Zwykła rodzina: dwa plus osiem

Wykształceni, zamożni, wielodzietni. Taki model rodziny można coraz częściej spotkać na obrzeżach polskich miast

Publikacja: 14.01.2012 00:01

Rodzina państwa Głowackich. Najmłodszy – Tomasz Barnaba, prezent na dwudziestą rocznicę ślubu

Rodzina państwa Głowackich. Najmłodszy – Tomasz Barnaba, prezent na dwudziestą rocznicę ślubu

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski Krzysztof Skłodowski

Plus Minus poleca swój najnowszy numer

Mam pięcioro dzieci, ale nie martw się. One będą finansowały Twoją emeryturę – zdjęcie T-shirta z takim napisem Katarzyna Głowacka dostała kiedyś od swoich amerykańskich znajomych. Głowaccy mieszkają w podwarszawskim Józefowie w pięknym, zadbanym domu malowniczo położonym pośród sosen. W środku funkcjonalnie urządzona kuchnia oraz salon z kominkiem nawiązujący wystrojem do angielskich wnętrz. Dobrze wykształceni, żyją na przyzwoitym poziomie, a ich piątka dzieci w wieku od osiemnastu lat do pięciu miesięcy jest jakby żywcem wyjęta z amerykańskiego familijnego filmu. Choć Głowaccy są rodziną wielodzietną, martwić się o nich nie ma powodu.

Dzięki nim, a także rodzinom do nich podobnym zmienia się w Polsce postrzeganie wielodzietności. Pojęcia, które do niedawna było synonimem ubóstwa, dysfunkcji i patologii. Sklasyfikowaną kategorią ludzkiego nieszczęścia.

W opracowaniach socjologicznych i biurokratycznych dokumentach wielodzietność wymieniana jest – jak plaga – wraz z biedą i bezrobociem. Nawet twórcy obecnej konstytucji z 1997 r. pochylili się nad wielodzietnymi w szczególny sposób. „Rodziny znajdujące się w trudnej sytuacji materialnej i społecznej, zwłaszcza wielodzietne i niepełne, mają prawo do szczególnej pomocy ze strony władz publicznych" – deklaruje ustawa zasadnicza. Autorzy tych słów nie zauważyli zapewne, że w chwili, kiedy je pisali, część „standardowych" rodzin właśnie przekształcała się w „większy model".

Coraz więcej młodych ludzi realizuje własny pomysł na życie: posiadanie dużej rodziny, której podporządkowane są wszystkie działania i plany, również kariera zawodowa. Wielu spośród tych, którzy postawili na rodzinę, kieruje się w wyborze takiej drogi motywacją religijną – to członkowie ruchów katolickich.

Świadomość i uświadamianie

Katarzyna i Michał Głowaccy pobrali się po studiach. On – absolwent Politechniki Warszawskiej, po stypendium na Uniwersytecie w Essex wrócił do Anglii na studia doktoranckie. Zabrał ze sobą żonę. Tam urodziła się ich pierwsza córka Natalia. Po powrocie do Polski, już z tytułem doktora, zaczął szukać pracy. Myślał przez chwilę, by – idąc w ślady ojca – zostać na uczelni. Nostryfikował dyplom w Polskiej Akademii Nauk. Kiedy jednak usłyszał, ile może zarabiać na stanowisku asystenta, wybrał inne możliwości. Jako informatyk pracował w trzech dużych bankach, prowadził polski oddział niemieckiej spółki. Dziś ma własną firmę. Dzięki pieniądzom, które zarabia, żona nie musi pracować. Skupia się na wychowaniu dzieci.

Anna i Janusz Wardakowie studiowali na jednym wydziale lingwistykę stosowaną, ale poznali się w Stowarzyszeniu Katolickiej Młodzieży Akademickiej. – Odkąd pamiętam, chciałam mieć dużo dzieci – wspomina Anna. Jedynaczka, matka siedmiorga dzieci, z ósmym w ciąży. Model rodziny wielodzietnej podobał się także jej mężowi. Od początku jasny był więc podział ról. – To na męża spada odpowiedzialność za zapewnienie finansów, na mnie za zabezpieczenie domu.

Karina i Paweł Borządkowie z Jaktorowa w zasadzie nie pamiętają, kiedy naprawdę poczuli, że ich rodzina jest „większa". No, może wtedy, kiedy już z trójką dzieci – z których najmłodsze miało osiem miesięcy – wylatywali do Włoch. Wśród pasażerów wzbudzili wtedy zainteresowanie. – Podchodzili do nas ludzie i mówili, że nieczęsto się zdarza, by tak liczna rodzina podróżowała samolotem – opowiada Karina. Dziś są rodzicami pięciorga dzieci. Czekają na szóste, Marysia urodzi się w marcu. Karina skończyła pedagogikę na Uniwersytecie Warszawskim, a oprócz tego podyplomowe wychowanie muzyczne – jest z zawodu wokalistką i nauczycielką. W czasach licealnych i studenckich śpiewała w teatrze, koncertowała. Teraz prowadzi kościelny chór Jubilate Deo nagradzany na przeglądach muzyki chrześcijańskiej. Muzykuje z dziećmi w domu, pracuje jako nauczycielka w jaktorowskiej szkole. – Nie żałuję kariery zawodowej, bo decydując się na rodzinę, wiedziałam, że nie da się tego połączyć – mówi. Zawodowo realizuje się Paweł, prezes firmy PR.

Osoby decydujące się na wielodzietność często są jedynakami lub pochodzą z tradycyjnych rodzin dwa plus dwa, popularnych w PRL jak meblościanka w blokach. Być może odreagowują w ten sposób swoje samotne dzieciństwo?

Z rozbawieniem opowiadają o położnych, które przy trzecim porodzie próbują ich uświadamiać o antykoncepcji. U nich, dobrze wykształconych, dobrze sytuowanych, dzieci nie są dziełem przypadku.

Katarzyna Głowacka: – W dzisiejszych czasach, przy dostępności antykoncepcji, wielodzietność to wybór. Nawet rodziny ubogie wybierają świadomie.

Janusz Wardak: – Kiedy mieliśmy córkę i syna, wielu znajomych mówiło: „To co, już jest parka". Z góry zakładali, że mamy już wszystkie dzieci. Potem byli zdziwieni. Tymczasem otwarcie się na dużą rodzinę jest przełamaniem stereotypowej wiary, że potrafimy całkowicie zaplanować własne życie. Gdybym był materialistą, to, co robimy, uznałbym za szaleństwo.

Doktor Jarosław Szymczak z Instytutu Studiów nad Rodziną Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego wskazuje: – W krajach bogatego Zachodu, takich jak Stany Zjednoczone czy Francja, zawsze istniała grupa ludzi dobrze uposażonych, którzy inwestowali w dzieci. To jest model, który u nas pojawił się wraz z tworzeniem klasy średniej. Choć zjawisko dostrzegli i demografowie, i socjologowie, nikt grupy nowych, dobrze sytuowanych wielodzietnych nie przebadał. Jedyne, co można dziś o nich powiedzieć, to konstatacja, że odwracają tendencję.

Lepsze środowisko

Dzietność, w Polsce tradycyjnie większa na wsiach i w małych miejscowościach, od lat dziewięćdziesiątych spadała za sprawą migracji młodych kobiet do miast. Tymczasem obecnie to ludzie z dużych miast przenoszą się do polskich suburbiów – małych miejscowości na obrzeżach – by łatwiej wychowywać dzieci.

Katarzyna i Waldemar Dobrzyńscy, rodzice piątki, sami wychowywali się na warszawskiej Woli. Chodzili do tego samego liceum, poznali się tuż przed maturą, są małżeństwem od dwudziestu trzech lat. Z Warszawy do Milanówka przenieśli się trzynaście lat temu. Szukali dla swoich dzieci lepszego środowiska wychowawczego.

Głowaccy najpierw mieszkali u rodziców na warszawskiej Ochocie, potem z konieczności przeprowadzali się – dokupując po pokoju, gdy rodzina się rozrastała. – Znajomi trafiali do nas bez dokładnego adresu. Wystarczyło, że zapytali na ulicy, gdzie tu mieszkają tacy, co mają czworo dzieci. I sąsiedzi wskazywali: „A, ci to w tamtym bloku" – śmieje się Michał. Wreszcie postanowili, że przenoszą się poza Warszawę. Apartamenty w stolicy nie są przystosowane do potrzeb większych rodzin. Wybrali działkę na linii Warszawa – Otwock i wybudowali dom. Blisko stacji i przystanku autobusowego, by nie być kierowcami własnych dzieci.

Szybko okazało się, że mieszka tu wiele podobnych wieloosobowych rodzin. Okolice Otwocka na prawym brzegu Wisły czy Nadarzyna po lewej stronie to tereny, na których wielodzietni chętnie się osiedlają. Zachęca ich bliskość miasta i bliskość szkół – w Józefowie i Nadarzynie znajdują się m.in. placówki związanego z Opus Dei katolickiego stowarzyszenia edukacyjnego Sternik.

Ksiądz dr Szymczak nie dziwi się, że rodzinom wielodzietnym łatwiej jest w enklawach, w których ich sposób życia staje się normą. – Pojechaliśmy pierwszy raz do kościoła w Falenicy, a tam same vany. Kupuję rajstopy i rozmawiam ze sprzedawczynią, że potrzebuję ich dużo, bo moje dzieci zużywają je w ilościach hurtowych, a sprzedawczyni pyta: „Ile ma pani dzieci? Tylko czworo? To mało! Bo tu mieszkają i tacy, którzy mają po 11" – opowiada Katarzyna Głowacka.

Pralka nie daje rady

Półtora litra mleka każdego dnia. Pół paczki płatków śniadaniowych. Dziesięć litrów wody mineralnej. Pralka pierze przynajmniej raz dziennie. Wytrzymuje najwyżej pięć lat. Zmywarka pracuje dwa razy na dzień. – Telewizora prawie nie używamy – śmieje się Paweł Borządek. – Jesteśmy po prostu dużą rodziną, która z powodzeniem sobie radzi. Jesteśmy jak mała, dobrze działająca firma. A doświadczenia rodzinne bardzo przydają się w pracy zawodowej i odwrotnie.

W dużej rodzinie kuchnia przypomina placówkę zbiorowego żywienia. By system sprawnie działał, potrzebna jest dobra organizacja. – Na studiach robiłam specjalizację z zarządzania personelem, ale praktykę zdobyłam w domu – śmieje się Karina Borządek. Wstaje około szóstej i pomaga dzieciom w przygotowaniu śniadania. Starsze podgrzewają mleko w mikrofali, młodszy syn rozkłada sztućce, ona robi kanapki. Ubrania na dziś są przygotowane poprzedniego dnia, podobnie jak książki – zapakowane już do plecaków. Potem następuje odwożenie dzieci do szkoły i przedszkola. Po południu trójka z nich chodzi do szkoły muzycznej. Grafik, co kto ma zrobić i kto kogo odebrać, jest rozpisany bardzo szczegółowo. Paweł Borządek, który dojeżdża do pracy w Warszawie, oblicza, że dziennie pokonują w sumie ok. 200 km. Spotykają się wieczorem przy kolacji, która jest bardzo ważnym punktem dnia.

Katarzyna Dobrzyńska wspomina, że przez pewien czas tablica z grafikiem obowiązków wisiała u nich w kuchni na lodówce. Teraz nie musi, bo wszyscy przyswoili sobie odpowiedzialność za obowiązki domowe. – Przy każdym kolejnym dziecku jest łatwiej – pociesza. Coraz mniej rzeczy zaskakuje. Pewne czynności – takie jak przewijanie, kąpanie, karmienie – wykonuje się już automatycznie. Kiedy na świecie pojawia się trzecie dziecko, najstarsze może już pilnować młodszych. Poza zwykłym ułatwianiem sobie życia stały podział zadań ma funkcję edukacyjną. – Dzieci wdrażają się do odpowiedzialności za dobro wspólne, jakim jest rodzina – tłumaczy Dobrzyńska. Poza tym delegowanie zadań sprawia, że dzieci czują się ważne i potrzebne. Emocjonalnie wiążą się z domem. Przed przyjściem na świat kolejnego dziecka jego rodzeństwo musi już wiedzieć, że trzeba pomagać mamie. Podaj butelkę, potrzymaj siatkę, sprawdź, czy światło wyłączone, nakryj do stołu.

Stół w kuchni rodziny Anny i Janusza Wardaków jest solidny, drewniany, mierzy ok. dziesięciu metrów. Siada się przy nim na ławach, by miejsca było więcej. Duży dom w podwarszawskim Aleksandrowie, w którym stół stoi, powstał dziewięć lat temu, w ciągu kilku miesięcy. Janusz Wardak, głowa rodziny, dyrektor katolickiej szkoły Żagiel, traktuje taki dom dla swojej rodziny jako błogosławieństwo.

Rafał – ósme dziecko, na które czekają – ma dostać imię po archaniele, ale też w nawiązaniu do innego Rafała. Raphaela Picha, ojca szesnaściorga dzieci, nieżyjącego już współzałożyciela Międzynarodowej Federacji na rzecz Rozwoju Rodziny (IFFD).

Akademia Familijna

Wardakowie są współorganizatorami działającej od ośmiu lat Akademii Familijnej. Prowadzą kursy dla rodziców, którzy chcą doskonalić umiejętności wychowawcze. W świadomie konstruowanej rodzinie proces wychowawczy odgrywa bowiem ogromną rolę. Ma być zgodny z wartościami, które nakreśla katechizm Kościoła katolickiego.

– W rodzinie najważniejsza jest hierarchia wartości. Dzieci muszą widzieć, że podstawą jest wzajemna relacja małżonków – tłumaczy Janusz Wardak.

– Staramy się, by o godzinie 22 dzieci były już w łóżkach – dodaje jego żona Anna. – Mówimy: „Kochamy wasze towarzystwo, ale chcemy już pobyć sami. Też chcemy ze sobą porozmawiać czy wspólnie zmówić różaniec".

Hierarchię widać choćby w kolejności podawania posiłków. Najpierw dostają go dziadkowie, potem ojciec, matka, a na końcu dzieci. Wskazówki Akademii Familijnej w przedmiocie wychowania są jasne: od dziecka trzeba wymagać. Od małego uczyć oszczędności. Dawać mniej pieniędzy, niż chcą, by potrafiły wybierać najważniejsze ze swoich potrzeb. Ale tyle, by mogły zaoszczędzić. Nie tylko dla siebie, ale także dla innych. Na prezenty, akcje charytatywne, kampanie pomocy czy niedzielną tacę w kościele.

Anna Wardak stara się, by dzieci dawały sobie radę w każdych warunkach. – Dziś mają za dobrze – ocenia. Dlatego wakacje, gdy cała rodzina wyjeżdża nad morze do jednego pokoju, przypominają szkołę przetrwania. – Pokój jest spory, łóżka trzy. Na jednym śpimy my, dzieci na pozostałych i na karimatach. Ale te wyjazdy mają uświadomić, że nie zawsze jest do dyspozycji cały dom. Nieraz trzeba się zmieścić na małej przestrzeni, A rano – na trzy, cztery – karimaty zwinąć. Bo inaczej nie da rady. I przy tej ciasnocie można być w dobrym humorze, nawet jak leje deszcz. Nawet gdyby stać nas było na lepsze warunki, nie chowalibyśmy dzieci w przeświadczeniu, że mają wszystko, co chcą – tłumaczy Anna Wardak.

U Borządków w Jaktorowie, choć dom jest duży, nie wszystkie dzieci mają osobne pokoje. – Chcemy, aby dzieci starały się dzielić. Żeby uczyły się współpracy i cnoty hojności. A dom? Dom zawsze można rozbudować – mówią.

Problemy, które napotkali w życiu, nazywają wyzwaniami.

Wardakowie z pierwszym wyzwaniem musieli się zmierzyć na samym początku małżeństwa, gdy ciąża zakończyła się poronieniem. – Płakałam strasznie, koszulę miałam czarną od tuszu do rzęs. Była we mnie niepewność, czy będziemy mogli mieć dzieci. A Janusz próbował mnie pocieszyć: Tłumaczył, że dziecko jest darem. To nie jest tak, że na pewno będziemy je mieli. Myślałam wtedy, że jest bez serca.

Trudny czas przyszedł po raz drugi, gdy – po urodzeniu siódmego dziecka – ósme zmarło w połowie ciąży. Anna Wardak dziś przyznaje: – Pan Bóg uczy pokory. Mówiłam często: „Nic nam w życiu nie przychodzi tak łatwo jak dzieci". Samochód za mały, domu nie mieliśmy długo, ale ciąże od początku do końca przebiegają prawidłowo. No i okazało się, że nie. Mamy Pawełka w niebie.

Kolejną próbą był okres, gdy Janusz Wardak utracił pracę i przez pół roku szukał następnej. Wysyłał e-maile, nic nie przychodziło. Anna już zaczęła podejrzewać, że komputer się zepsuł. – Bardzo się wtedy modliliśmy. I dostał taką pracę, jaką mógł sobie wymarzyć – mówi Anna.

Nagroda za codzienny trud

Trudne momenty u Głowackich to choroby w rodzinie. Najbardziej dramatyczne chwile przeżyli, gdy dowiedzieli się, że ich córeczka choruje na białaczkę. Dwa lata spędzili w szpitalu na Litewskiej, Katarzyna prawie nie widywała się z rodziną. Dziś Joasia jest już zdrowa.

Próbą cierpliwości były też starania o piąte dziecko. – Byliśmy przyzwyczajeni, że kiedy myślimy: pora na kolejne, to ono się pojawiało. I nagle zaczęły się poronienia. Tłumaczyliśmy sobie, że może już jesteśmy starzy i to już jest koniec. Cierpliwość została jednak wynagrodzona. Po kilku poronieniach Katarzyna zaszła w ciążę. – I mamy dziecko na dwudziestą rocznicę naszego ślubu – mówi.

Nagrodą za trud codziennego dnia jest radość ze wspólnego spędzania wolnego czasu. Wardakowie wyjeżdżają nad morze. Rodzina Borządków najczęściej spędza wakacje na Mazurach – krewni udostępniają im dom. Zimą wyjeżdżają na narty. – Lubimy spędzać czas razem. Jeździmy do teatru, do kina, na kręgle. Często spotykamy się z innymi rodzinami. Niekoniecznie dużymi. W lecie ulubionym zajęciem jest puszczanie latawców. No i basen w ogrodzie. – opowiada Karina Borządek.

Praktyczność i użyteczność

Wszyscy kładą nacisk na edukację. – Dla żadnego z dzieci nie planujemy kariery. Ale chcemy, by były dobrze wykształcone i by dobrze wykorzystywały swoje możliwości – deklaruje Janusz Wardak. Te dzieci, którym nauka przychodzi łatwo, są dociążane dodatkowymi zajęciami. Angażują się w harcerstwo, klub taneczny. – Chodzi o to, by miały swoje pasje. Każde ma inną, bo każde z nich jest innym człowiekiem. To jest kwestia samookreślenia – mówi Wardak.

Głowaccy także starają się jedynie rozeznawać, w czym dzieci są dobre. I nie narzucać, ale delikatnie popychać, by właśnie w tym kierunku się rozwijały. Córki mają zdolności lingwistyczne, więc chodzą na lekcje języków. – Doświadczenie, które zdobyliśmy w Anglii, uczy, by starać się kształcić dzieci w konkretnych zawodach. Chodzi o praktyczność i użyteczność społeczną. Nie wszyscy muszą kończyć studia. Są ludzie, którzy wykonują rzeczy przydatne społeczeństwu. Reperują samochody, robią meble. Ostatnią rzeczą, którą chcielibyśmy zrobić, to posłać dziecko po prostu do tzw. szkoły wyższej. Na przykład na marketing i zarządzanie czy studia Genderowe – śmieje się Michał. Ucieszyli się więc, że Marysia, druga w kolejności córka, ma zamiar zostać położną lub wybrać inny zawód związany z medycyną. Na razie sprawdza predyspozycje, zajmując się najmłodszym bratem.

Głowaccy obserwują, jak ich dzieci powoli wyfruwają z domu. Wyjeżdżają na obozy skautowe, coraz więcej czasu spędzają z rówieśnikami. Im są starsze, tym częściej mają własne zdanie i podczas dyskusji potrafią je zamanifestować. – Najstarszy syn sprzecza się z nami. Jest aktywny społecznie, prowadzi drużynę harcerską, udziela się na różnych forach. I ma poglądy zdecydowanie bardziej prawicowe niż my  – uśmiecha się Katarzyna Dobrzyńska. Poglądy mieszczą się jednak w nurcie, który bliski jest całej rodzinie, więc kiedy Jan zabiera głos, rodzice nie muszą się wstydzić.

Czy moda na wielodzietność wśród zamożnych przetrwa? Zdaniem ks. dr. Szymczaka wszystko zależy od warunków społecznych. – Im bardziej będzie się powiększała klasa średnia, tym więcej będzie takich rodzin otwartych na życie – ocenia. Jest nadzieja, bo dla dzieci z rodzin wielodzietnych model, który wprowadzili ich rodzice, może być inspirujący. Czując się bezpiecznie, będą próbowały powielić te wzorce.

Najlepsza inwestycja

Wielodzietni próbują zjednoczyć siły. Zakładają stowarzyszenia: Związek Dużych Rodzin Trzy Plus czy Wielodzietni. Walczą o wprowadzenie Karty dużej rodziny – ulg, które pozwoliłyby ich dzieciom częściej podróżować, bywać w teatrze, w kinie.

Czasami chodzi o kwestie dosyć proste – na przykład przydałyby się zmiany w prawie o ruchu drogowym. Janusz Wardak, który lada dzień zostanie ojcem ósmego dziecka, znów będzie miał problem z samochodem. – U nas jest zawsze tak, że liczba dzieci wyprzedza możliwości motoryzacyjne – wyjaśnia. Teraz mają toyotę prewię, w której mieszczą się wszyscy. Ale prawo jazdy kategorii B pozwala mu przewozić tylko dziewięć osób. Potem trzeba zdobyć uprawnienia na autobus. A to kosztuje kilka tysięcy. – Ale czy można sobie wyobrazić taką sytuację, że dziecko się nie urodziło, bo nie było dla niego miejsca w samochodzie? – śmieje się Wardak.

Największym problemem jest jednak system podatkowy. Polska nie ma żadnych rzeczywistych udogodnień dla rodzin wielodzietnych. Także autorzy przepisów emerytalnych nie dostrzegają problemu rodziców, którzy – kosztem kariery zawodowej – postanowili poświęcić się opiece nad dziećmi. Mimo to wielodzietni nie martwią się o przyszłość. Katarzyna Dobrzyńska pytana o emeryturę mówi: – Będzie niska. I cóż? Staram się być optymistką. Dzieci są najlepszym zabezpieczeniem na starość.

P.S. Już po napisaniu tego artykułu urodził się Rafał Wardak. Rodzina Wardaków jest teraz dziesięcioosobowa.

Plus Minus poleca swój najnowszy numer

Mam pięcioro dzieci, ale nie martw się. One będą finansowały Twoją emeryturę – zdjęcie T-shirta z takim napisem Katarzyna Głowacka dostała kiedyś od swoich amerykańskich znajomych. Głowaccy mieszkają w podwarszawskim Józefowie w pięknym, zadbanym domu malowniczo położonym pośród sosen. W środku funkcjonalnie urządzona kuchnia oraz salon z kominkiem nawiązujący wystrojem do angielskich wnętrz. Dobrze wykształceni, żyją na przyzwoitym poziomie, a ich piątka dzieci w wieku od osiemnastu lat do pięciu miesięcy jest jakby żywcem wyjęta z amerykańskiego familijnego filmu. Choć Głowaccy są rodziną wielodzietną, martwić się o nich nie ma powodu.

Dzięki nim, a także rodzinom do nich podobnym zmienia się w Polsce postrzeganie wielodzietności. Pojęcia, które do niedawna było synonimem ubóstwa, dysfunkcji i patologii. Sklasyfikowaną kategorią ludzkiego nieszczęścia.

W opracowaniach socjologicznych i biurokratycznych dokumentach wielodzietność wymieniana jest – jak plaga – wraz z biedą i bezrobociem. Nawet twórcy obecnej konstytucji z 1997 r. pochylili się nad wielodzietnymi w szczególny sposób. „Rodziny znajdujące się w trudnej sytuacji materialnej i społecznej, zwłaszcza wielodzietne i niepełne, mają prawo do szczególnej pomocy ze strony władz publicznych" – deklaruje ustawa zasadnicza. Autorzy tych słów nie zauważyli zapewne, że w chwili, kiedy je pisali, część „standardowych" rodzin właśnie przekształcała się w „większy model".

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy