Gdy jesienią 1939 roku Hitler i Stalin najechali i podzielili pomiędzy siebie Rzeczpospolitą, w Paryżu i Londynie nie poddano się przygnębieniu. Wprost przeciwnie, wydawało się, że teraz wojna może przybrać obrót bardzo korzystny dla aliantów. Powstanie granicy niemiecko-sowieckiej miało bowiem doprowadzić do rychłego konfliktu między egzotycznymi sojusznikami. Jak przypuszczano, Niemcy i Sowieci mieli się rychło pokłócić o łupy.
Minęło jednak kilka tygodni i nic nie wskazywało na realizację tego scenariusza. Wprost przeciwnie, współpraca między narodowymi socjalistami i komunistami układała się znakomicie. Oba totalitarne potwory trawiły swoje kęsy Polski i realizowały kolejne punkty tajnego protokołu paktu Ribbentrop-Mołotow. Gdy w listopadzie 1939 roku Sowieci zaatakowali Finlandię, Paryż i Londyn nie miały już wątpliwości – Stalin w tej wojnie będzie bił się jako sojusznik Hitlera.
– Wtedy oba mocarstwa podjęły decyzję o zaatakowaniu Związku Sowieckiego – mówi dr Michał Leśniewski z Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. – Uderzając na Stalina, Paryż i Londyn chciały rzucić na kolana Hitlera. Uznały bowiem, że Związek Sowiecki stał się zapleczem surowcowym Niemiec. Jeżeli zostanie rozbity, Trzecia Rzesza zostanie pozbawiona dostaw ze Wschodu i również będzie musiała skapitulować.
14 grudnia 1939 roku pod naciskiem Wielkiej Brytanii i Francji Związek Sowiecki został z hukiem wyrzucony z Ligi Narodów. Paryż i Londyn zaczęły zaś szykować się do konfrontacji z nowym przeciwnikiem. Jak bowiem podkreśla Leśniewski, państwa te – wbrew stereotypowym opiniom – miały w 1940 roku pomysł na prowadzenie wojny. Paryż i Londyn chciały po prostu powtórzyć scenariusz zrealizowany podczas poprzedniego wielkiego konfliktu.
Stalin wzięty w dwa ognie
Nowy plan opierał się na trzech założeniach. Po pierwsze – wojna na Zachodzie miała być wojną pozycyjną toczoną w oparciu o Linię Maginota. Po drugie – należało wciągnąć do konfliktu z Rzeszą Stany Zjednoczone. Po trzecie wreszcie – chciano zagłodzić Niemcy za pomocą blokady i wykończyć je ekonomicznie. Realizację tego ostatniego celu swoimi dostawami uniemożliwiał Związek Sowiecki. Należało go więc wyeliminować z gry.
Początkowo planowano uderzenie z dwóch stron. Na północy Francuzi i Brytyjczycy mieli przyjść na pomoc Finom i uderzyć na jednostki Armii Czerwonej biorące udział w wojnie zimowej. Na południu zaś lotnictwo państw sprzymierzonych miało przeprowadzić olbrzymią operację powietrzną wymierzoną w szyby naftowe w Baku, które dostarczały wówczas 80 procent ropy dla Związku Sowieckiego.
„Atakując Bolszewię, pozbawimy Niemcy surowców i jednocześnie odsuniemy wojnę od naszych granic – mówił generał francuskiego lotnictwa Jean-Marie Joseph Bergeret. – Nasze wojska z Libanu i Syrii dokonają frontalnego ataku na Baku, aby wstrzymać wydobycie ropy. Stamtąd pociągną dalej na północ, aby spotkać się z siłami idącymi na Moskwę z Finlandii i Skandynawii". Te ostatnie oddziały miały zaś po drodze na południe zająć Leningrad.
Słowa Begereta to oczywiście gruba przesada: Brytyjczycy i Francuzi niemal na pewno nie podjęliby ryzyka marszu na Moskwę. Plan ataku od południa przewidywał jedynie zmasowane bombardowanie Baku, Groznego i Batumi, zarówno szybów naftowych, jak i portów i linii kolejowych, którymi Sowieci transportowali ropę na Zachód. Dodatkowo planowano przerzucenie przez cieśninę Bosfor (rozmowy z Turcją na ten temat były daleko posunięte) okrętów na Morze Czarne.
Ich zadaniem byłoby zniszczenie sowieckiej Floty Czarnomorskiej oraz prawdopodobnie wysadzenie desantu, który miałby działać na terenie Zakaukazia. Jak przypuszcza Michał Leśniewski, gdyby wszystko poszło dobrze, zajęto by również Krym, Odessę i południową Ukrainę. Jednocześnie Paryż i Londyn planowały wzniecić antysowiecką rebelię muzułmańskich narodów Kaukazu.