do Bijska. Sam był już za słaby. Kolejna wojna już nie dla niego. Wysłał telegram, żeby się pan zapisał do armii Andersa. Informacje o tworzeniu polskiego wojska, wprawdzie powoli, z opóźnieniem, ale jednak docierają do Turaczaka.

Pójdzie pan, panie Grzegorzu, przyniesie, zaniesie, przywiezie, odwiezie, poda, odda, przekaże. Zrobi herbatę, posprząta, zamiecie, zadzwoni, zapisze, przepisze, umówi, odmówi, przywoła, odwoła, odprawi. Pan poprosi w moim imieniu, w moim imieniu przeprosi. Nie wie pan, generale, nigdy panu tego nie mówiłem, ale żona używa mojego drugiego imienia. Sam ją o to prosiłem. Rozumie pan dlaczego. Pan nawet nie wiedział, że moje drugie imię stało się pierwszym, a pierwsze tak naprawdę było tylko dla pana. Ja panu powiem, panie generale. Pan mnie nigdy nie traktował jak oficera. Proszę mi wybaczyć, ale przez te wszystkie lata byłem pana sługą. Czy można bardziej okazać posłuszeństwo i przywiązanie, niż oddając swoje imię? Byłem sługą, nie będąc nim przecież. Nie byłem też sekretarzem ani adiutantem, żadnym z nich. Już bardziej lustrem, w którym mógł się pan przeglądać, gdy nachodziły pana wątpliwości. Tak się czułem. Jak chłopiec, potem dorosły człowiek, a teraz już dziad, na posyłki. Czy w ogóle kiedyś zwrócił się pan do mnie: panie poruczniku, kapitanie, majorze? No widzi pan. Tyle lat. Czy choć raz spytał pan, jak się czuje moja żona, co u moich dzieci? Wiedza o mojej rodzinie nie była panu potrzebna. A nawet jeśli rzeczywiście chciał pan się czegoś dowiedzieć, to i tak zadowalały pana zdawkowe odpowiedzi: ,,dziękuję, dobrze" ,,wszystko w porządku, panie generale". Nie jestem nawet pewien, czy pan pamięta imię mojej żony. No właśnie.

A ja? Co ze mną? Ile razy zapytał mnie pan, co myślę? Co czuję? Bo ja przecież myślę. Ja mam uczucia. Znam wszystkie pana sekrety. Pana niepewność. Pana wstydliwość, gdy ktoś próbuje przejść niewidzialną granicę, którą sam pan wyznacza. Przyznaję, nigdy nie zabierałem głosu. Czekałem na rozkazy, nawet gdy przyjmowały formę delikatnej, choć stanowczej prośby. Może powinienem. Może mógłbym panu pomóc. Chcę, żeby pan wiedział. Były chwile, w których się z panem nie zgadzałem. Irytowały mnie różne sytuacje. A najbardziej to, że traktował mnie pan jak swojego Sancho Pansę. I ja jechałem za panem na swoim osiołku. Ani się odezwać, ani powiedzieć, co myślę. Równo z panem jechałem, ale tak trochę z boku, w odległości pewnej, mimo to gotowy, zawsze gotowy. Co mogłem zrobić? Nikt mnie nie pytał o zdanie, bo niby dlaczego miał pytać. Prawdę mówiąc, to czasem mnie pan pytał, ale nie jestem pewien, czy moje zdanie było dla pana ważne. Nie zauważyłem, żeby było. Inni przy panu rośli, dorastali, dostępowali. Proszę spojrzeć na mnie. Czy ja czegoś dostąpiłem, czy ja rosłem razem z panem? Ja razem z panem malałem. To znaczy pan rósł, ja malałem przy panu. A co inni myśleli o panu, tego się pan nigdy nie dowie. Co ja myślę? Przecież pan wie. Unikałem pochlebstw. Wolałem nic nie mówić. Wiedziałem, że pan nie lubi tych, co dużo mówią.

Przecież całe życie milczałem. Mogę się w ogóle nie odzywać, jeśli pan chce. Bardzo proszę. Nauczył mnie pan milczeć i wykonywać rozkazy. Znaliśmy swoje miejsce, pan i ja. Pan to wielki Pan, a ja to mały ja. Obaj udawaliśmy, że ten feudalny porządek ma jakiś sens.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą