Stan polskiej przestrzeni publicznej jest dokładnym zaprzeczeniem ładu i spójności, o których mówi polskie prawo planowania przestrzennego oraz prawo większości krajów Unii Europejskiej. Skoro Rada Ministrów przyjęła właśnie dokument górnolotnie nazwany „Koncepcją przestrzennego zagospodarowania kraju 2030", a jednocześnie wiceminister infrastruktury, odpowiedzialny także za budownictwo, wypuścił balon próbny: pomysł zniesienia obu decyzji o warunkach zabudowy i pozwoleniu na budowę – pora wszcząć alarm. Trzecia Rzeczpospolita trwa już dłużej niż druga i czas przestać mówić o tymczasowości.
Materialny kształt naszej przestrzeni publicznej, jak zawsze w dziejach, pokazuje chaos pojęciowy, upadek obyczajów prawnych i zanik poczucia piękna. Żonglowanie i manipulowanie procedurami urzędowymi jest dowodem, że władza publiczna – od rządowej po samorządową – nie rozumie, że nie rozumie, jak to się dzieje i gdzie leżą źródła chaosu. Kwestie podstawowe są nieuregulowane, a sprawy drugorzędne są przeregulowane. Bałagan myślowy i własnościowy ma swój naoczny wyraz w bałaganie przestrzennym.
Państwo jest monopolistą
Nonsensy generujące chaos nie są zakorzenione w szczegółach prawa, nie są też wyłącznie wynikiem nacisków grup interesu i wspierających je urzędniczych sitw. To system. Nowy ustrój, powstający po '89 roku, nie naruszył wielu zaszłości PRL i nie uregulował działań władzy i obywateli w sferze publicznej. Dzisiejsza Polska rozumiana jako fizyczna przestrzeń, owe 312 tysięcy kilometrów kwadratowych, nie jest krajem właścicieli prywatnych i właściciela publicznego, gdzie rozgraniczenie obu domen decyduje o ładzie społecznym i estetycznym. To raczej chaotycznie rozparcelowany sowchoz, w którym byli dyrektorzy i ich krewni zgarnęli część wspólnego majątku całego społeczeństwa. Na tej drodze od samouwłaszczenia nomenklatury do kapitalizmu politycznego spora część własności parę razy była już odsprzedawana. Stąd prosty powrót do punktu wyjścia nie jest możliwy bez kolejnych krzywd i niesprawiedliwości. Radykałom zalecałbym więc ostrożność.
Wiele z tych błędów można jeszcze naprawić. Nie nastąpiła bowiem powszechna reprywatyzacja i prywatyzacja nieruchomości. Wciąż w nadmiarze należą one do władzy publicznej: są zasobem Skarbu Państwa i gmin. To władza rządowa i samorządowa, często bezsilna w realizacji inwestycji publicznych (dróg, szkół, szpitali) i tłumacząca się licznymi trudnościami w pozyskiwaniu terenów, na których są one lokalizowane, pozostaje monopolistycznym graczem na rynku nieruchomości. Czym innym wytłumaczyć fakt, że przy al. Jana Pawła II ma być wyburzony (po niespełna 20 latach od zbudowania) hotel Mercure albo pobliski biurowiec Ilmetu, by powstały tam nowe wysokościowce? Przecież efektywność tych operacji zależy wyłącznie od przyznanych deweloperom warunków zabudowy, czyli dozwolonej nowej kubatury i wysokości budynku. Tylko te arbitralne, jakże sprawnie wydane decyzje tłumaczą opłacalność wyburzeń pod nowe inwestycje.
Dlaczego nie udało się znaleźć lokalizacji dla planowanego przez Jana Kulczyka najwyższego wieżowca Warszawy, choćby i na pustyni wokół Pałacu Kultury? Z tego samego powodu monopolista nie wydaje decyzji na dostępnych terenach budowlanych, choćby inwestor był gotów zaspokoić roszczenia byłych właścicieli. Dlaczego miasto nie wykupiło od Tadeusza Kossa działki na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej, którą po kilkunastu latach odzyskał on w sądzie w Strasburgu, skoro jest ona niezbędna do budowy łącznicy między I a II linią warszawskiego metra? I dlaczego prowadzi przeciwko niemu zmasowaną kampanię, przywołując fakt jej użytkowania na cele reklamowe, a w tym samym czasie toleruje inne reklamy wielkoformatowe w setkach podobnych miejsc, także na swoich nieruchomościach? Ano dlatego, że nie po to jest monopolistą, żeby się ograniczać.
Kolejne pytanie: dlaczego nie dokończono małej prywatyzacji i nie pozwolono wykupić lokali użytkowych kupcom i rzemieślnikom na parterach stołecznych ulic? Dlaczego miasto, narzucając wyśrubowane ceny, pozbawia całe dzielnice usługodawców, potrzebnych ludziom bardziej niż kolejne oddziały banków? I znów ta sama odpowiedź: dla monopolisty – który jest jednocześnie graczem na rynku nieruchomości, właścicielem i decydentem – spekulacja jest łatwiejszym sposobem uzyskania przychodów niż dobre gospodarowanie, czyli zgoda na aktywność samych obywateli. Władze, zamiast pozwolić rozwijać kraj i miasta przez regulowanie zasad inwestowania, wolą system kapilarny, który zasysa pieniądz tam, gdzie jest to zgodne z interesem ogółu.