Nie oddamy sterów

Nie zgodzimy się na to, by stać się częścią wymarzonej przez Angelę Merkel głęboko zintegrowanej unijnej struktury. Nie oddamy kontroli nad naszym krajem

Publikacja: 17.12.2011 00:01

Nie oddamy sterów

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

"Rz": Czym dla Brytyjczyków jest suwerenność?

John O'Sullivan:

To wartość nadrzędna, którą cenimy niezwykle wysoko. Łatwo ją zdobyć i bardzo łatwo stracić. Nikomu nie wolno więc jej oddawać. Suwerenność to możliwość decydowania przez naród o swoich losach. Oczywiście, jeśli państwo znajduje się w sojuszu, jest członkiem układu lub koalicji, w pewnych sprawach można się konsultować z partnerami. Ale ostateczna decyzja musi należeć do nas.



Dlaczego słowo „suwerenność" znaczy co innego po angielsku, a co innego po francusku i niemiecku?



Obawiam się, że słowo to oznacza wszędzie dokładnie to samo. Po prostu ludzie, którzy mają ambicję, żeby odbierać innym ich suwerenność, albo nie są gotowi bronić własnej, starają się wmówić nam jego inny sens. Jest to jednak zaklinanie rzeczywistości. Kłamstwo.



Dlaczego spośród wszystkich państw Unii tylko Brytyjczycy gotowi są bronić suwerenności za wszelką cenę?



To nieprawda. Owszem, tylko my zawetowaliśmy zmiany traktatowe proponowane przez Francuzów i Niemców, ale nie tylko my boimy się o niezależność. Nie sądzę na przykład, żeby Polacy łatwo zrezygnowali ze swojej wywalczonej tak niedawno suwerenności. Zgadzam się natomiast, że pewne różnice mentalności między Wielką Brytanią – czy szerzej światem anglojęzycznym – a kontynentem istnieją.



Jakie?



Zawsze byliśmy znacznie bardziej liberalni, zarówno w kontekście gospodarczym, jak i swobód osobistych. Taka jest nasza tradycja i historia. Nie chcemy, by rządzili nami jacyś kontynentalni socjaliści, którzy narzucaliby nam sprzeczne z naszym etosem rozwiązania.



To wywołuje niechęć ze strony wielu Europejczyków. W Brukseli szerzy się wręcz anglofobia.



Politycy są tylko ludźmi. Często traktują to, co robią, w sposób emocjonalny. Jeżeli ktoś się z nimi nie zgadza lub co gorsza krzyżuje ich plany, denerwują się i okazują mu wrogość. Francuzi i Niemcy mają wielki plan budowy nowej Europy i widzą w nas przeszkodę u zrealizowaniu tego marzenia. Wielka Brytania ze swoim przywiązaniem do tradycji nigdy nie wzbudzała zresztą specjalnej sympatii wśród tej części europejskich elit, która dąży do tego, by wszyscy Europejczycy wyglądali, zachowywali się i myśleli w ten sam sposób. „Spiegel" napisał ostatnio, że wsadzamy Niemcom i Francuzom kij w szprychy. Ma rację.



Czyli Wielka Brytania raczej wróci do splendid isolation, niż stanie się częścią unijnego superpaństwa przyszłości?

Na pewno. Takie superpaństwo to zresztą fatalny pomysł nie tylko dla Brytyjczyków, ale także dla Polaków, Czechów czy Estończyków, którzy musieliby na życzenie Francuzów podnieść podatki i stracić swoją konkurencyjność. Byłoby zresztą fatalne także dla Niemców, którzy musieliby pakować miliardy euro w kraje śródziemnomorskie.

A więc Wielka Brytania prędzej czy później opuści UE?

To pytanie otwarte. Z pewnością jednak nie zamierzamy stać się częścią wymarzonej przez Angelę Merkel struktury. Taki twór będzie nie tylko bezsensowny, ale przede wszystkim nieskuteczny, kosztowny i szybko się zawali. Jeśli Unia podąży w tym kierunku, Wielka Brytania na pewno z niej wystąpi. Co innego, jeśli zwycięży zdrowy rozsądek i Unię uda się zliberalizować.

Czy w Wielkiej Brytanii rzeczywiście panuje w tej sprawie konsensus? Konserwatywny premier David Cameron zawetował zmiany traktatowe, ale lewicowy Tony Blair zapewne podjąłby inną decyzję.

Camerona popierają w tej kwestii dwie trzecie Brytyjczyków. Nasza lewica nie mogłaby pójść w tak kluczowej sprawie wbrew opinii własnych obywateli. Wszystko, co mógł zrobić Blair i jego następca Gordon Brown, to nie dopuścić narodu do głosu i zablokować rozpisanie referendum w sprawie traktatu lizbońskiego. Nie ma większych wątpliwości, że gdyby Brytyjczycy mogli się w tej sprawie wypowiedzieć, odrzucilibyśmy ten dokument. Jesteśmy zadowoleni z korzyści, jakie przynosi integracja ekonomiczna, ale nie dopuszczamy myśli o integracji politycznej.

Brytyjska lewica niewiele się jednak chyba różni od europejskiej?

Gdy kierowana przez Blaira Partia Pracy była przy władzy, rzeczywiście próbowała narzucić Wielkiej Brytanii model słabego, socjalnego i politycznie poprawnego państwa na wzór kontynentalny. Opór wobec tych działań był u nas jednak znacznie silniejszy niż gdziekolwiek indziej.

Gdy rozmawiałem z panem pod koniec rządów Blaira w 2007 roku, liczył pan na kontrrewolucję konserwatywną i pojawienie się nowej Margaret Thatcher. Czy David Cameron spełnił pańskie nadzieje?

Nigdy nie sądziłem, że Cameron będzie jak Thatcher. On raczej chciał być drugim Blairem. Nie jest to konserwatysta z krwi i kości. Być może osobiście nie chciał nawet niemiecko-francuskich propozycji, ale po prostu nie mógł zignorować woli wyborców i kolegów partyjnych, którzy mu się bardzo uważnie przyglądają.

Co jest alternatywą?

Spostponowany ostatnio liberalizm gospodarczy. W latach 80. Margaret Thatcher pokazała, że postawy, które zostały stłamszone i wyrugowane podczas rządów lewicy, można  szybko przywrócić do życia.

To samo można zrobić z przywróceniem wiary w patriotyzm i zdrowy rozsądek w sprawach społecznych.

Na razie jednak nawet w samej Wielkiej Brytanii konserwatyści – mimo że są u władzy – znajdują się raczej w odwrocie. Mówił pan o tradycyjnych brytyjskich wolnościach. Czy one nie są zagrożone? Mam na myśli powracający pomysł wprowadzania dowodów osobistych czy umieszczanie na każdym rogu kamer.

Dowody osobiste nie mają u nas szans na aprobatę. Nie uważam natomiast, żeby w umieszczaniu kamer w miejscach publicznych było coś specjalnie antyliberalnego. To pomaga w pracy policji, która dzięki kamerom może zobaczyć, że kogoś okradają na ulicy, i szybciej zareagować. To nie są najlepsze przykłady na pańską tezę.

A wolność słowa?

Wolność słowa jest zagrożona nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale na całym kontynencie. To niepokojąca tendencja. Potrzeba nam amerykańskiej pierwszej poprawki do konstytucji, która zapewnia obywatelom wolność słowa. Odkąd mieszkam w Ameryce, nauczyłem się ją cenić. Oczywiście, nikt, kto ma odrobinę zdrowego rozsądku, nie chce, żeby mniejszości etniczne były na każdym kroku lżone i poniżane. Ale brak możliwości powiedzenia czegokolwiek krytycznego o ludziach, którzy mają inny kolor skóry czy wyznają inną religię, to szaleństwo, śmieszne i szkodliwe. To gwałt na wolności.

Stawianie USA za przykład nie jest na kontynencie zbyt dobrze widziane. Podobnie wasze bliskie związki z Ameryką.

Z powodów kulturowych i historycznych Wielka Brytania będzie zawsze krajem atlantyckim. Była, jest i będzie bardziej europejska od Ameryki, a jednocześnie bardziej amerykańska niż Europa. Będziemy również coraz bardziej zacieśniać związki z innymi państwami, w których mówi się po angielsku: Australią, Kanadą, Nową Zelandią czy Indiami. Przyczyną tego jest m.in. Internet. Rewolucja komunikacyjna stworzyła bowiem sytuację, w której wspólnota kulturowa jest ważniejszym czynnikiem w stosunkach międzynarodowych niż uwarunkowania geograficzne. Dlatego powrót do niezwykle bliskich relacji między Waszyngtonem a Londynem jest tylko kwestią czasu. Oczywiście nadal będziemy koegzystować z Europą. Chyba że – jak już wspomniałem – Unia pójdzie drogą superpaństwa. To jednak, miejmy nadzieję, się nie stanie.

—rozmawiał Piotr Zychowicz

John O'Sullivan

Był doradcą premier Margaret Thatcher, wicedyrektorem Radia Wolna Europa i redaktorem naczelnym wychodzącego w USA periodyku „National Interest". Obecnie jest jednym z czołowych autorów dwumiesięcznika „National Review". W Polsce ukazała się jego książka „Prezydent, papież, premier: oni zmienili świat", o tym jak Ronald Reagan, Jan Paweł II i Margaret Thatcher rozmontowali Związek Sowiecki

"Rz": Czym dla Brytyjczyków jest suwerenność?

John O'Sullivan:

To wartość nadrzędna, którą cenimy niezwykle wysoko. Łatwo ją zdobyć i bardzo łatwo stracić. Nikomu nie wolno więc jej oddawać. Suwerenność to możliwość decydowania przez naród o swoich losach. Oczywiście, jeśli państwo znajduje się w sojuszu, jest członkiem układu lub koalicji, w pewnych sprawach można się konsultować z partnerami. Ale ostateczna decyzja musi należeć do nas.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy