Z pismem podziemnym „Wola" i z ruchem (a właściwie Grupami Politycznymi) Wola zetknąłem się w latach 80. Mój kolega z roku Wojtek Załuska, potem przez wiele lat dziennikarz „Gazety Wyborczej", był członkiem tego środowiska. To na jego ręce przekazałem kilka razy teksty, jemu dostarczyłem też swoje obliczenia sprzed jednej z komisji wyborczych, dokonane podczas bojkotowanych przez opozycję wyborów do Sejmu w 1985 roku. My, szarzy ludzie, dokonywaliśmy takich obliczeń w różnych porach dnia, a potem liczby te szły dla zsumowania i oceny, czy bojkot się udał.
Teraz dowiaduję się z książki, że kilku innych moich kolegów z roku było zanurzonych w ruch Wola. I tłumaczę sobie od razu: no tak, przecież Michał Boni, polonista i jeden z historycznych liderów tego środowiska, był bardzo popularny także i na historii, gdzie prowadził zajęcia (tak zwany przedmiot humanistyczny). Inna taką charyzmatyczną postacią na Uniwersytecie Warszawskim był asystent na polonistyce Maciej Zalewski. A teraz jego córka (rocznik 1985, a więc urodzona w ogniu tych wszystkich zdarzeń) napisała książkę „Będzie strajk", która jest próbą sportretowania pisma i środowiska „Woli".
Niedawno w Domu Spotkań z Historią prowadziłem panel poświęcony tej książce. Słowo „portret" wydaje mi się najwłaściwsze, przy czym jest to w równym stopniu portret grupy podziemnej, co czasów, w których ona działała. Autorka skrywa starannie własne opinie, jest spisywaczką relacji, które inkrustowała fragmentami tekstów z tamtych czasów. Z pisma „Wola", ale nie tylko – są nawet kawałki bombastycznych artykułów z „Trybuny Ludu".
Zalewska nie prowadzi chronologicznej opowieści o wszystkim naraz. Jeden rozdział poświęca działalności związkowej, inny – duszpasterstwu Wola w kościele na Karolkowej, jeszcze inny losowi tych, którzy trafili pod celę czyli zostali aresztowani. Zaczyna efektowną ekspozycją: wprowadzeniem stanu wojennego. Główni bohaterowie wchodzą do akcji, gorączkowo poszukując możliwości działania w sparaliżowanej śniegiem i represjami Warszawie. Ale potem mieszają się już różne okresy, w różnych miejscach książki powracają te same wątki. Często nad systematyczną wiedzę przedkłada się klimat, obserwację obyczajową, czyjąś refleksję czy zwierzenie, które autorce-kruchej dziewczynce łatwiej może wydobyć niż zawodowemu dziennikarzowi czy historykowi.
Powstaje zapis epoki, która choć przeminęła niedawno, jest dziś chyba odleglejsza (także dla nas, tych, którzy ją pamiętają) niż czasy powstań narodowych albo drugiej wojny światowej. Dlaczego? Rzecz warta oddzielnej dyskusji.