Kryzys może być dobry

Rozmowa: Jesús Huerta De Soto, hiszpański ekonomista

Publikacja: 07.07.2012 01:01

Kryzys może być dobry

Foto: ROL

Dlaczego staje pan w obronie wspólnej waluty europejskiej?



Jesús Huerta De Soto:

Wprowadzenie euro oznaczało koniec monetarnego nacjonalizmu w prawie całej Europie, bo przecież polityka pieniężna była domeną państwa narodowego, z całym interwencjonizmem temu towarzyszącym. Państwa członkowskie unii monetarnej zrzekły się swojej autonomii w tym obszarze, tracąc możliwość manipulacji narodową walutą. W tym sensie euro jest podobne do standardu złota. Zatem musimy patrzeć na euro jak na krok, jakkolwiek niedoskonały, w kierunku standardu złota, czyli systemu pieniężnego opartego na wymienialności walut na złoto.



Jestem zwolennikiem standardu złota, ponieważ kontroluje on i ogranicza arbitralne decyzje władzy. Poza tym dyscyplinuje zachowania uczestników systemu oraz hamuje kłamstwa i demagogie polityków.



W warunkach unii walutowej, pomimo jej błędów i słabości, powszechne wcześniej dosypywanie pieniędzy do systemu, osłabianie lokalnej waluty i odkładanie bolesnych reform, jest niemożliwe. Trzeba przeżyć recesję i poważnie zastanowić się nad reformami.



Czyli reformy zamiast interwencjonizmu banków centralnych?



Nie tylko. W przypadku wspólnej waluty, takiej jak euro, interwencjonizm w postaci regulacji, sztywnego rynku pracy czy rozbudowanych transferów socjalnych i wydatków rządowych w ogóle, tworzy problemy objawiające się w spadku konkurencyjności. Można ją odbudować tylko przez wprowadzenie reform strukturalnych gwarantujących elastyczność poszczególnych rynków, a nie przez drukowanie pieniądza czy obniżanie stóp procentowych, co czynią obecnie szczególnie Stany Zjednoczone i Wielka Brytania.



Ale czy rzeczywiście kryzys wymusił reformy w najbardziej nim dotkniętych krajach strefy euro?



W  Hiszpanii, tylko w ciągu roku, dwa kolejne rządy zostały zmuszone do podjęcia kroków, które choć niewystarczające, uznawane były za niemożliwe do wprowadzenia.



Do konstytucji wprowadzone regułę o budżetowej stabilności i równowadze w finansach rządu centralnego i samorządów. Poza tym wszystkie projekty skutkujące zwiększaniem wydatków publicznych zostały zawieszone; pensje urzędników zostały zmniejszone o 5 proc. i zamrożone, czas pracy został wydłużony; zamrożono świadczenia z ubezpieczeń społecznych; a wiek emerytalny został podniesiony do 67 lat. Przy okazji o 15 proc. ograniczono wydatki budżetowe; zliberalizowano w części rynek pracy i ogólnie ograniczono regulacje gospodarki.



Zaznaczmy, że w Hiszpanii wielu liberalnych ekonomistów, w tym ja, od dziesięcioleci wzywało bezskutecznie do wdrożenia tych rozwiązań. Dopiero teraz stały się one politycznie możliwe, a wprowadzono je nagle, właśnie dzięki euro. Oczywiście tym działaniom towarzyszą efekty niepożądane, czyli podwyższenie podatków, szczególnie dochodowych.

Co z innymi państwami opiekuńczymi w strefie euro?

To, co się stało w Hiszpanii, dzieje się też w Irlandii, Portugalii, Włoszech, a nawet w takim kraju jak Grecja, która była dotąd symbolem socjalnej pobłażliwości, braku dyscypliny budżetowej i politycznej demagogii. Co więcej, przywódcy polityczni tych pięciu państw nie są w stanie manipulować polityką pieniężną w celu utrzymania obywateli w niewiedzy o prawdziwych kosztach ich polityki. Część z nich została wręcz odcięta od rządzenia. Ponadto państwa takie, jak Belgia, a zwłaszcza Francja i Holandia zaczynają się zastanawiać nad skalą wydatków publicznych i rozdętym państwom opiekuńczym. Bezspornie, dzieje się to dzięki nowym ograniczeniom wprowadzonym wraz z euro.

Czy powinniśmy być z nich zadowoleni?

Zależy kto. Wszyscy zwolennicy wolnorynkowej gospodarki i ograniczonego rządu powinni patrzeć na skutki tego mechanizmu z radością. Trudno uwierzyć, by te rozwiązania zostały wdrożone w warunkach suwerennej waluty. Politycy dopóki mogą, odrzucają niepopularne reformy, a w ramach walut narodowych reformy można zastąpić na krótką metę interwencjonizmem walutowym. Czyli bez euro politycy w wymienionych krajach dalej preferowaliby ucieczkę do przodu, dzięki wyższej inflacji, osłabieniu waluty, które według zwolenników Keynesa ma służyć pełnemu zatrudnieniu i zapewnieniu konkurencyjności. Jest to oczywiście przykrywaniem problemów, w tym tego, że to związki zawodowe są odpowiedzialne za bezrobocie. Oznacza to odkładanie koniecznych reform strukturalnych na bliżej nieokreśloną przyszłość.

Może wymienione przez pana kroki są wystarczające dla Hiszpanii, ale czy dla Grecji?

Po raz pierwszy od dziesięcioleci i to właśnie dzięki obecności w strefie euro Grecja podejmuje reformatorskie wyzwania. Chociaż monetaryści (zwolennicy szkoły chicagowskiej) nie chcą tego wziąć pod uwagę, wewnętrzna dewaluacja (czyli to, co teraz robi Grecja, tnąc płace czy świadczenia socjalne) jest możliwa i jeśli towarzyszą temu reformy liberalizujące gospodarkę i przywracanie konkurenyjności, to wcale nie musi to być bardzo bolesny proces. Co prawda Grecja otrzymywała i otrzymuje pomoc, ale po raz pierwszy skazane na bankructwo państwo podjęło wyzwanie naprawy – i to drastycznej. W latach 2010 – 2011 deficyt publiczny obniżono o 8 proc., wypłaty dla urzędników obniżono najpierw o 15 proc. później o 20 proc., a liczba urzędników spadła o 80 tysięcy, rady miejskie zmniejszono dwukrotnie, podniesiono wiek emerytalny, obniżono płacę minimalną.

Nie ma łagodniejszego sposobu? Część ekonomistów podaje jako wzór do naśladowania Argentynę, która osłabiła swoją walutę i miała kilka lat szybkiego wzrostu gospodarczego...

To prawda, postawa Grecji kontrastuje z przykładem argentyńskim, ale to Grecja nie wypada na tym tle źle. Argentyna wybrała monetarny nacjonalizm i inflację. Nie jest najlepszym wzorem z prostego powodu. PKB na osobę spadło w Argentynie z 7726 dolarów w 2000 r. do 2767 w 2002 r., czyli o 65 proc.

Zatem dyskusja o imponującym argentyńskim wzroście nie powinna robić na nas większego wrażenia, jeśli weźmiemy pod uwagę niski poziom PKB, z którego Argentyna startowała po dewaluacji. Do tego dochodzi nędza i chaotyczna natura argentyńskiej gospodarki, gdzie 33 proc. populacji wpadło w zależność od rządowych subsydiów i pomocy, gdzie inflacja sięga ponad 30 proc., a niedostatek, restrykcje, demagogia, regulacje, brak reform stały się udziałem kolejnych rządów.

Sposób wymuszania reform na Południu Europy budzi jednak kontrowersje. Szczególnie skrajna lewica, ale także brytyjscy konserwatyści mówią, że to proces niedemokratyczny.

Jest dokładnie odwrotnie. W przeszłości demokracja cierpiała w sposób wręcz chroniczny i była psuta przez nieodpowiedzialne posunięcia polityczne oparte na manipulacjach zasobem pieniądza i inflacją, która nie jest niczym innym jak podatkiem o zgubnych konsekwencjach. Z tą różnicą – w porównaniu z innymi podatkami – że nakładanym bez parlamentarnej czy obywatelskiej kontroli i zgody.

Przy euro takie niszczenie demokracji i oszukiwanie obywateli na poziomie narodowym nie jest możliwe, a politycy są zobowiązani do mówienia prawdy o kosztach polityki gospodarczej czy państwa. Przecież demokracja, jeśli ma działać, wymaga dyscyplinowania uczestników gry. Dzisiaj ta dyscyplinująca rola jest wypełniana przez euro. Następujące po sobie upadki rządów w Irlandii, Grecji, Portugalii, we Włoszech, w Hiszpanii czy Francji nie są świadectwem deficytu demokracji. Wręcz przeciwnie, są dowodem na wzrastający poziom dyscypliny, transparentności budżetowej oraz uzdrowienia demokracji dzięki euro.

Jako liberał broni pan euro, ale przecież projekt ten został ustanowiony przez ludzi o niekoniecznie wolnorynkowych poglądach.

Oczywiście należy odnotować, że interwencjonistycznie nastawieni politycy wierzący w inżynierię społeczną, prowadzeni swego czasu przez Jacques'a Delorsa, zaprojektowali wspólną walutę jako kolejne narzędzie na drodze do wspaniałego – według nich – projektu unii politycznej. Teraz rozpaczają, bo stało się coś, czego nie przewidzieli, a mianowicie euro spowodowało podobne skutki, jakie miał w XIX w. standard złota, czyli historycznie najbardziej prorynkowy system pieniężny.  Do tych skutków, które towarzyszą obecności w strefie euro należy zaliczyć: dyscyplinowanie obywateli, polityków, władz, poskromienie demagogii czy osłabienie grup nacisku z uprzywilejowanymi związkami zawodowymi na czele. Ponadto przyjęcie euro kwestionuje możliwość funkcjonowania państwa opiekuńczego.

Kto jest wrogiem euro?

Ludzie wyznający przeciwne sobie doktryny. Nostalgiczni i nieugięci apologeci Keynesa jak: Krugman czy Stiglitz, którzy chcieliby zwiększać ilość miejsc pracy za pomocą inflacji; dogmatyczni monetaryści spod znaku szkoły chicagowskiej, którzy popierają elastyczne kursy walutowe, jak na przykład Barro; naiwni adwokaci teorii Mundella, która zapoczątkowała zabiegi o euro; przejęci grozą o los własnego światka szowiniści dolarowi i cała masa ludzi, którzy z zasady uważają, że euro trzeba jak najszybciej znieść. Dlaczego ci ludzie nie lubią euro, to temat na długą dyskusję. Anglosasi na przykład nie lubią euro ze względu na swoje interesy.

Nie mają racji choćby w części? Euro to nie jest idealny projekt.

Nikt nie może zaprzeczyć, że Unia Europejska stroni od podjęcia wyzwań ekonomicznych i społecznych. Jednak to nie wina wspólnej waluty. Jeśli już, to jest nią polityka Europejskiego Banku Centralnego.

Dzięki euro, bardziej niż kiedykolwiek, uświadamiamy sobie, że rozdęte państwa opiekuńcze potrzebują reform. To samo można powiedzieć o wszechobecnych programach pomocowych czy interwencyjnych ze Wspólną Polityką Rolną na czele, ze wszystkimi ich niszczącymi konsekwencjami i brakiem ekonomicznej racjonalności. Większość z nich, ze względu na inżynierię kulturową i społeczną oraz opresyjne regulacje, stała się pretekstem do harmonizacji prawa w poszczególnych krajach. To prawo czyni wspólny rynek w Europie skostniałym i dalekim od prawdziwego liberalnego rynku. Teraz realny koszt wszystkich tych strukturalnych płatności i programów, jest ujawniany dzięki strefie euro.

Obok powyższych grzechów europejskiej gospodarki musimy wymienić jeszcze jeden, być może najpoważniejszy przez swą oszukańczą naturę. Jest nim wielka łatwość, z jaką przedstawiciele instytucji europejskich z powodu braku wizji, przeświadczeni o słuszności swych projektów, wdrażają rozwiązania tak naprawdę sprzeczne z wymogami wspólnej waluty i wspólnego rynku. Chodzi o całą masę pętających gospodarkę regulacji i programów odbudowy wzorowanych na anglosaskich, keynesistowskich pomysłach panowania nad gospodarką. To niszczy słuszny projekt europejski, jakim jest wspólny rynek.

Ale czy centralizm proponowany przez polityków brukselskich i dużą część intelektualistów mogą być rozwiązaniem ekonomicznych problemów?

„Eurofanatycy" notorycznie usprawiedliwiają większą władzę i proponują centralizm brukselski. Skupieni są w dwóch grupach. Do jednej można zaliczyć, paradoksalnie, wrogów euro. To głównie postulujący anglosaski wzór Amerykanie, którzy są zaślepieni wzorcem władzy skoncentrowanej w Waszyngtonie, a jednocześnie zdają sobie sprawę, że ten przykład nie może być przeniesiony do Europy oraz wiedzą, że taka implementacja amerykańskiego modelu skończy się zainfekowaniem Europy wirusem śmiertelnym dla euro.

Do drugiej grupy zwolenników unii politycznej, fiskalnej i innych należą ci teoretycy i myśliciele, którym wydaje się, że tylko władza centralna w Brukseli będzie mogła zagwarantować, iż państwa ograniczą deficyty i dług publiczny do poziomu przewidzianego przez traktat z Maastricht. To mylna wiara. Sam mechanizm unii monetarnej gwarantuje, jak w standardzie złota, że te państwa które zarzucą dyscyplinę budżetową będą musiały spojrzeć w oczy ryzyku niewypłacalności i zostaną zmuszone do podjęcia kroków na rzecz zmniejszenia wydatków, tak jak dzieje się to obecnie. W przeciwnym razie stracą wypłacalność. To wystarczy.

Jaką rolę w tej grze odgrywają Niemcy? Niektórzy narzekają, że chcą zdominować Europę...

Niemcy przy aktywnej roli kanclerz Merkel odgrywają główną rolę w procesie uzdrowienia Europy. To proces surowy i dlatego spotykają się z wrogością.

Niemcy mają rację przeciwstawiając się wspólnym obligacjom europejskim, ponieważ ich emisja zatrzyma proces reform w Europie. Wiele razy Niemcy musiały płynąć pod prąd. Z jednej strony spotykają się ze stałą polityczną presją międzynarodową na rzecz wypłacania środków mających stymulować europejską gospodarkę, szczególnie ze strony administracji Obamy, która używa kryzysu strefy euro do przesłonięcia niepowodzeń własnych programów.

Z drugiej strony, muszą walczyć z odrzuceniem i brakiem zrozumienia ze strony tych, którzy życzą sobie pozostawienia korzyści z posiadania euro, odrzucenia zaś niezbędnej do jego istnienia dyscypliny.

Jakie jest znaczenie wspólnej waluty europejskiej dla przyszłości gospodarki światowej w ogóle?

Musimy zdać sobie sprawę, że stoimy w punkcie historycznym, na rozdrożu. Euro musi przetrwać, jeśli poszczególne państwa europejskie mają na stałe przyjąć niemiecki model stabilności pieniężnej, który ze wszystkich modeli narodowych jest najbardziej godny naśladowania. W skali światowej przetrwanie i konsolidacja euro, mogą spowodować, po raz pierwszy od II wojny światowej, wyłonienie się konkurencji dla monopolu dolara i ze swoimi zaletami uchroni świat przed kolejnymi kryzysami na wzór tego, który zainfekował porządek gospodarczy w 2007 roku. Miejmy nadzieję, że później przyjdzie pora na standard złota.

Jesús Huerta De Soto

Jest profesorem ekonomii na Uniwersytecie Króla Juana Carlosa w Madrycie, przedstawiciel austriackiej szkoły ekonomii. Doktoraty z prawa i ekonomii uzyskał na Uniwersytecie Camplutense w Madrycie, MBA na Stanfordzie, jego najbardziej znana książka to „Pieniądz, kredyt bankowy i cykl koniunkturalny". W 2005 roku Centre for New Europe za dorobek naukowy przyznało mu nagrodę Adama Smitha. Jest członkiem Rady Dyrektorów prestiżowego stowarzyszenia wolnorynkowych intelektualistów i przedsiębiorców Mont Pelerin Society, do którego należeli i które współtworzyli m.in. Ludwig von Mises i Friedrich August von Hayek.

Dlaczego staje pan w obronie wspólnej waluty europejskiej?

Jesús Huerta De Soto:

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał